Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Pogłębia się klincz między instytucjami unijnymi – które potwierdzają stanowisko znacznej części środowisk prawniczych – a obecnymi władzami w sprawie zmian w wymiarze sprawiedliwości. W zeszły wtorek Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej orzekł, że przepisy ustawy o Krajowej Radzie Sądownictwa, które uniemożliwiają sędziom odwołanie się od jej decyzji, by nie zgłaszać prezydentowi ich kandydatur do Sądu Najwyższego, mogą naruszać prawo UE. Rozwiązanie takie było kluczowe dla obecnej władzy, by „zabetonować” kolejne zmiany w składzie SN czynione przez upolitycznioną w 2018 r. KRS. Kilku sędziów świadomie wzięło udział w konkursach przez nią organizowanych, spodziewając się, że jako potencjalnie niewygodni dla PiS zostaną pominięci przez Radę, po czym je zaskarżyli do Naczelnego Sądu Administracyjnego. Ten zaś, jak wynika z orzeczenia TSUE, będzie mógł dalej badać tę konkretną sprawę, a niejako po drodze także kwestionować niezawisłość sędziów powołanych po 2018 r. do SN.
Niezależnie od dalszych kroków prawnych, które w krótkiej perspektywie nie zmienią stanu faktycznego ani co do składu SN, ani co do sposobu powoływania KRS, orzeczenie daje, jak podkreślają przeciwnicy trwających już pięć lat zmian w sądownictwie, ważne narzędzie, by w przyszłości, po zmianie większości sejmowej i rządu, zniwelować ich skutki. Z drugiej zaś strony przedstawiciele władzy w sposób jeszcze ostrzejszy niż zwykle okazali swój sprzeciw bądź lekceważenie wobec rozstrzygnięć unijnych: Julia Przyłębska zarzuciła unijnemu Trybunałowi naruszanie naszego ładu konstytucyjnego, minister Zbigniew Ziobro stwierdził po prostu, że wyroku nie uznaje. ©℗