W mroku światła

Dopóki Iran będzie tu aktywny, dopóty w Iraku nie będzie dobrze – co do tego mieszkańcy obozu Baharka wydają się zgodni.
z z Irbilu (iracki Kurdystan)

23.11.2020

Czyta się kilka minut

Obóz Baharka, 4 listopada 2020 r.  / FOT. GRAŻYNA MAKARA
Obóz Baharka, 4 listopada 2020 r. / FOT. GRAŻYNA MAKARA

Smugi, refleksy i odbicia – nie bramy, mury i strażnicy – pilnują tego miejsca, gdy zaczyna się wieczór. Światła trzymają je w uścisku. Zimne jarzeniówki iluminują drogę dojazdową, kontenery z biurami i przychodniami, opuszczone boisko dla dzieci, opasane drutem kolczastym dawne magazyny armii. Latarnie są jak szperacze. Choć statyczne, niepokoją. Hipnotyzują, krępują ruchy. Przypominają o próżni.

Inne, cieplejsze światła podskakują na wybojach (z miasta wróciła ostatnia taksówka), migocą barwami (dostawca towarów zawiesił na motocyklu kilka żarówek), tłumią je cienie chłopców w drzwiach klubu bilardowego (ci wrócą do domów ostatni, turniej ledwie się zaczął). Biały blask bije z wnętrz domów, oświetla wąskie przejścia i podwóreczka z miskami do mycia naczyń. Rozwieszone kolorowe ręczniki dodają mu pastelowej poświaty.

Nawet gdy obok przejedzie samochód, zrazu oślepiając, potem zostawiając nas na sekundę w całkowitej ciemności – jest to jakiś dowód życia.

Krótki wykład o polityce

Te ciepłe światła gromadzą ludzi. O tej porze z Baharki, obozu dla przesiedleńców położonego pod Irbilem, największym miastem irackiego Kurdystanu, wyjechali już urzędnicy, lekarze i wolontariusze. Wrócili ci, którzy pracują w mieście. Nie ma nikogo poza mieszkańcami.

Wielu przyszło tu, gdzie wzdłuż szerokiej, kamienistej alei stoją: meczet, parę sklepów, warsztaty i zakład fryzjerski. To skromniejsza wersja gwarnego bazaru pod irbilską cytadelą, który kilka kilometrów stąd zapełnia się teraz tysiącami mieszkańców. Ale musi wystarczyć, bo tu wszystko jest bardziej umowne. Zuhir, sześćdziesięcioletni sklepikarz, na pytania odpowiada krótko.

– Co się najlepiej sprzedaje?

– W dzień mrożonki, wieczorem słodycze.

Albo: – Czemu w kraju jest tak źle?

– Bo Ameryka sprowadziła do Iraku Iran, a tak długo, jak istnieć będzie Iran, nie będzie dobrze.

Osiem lat trwała kiedyś wojna Iraku z Iranem i tyle samo Zuhir spędził w irańskiej niewoli. Nie pojmano go od razu – wziął udział w pierwszych kampaniach, gdy armia Saddama Husajna próbowała zdobyć fragment wybrzeża Zatoki Perskiej. Front jednak wydłużył się do pięciuset kilometrów, po czym stanął, a cały konflikt zamienił się w bliskowschodnią wersję Wielkiej Wojny na Zachodzie – walczono wręcz, rozpylano gazy bojowe, obie strony zapewniały o swojej przewadze, dając światu asumpt do żartów o wojskach, które posuwając się wyłącznie do przodu, musiały się dawno minąć. W międzyczasie zginęło jednak ponad milion ludzi.

Husajn kazał nazywać tę wojnę „drugą Al-Kadisijją”, na cześć zwycięskiej bitwy z VII w., która rozpoczęła arabski podbój Persji. W niewoli Zuhir mógł usłyszeć inną nazwę: „Święta Obrona”. Na początku lat 80. dla Iranu, w którym dopiero dokonała się szyicka rewolucja Chomeiniego, był to kolejny akt długiego sporu z sunnitami.

– Byliśmy jeńcami, ale należeliśmy też do partii, której członków Irańczycy torturowali i prześladowali – mówi Zuhir, gdy siądzie na plastikowym krześle ogrodowym przed sklepem, a wokół staną inni mężczyźni. – Przenoszono nas z miejsca na miejsce, prowadzono walkę psychologiczną, chciano zniszczyć. Nie spotkałem dobrego Irańczyka. Był to najcięższy okres w moim życiu. Znacznie gorszy niż teraz.

Z niewoli wypuszczono go dwa lata po ustaniu walk, w 1990 r. Wrócił do domu pod Mosulem, chciał, jak przed wojną, uprawiać rolę i hodować owce. Ale Saddam Husajn szykował się już do inwazji na Kuwejt – wkrótce miała się zacząć seria wojen, najazdów, sankcji, rebelii, zamachów i protestów, która w Iraku nieprzerwanie trwa do dziś. A Zuhira – po czterech dekadach od wysłania go na front – zapędziła ostatecznie tu, do irackiego Kurdystanu.

Na szachownicy

Od obalenia Husajna w 2003 r. władzę w Iraku dzierżyli w dużej mierze szyici, wcześniej często działający na emigracji w Iranie. Amerykanom było to na rękę: zyskali partnerów w odbudowie instytucji państwowych, porzuconych przez członków partii Baas, dawnej podpory dyktatury Husajna. Irańczycy zaś – okazję do odbudowy swoich wpływów nad Tygrysem i Eufratem. Bilans zysków obu stron był tak duży, że przewyższał amerykańsko-irańskie animozje.

Teraz jednak sytuacja się zmienia. Prezydent Donald Trump zapowiedział właśnie zmniejszenie amerykańskiej obecności wojskowej w Iraku, a nastawione sceptycznie do Iranu władze w Bagdadzie dążą do zbliżenia z Arabią Saudyjską, regionalnym rywalem Teheranu. Kilka dni temu, pierwszy raz od trzech dekad, otworzono iracko-saudyjskie przejścia graniczne. Bagdad chce inwestycji Rijadu w podupadły przemysł wydobywczy. Ale rząd centralny jest wciąż słaby – i pod rosnącą presją szyickich mediów, a także b. premiera Nuriego al-Malikiego i jego proirańskiej partii Zew Islamu.

Iran twierdzi, że tylko on jest w stanie zatrzymać ekstremistów, chcących odbudować w Iraku potęgę Państwa Islamskiego. Iraccy sunnici zarzucają Teheranowi próbę zdominowania lokalnego rynku żywności, uczynienia z ich kraju gospodarczej kolonii. Rok temu wybuchły masowe antyirańskie protesty, podpalono irański konsulat w Nadżafie. Saudowie zaś boją się w Iraku powtórzenia scenariusza z Libanu, kraju, który wspierali przez wiele dekad, choć duża część ich pomocy ostatecznie trafiła do szyickiego, proirańskiego Hezbollahu.

Jakby to nie było już wystarczająco skomplikowane, rząd w Bagdadzie wciąż wypłaca żołd i zapewnia amunicję kilkudziesięciu szyickim milicjom skupionym w sojuszu pod nazwą Siły Mobilizacji Ludowej. Żaden iracki urzędnik nie mógłby być pewien swojego bezpieczeństwa, jeśli zdecydowałby się zwrócić przeciw Teheranowi.

To dlatego Zuhir mówi: – Oni kontrolują kraj. I znów przez nich nie będę mógł wrócić do domu.

Dzieci tulą Burhana

Kiedy pod jego sklep przychodzą dzieci, pozwala im wziąć trochę słodyczy. Gdy przybiega wielki obozowy pies, nie ma litości – odgania go, okładając kijem.

Gdy siada ponownie, wraca do życia przed 1980 r.: – To był mój najszczęśliwszy czas. Wtedy wszystko było prostsze. Mieszkaliśmy wspólnie, wielką rodziną, jeździliśmy na pikniki do Mosulu. Były tam piękne łąki nad Tygrysem. Żyliśmy jak królowie. Czy o tym śnię? Tak, czasami – mówi Zuhir. I zaraz dodaje, żeby nikomu nie umknęło: – Tak długo jak Iran będzie istniał, nie będzie życia w Iraku.

Tam, w Mosulu, jednym z najstarszych i najpiękniejszych miast Bliskiego Wschodu, stał też do niedawna meczet al-Nuri, z charakterystycznym, pochylonym minaretem. Zuhir go pamięta: wieża, stojąca na prostokątnej podstawie, podzielona na siedem segmentów, z których każdy ozdobiono z zewnątrz innymi ornamentami…

– ...a im wyżej, tym bardziej te dekoracje były subtelniejsze, delikatniejsze – ciągnie Burhan.

Dla niego – czterdziestolatka, byłego mechanika samochodowego – meczet al-Nuri był najpiękniejszy na świecie; gromadził jego zdjęcia, oglądał filmy. Do dziś chodzi z jego obrazem w głowie. Meczet zniszczono podczas ostatnich dni walk o Mosul. Trwa odbudowa.

Burhan: – Bywa, że płaczę. Te miejsca przypominają różne historie. Czasem – moje życie.

Teraz skrył się za dyktami, listwami, sklejkami, okruchami styropianu. Ma pracownię kilkadziesiąt metrów od sklepu Zuhira. Od paru miesięcy rzeźbi w niej ze styropianu najsłynniejsze zabytki Iraku.

– Tu jest minaret z Irbilu – pokazuje jedną z dwumetrowych wież, stojących w rogu. – Potrafię tak zrobić wszystko. Jeśli pokażesz mi zdjęcie lub film jakiegokolwiek zabytku, odtworzę go. Jeśli nie w stu, to na pewno w 98 procentach – precyzuje.

Burhan nie umie pisać ani czytać. Rzeźbienie w styropianie to rozrywka i ukojenie. Czasem – tak mówi – przybiega do niego nieznajome dziecko, rzuca mu się na szyję, daje buziaka. Bo wieże minaretów, zwłaszcza tych zniszczonych przez wojnę, to atrakcja – i nadzieja.

Oddajmy mu głos: – Na początku epidemii straciłem pracę. Wcześniej zajmowałem się naprawą grzejników. Ale nawet wtedy miałem dużo wolnego czasu. Pomyślałem, że mógłbym wykonywać modele zabytków. Zabytki są ważne dla każdego narodu. Im starsze, tym bardziej. Kiedy rzeźbię, wspiera mnie cała społeczność. Dzieci i sąsiedzi starają się trzymać ode mnie z dala. Wiedzą, że muszę się skoncentrować. Kłopot w tym, że mam coraz mniej miejsca. Nie mam gdzie tego trzymać. Nie mam też materiału. Przygotowanie jednej rzeźby zajmuje mi teraz nawet 45 dni, tyle muszę czekać na nowy styropian. Gdybym tylko mógł, zbudowałbym wszystko! W Iraku jest wiele miejsc, które chciałbym odwiedzić, mógłbym robić zdjęcia i potem rzeźbić. Ale nie mam materiału.

Jak wspiera Bóg

Pod sklepem poruszenie. Szepty, których znaczenia tłumacz nie nadąża przekazać, ale ich melodia w każdym języku oznacza przecież to samo – takich pytań się nie zadaje: „Czy byłby pan w stanie przebaczyć Irańczykom?”.

Zuhir odpowiada po chwili: – To trudne. Tylu ludzi zginęło. Tylu młodych zabiły szyickie milicje.

Pytamy dalej: a gdyby został premierem, co by zrobił?

– Jeśli chodzi o Iran, nie mógłbym zrobić nic. Bo Iran kontroluje wszystko.

Mówimy, że Iran jest coraz bardziej aktywny także w Kurdystanie. Zuhir: – Kraj zbankrutował, nie wypłaca nawet pensji pracownikom, wszystkie pieniądze trafiają do Iranu oraz popierających go milicji w Libanie czy Jemenie. I nie ma jak tego zmienić. Będzie tylko gorzej. Nawet teraz w rejonie Mosulu milicje proirańskie konfiskują ludziom mieszkania, zabierają własność. Wielka rafineria Baidżi została rozkradziona przez proirańskie milicje.

Państwo Islamskie – które niedawno, przez kilka lat, dominowało w jego rodzinnych stronach – jest już przeszłością. Zuhir wspomina o nim mimochodem, gdy opowiada o swojej ucieczce z Iraku. Uciekł, po tym, jak w środku nocy dżihadyści zabili jego kuzyna: – Nic ze sobą nie wziąłem, tylko to, co miałem na sobie.

Ma dwóch synów. Jeden wyjechał do Turcji, drugi wciąż się uczy. Gdy przyszło Państwo Islamskie, od razu opuścił Mosul. Przekroczyli granicę syryjską – tam, mimo toczącej się wojny, było bezpieczniej. Jakiś czas później iracki rząd ewakuował swoich obywateli do kraju i tak Zuhir wraz z rodziną wynajął dom pod Irbilem. Potem jednak dobrowolnie przenieśli się do obozu – tu dzieci uczone są według programu rządu centralnego, po arabsku.

Pod sklep znów przychodzą dzieci. Zuhir macha ręką, żeby wzięły sobie coś z półki. Nie lubi, nie umie odpowiadać na pytania zaczynające się od „dlaczego”.

– Rozdajesz dzieciom słodycze? Przecież w ten sposób na nich nie zarobisz.

– A czy mógłbym im odmawiać?

– Jesteś taki opanowany. Jak to możliwe?

– To Bóg daje spokój i cierpliwość. W ten sposób nas wspiera.

– Chyba jednak nie każdego.

– Tak, nie każdy jest cierpliwy.

Przy bramie

Na koniec także Burhanowi pokazujemy zdjęcia Mosulu, miasta zniszczonego jak kiedyś Warszawa.

– Czuję w środku, jakbym chciał je odbudować, ale nie mam wsparcia – mówi, a my nie wiemy, czy rzeczywiście ma na myśli miasto, czy wciąż swoje wieże. – Taka odbudowa jest poza moimi możliwościami. Gdybym widział to z zewnątrz i od środka, mógłbym… Czasem czuję, że mógłbym zrobić prawie wszystko. Gdybym dostał trochę wsparcia.

Za kilka godzin, rano, obóz się zbudzi. Kierowcy taksówek skasują po 5 tys. dinarów za kurs do Irbilu, gdzie co szczęśliwsi mają pracę. Na razie jednak zimne i ciepłe światła wciąż plączą się ze sobą – jak ten reflektor przy obozowej bramie i miły blask spod polowego piecyka, na którym dwójka strażników – stanowczo zabrania się fotografowania – ogrzewa się w tym nocnym, półpustynnym chłodzie, gotuje herbatę, do której zaraz doda szałwii urwanej z krzaku obok.

„Marzenia? Jesteśmy ich pozbawieni od dzieciństwa”. Słowa Burhana zostają z nami na długo. ©℗

Materiał powstał dzięki Polskiej Misji Medycznej, która pomaga uchodźcom, osobom przesiedlonym i społeczności lokalnej w guberni Irbil. Projekt jest współfinansowany z programu polskiej współpracy rozwojowej Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP. Wesprzeć można na www.pmm.org.pl lub wpłacając na konto:
62 1240 2294 1111 0000 3718 5444.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 48/2020