Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W przyszłym roku grozi nam podobna dziura budżetowa, jednak podczas czwartkowej rozmowy z prezydentem Donald Tusk nawet nie wspomniał o ograniczeniu emerytur, rent i innych świadczeń społecznych. A to właśnie one powodują, że państwo co roku musi się zapożyczać, by pokryć wydatki wyższe od wpływów. Polskie emerytury są - w stosunku do pensji - jednymi z najwyższych w świecie.
Premier z prezydentem o tym nie rozmawiał, bo nie ma ochoty przegrać wyborów prezydenckich, samorządowych, a za dwa lata parlamentarnych. Trudno mu czynić zarzuty z braku politycznej odwagi, gdy jej nadmiar mógłby doprowadzić do zwycięstwa populizmu w wyborach i kolejnego rozdawnictwa pieniędzy pożyczanych na rachunek naszych dzieci i wnuków.
Można jednak mieć pretensje o to, że rozpętał niepotrzebną awanturę o pieniądze z zysku NBP, które miałyby wesprzeć przyszłoroczny budżet. Niepotrzebną, bo jeśli taki zysk będzie, to zgodnie z prawem wpłynie do państwowej kasy, a nacisk w tej sprawie na NBP ociera się o naruszenie jego niezależności.
Po co więc cała afera? Zapewne po to, by łatwiej sprzedać społeczeństwu tak niepopularne kroki jak podwyższenie akcyzy i przyspieszenie prywatyzacji. Będzie można powiedzieć: "chcieliśmy to załatwić inaczej, ale związany z Kaczyńskimi prezes NBP się nie zgodził".