Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
GRZEGORZ NUREK: Po jakie dzieła literackie warto sięgnąć, aby zrozumieć tożsamość kulturową Pomorza?
STEFAN CHWIN: Oczywiście warto sięgnąć do literatury kaszubskiej, bo jest ona na nowo odkrywana, przywracana. Środowiska kaszubskie publikują np. powstałe w XIX wieku dzieła Floriana Ceynowy czy Hieronima Derdowskiego. Warto też pamiętać o wspomnieniach Joanny Schopenhauer, prozie Jadwigi Łuszczewskiej czy „Życiu i przygodach Remusa” Aleksandra Majkowskiego, ale mnie bardziej interesuje tutaj druga połowa XX wieku. Powiem tak: była grupa gdańskich pisarzy, którzy pisali o Pomorzu. Najwybitniejszy z nich to Zbigniew Żakiewicz. Pisał o doświadczeniach wygnańczo-repatrianckich, które formowały w latach 40., 50. i 60. tożsamość wielu mieszkańców Gdańska i Pomorza, pochodzących z dawnych Kresów Rzeczypospolitej. Następnie Antoni Bolesław Fac, który bodaj jako pierwszy napisał powieść o wydarzeniach Grudnia 1970 r. – „Rzeźnia Maksa Heroda”. Ważną rolę odegrała Róża Ostrowska.
Jeśli chodzi o refleksję eseistyczną, to trzeba wspomnieć o Lechu Bądkowskim, działaczu kaszubskim, solidarnościowym, który zostawił bogaty zbiór esejów historyczno-politycznych. Należy powiedzieć o Jerzym Sampie, wybitnym, niedawno zmarłym znawcy kultury Gdańska i Pomorza. A także o Franciszku Fenikowskim, który budował mitologię Gdańska sięgającą jeszcze czasów średniowiecza, i Janie Drzeżdżonie, autorze pomorskiej prozy kreacyjnej. Osobne miejsce zajmują Brunon Zwarra, Stanisław Janke, Jan Pestka, Aleksander Jurewicz, Waldemar Nocny, Mirosław Tomaszewski, Paweł Huelle i Stefan Chwin.
Obecnie następuje zmiana pokoleniowa, młodzi pisarze inaczej postrzegają Gdańsk. Np. Barbara Piórkowska w powieści „Szklanka na pająki” nie nawiązuje już do dawnych czasów, lecz opisuje współczesną kulturę gdańskich blokowisk.
I jeszcze jedno: trudno mówić o tożsamości Gdańska i Pomorza bez biografii i wywiadów Lecha Wałęsy. Polecałbym też reportaże Barbary Szczepuły i Edmunda Szczesiaka oraz „Gdańskie tożsamości. Eseje o mieście” pod redakcją Basila Kerskiego. A dla radości oczu albumy z serii „Był sobie Gdańsk” autorstwa Donalda Tuska, Grzegorza Fortuny i Wojciecha Dudy.
Kaszubi, Kociewiacy, Niemcy, Żydzi, żuławscy mennonici – wszyscy oni tworzą kulturę Pomorza, jak zauważają kuratorzy festiwalu. Czy ta różnorodność etniczna i kulturowa jest należycie reprezentowana literacko, ciekawie opisana, czy to nadal terra incognita i wyzwanie dla pisarzy?
Gdańsk nigdy nie był miastem wielokulturowym. Przez stulecia był miastem niemieckojęzycznym z pewną ilością mniejszości. Kultura niemiecka dominowała. Mit wielokulturowości Gdańska powstał po 1989 r. Miał w dużym stopniu charakter kompensacyjno-socjotechniczny. Na fali nastrojów antykomunistycznych i propagandy prounijnej przedstawiano dawny Gdańsk jako Unię Europejską w miniaturze.
W dzisiejszym Gdańsku mniejszości w bardzo nieznacznym stopniu kształtują klimat duchowy. Jest np. niewielka mniejszość ukraińska, prawosławna, która posiada swoją cerkiew, ale jej udział w kulturze literackiej jest trudno wyczuwalny, chociaż na Pomorzu żyje około 3900 Ukraińców. Tatarskie motywy przypomina w swojej twórczości Selim Chazbijewicz, ale Tatarów jest zaledwie 175, Karaimów zaś 27. Więcej pisze się o dawnym Gdańsku żydowskim. To głównie zasługa Mieczysława Abramowicza, Hanny Domańskiej i Grzegorza Berendta. Mniejszość żydowska na Pomorzu liczy aktualnie 474 osoby.
Najbardziej znaczącą mniejszość stanowi mniejszość niemiecka – 4516 osób, ale i jej obecność w kulturze Pomorzajest słabo zauważalna. We współczesnym Gdańsku nie dostrzegam żadnej atmosfery społeczeństwa wielokulturowego, poza oczywiście imprezami energicznie „promującymi ideę wielokulturowości” i okazjonalnymi prezentacjami mniejszości w formie „dni” i „festiwali”. Gdańsk to dzisiaj miasto kulturowo homogeniczne, w przeważającym stopniu identyfikujące się z kulturą ogólnopolską. W czasach mojego dzieciństwa słyszałem na jego ulicach żywą mowę kaszubską i niemiecką. Dziś to zupełna przeszłość. O pomorskich mennonitach dowiadujemy się z książek.
Czy Pana zdaniem istnieje wartościowa polska literatura marynistyczna? A jeśli jest jej niewiele, dlaczego Bałtyk pisarzy nie inspiruje?
Bałtyk pisarzy inspirował i chyba nadal inspiruje. Wystarczy wspomnieć choćby „Wiatr od morza” Stefana Żeromskiego, „Znaczy Kapitan” i „Szamana morskiego” Karola Olgierda Borchardta, opowiadania i powieści Stanisława Marii Salińskiego, opowieści morskie Jerzego Bandrowskiego czy Marii Kuncewiczowej „Polskę na Fiszmarku”. Nawet popularna pisarka Stanisława Fleszarowa-Muskat, opisując Trójmiasto, wielką wagę przywiązywała do marynistycznego aspektu Wybrzeża. Czytani są wciąż maryniści militarni – Edmund Kosiarz, Jerzy Pertek, Jerzy Rychliński.
Jeśli natomiast szukamy powieści inspirowanych morzem czy nadmorskim krajobrazem w sensie bardziej uniwersalnym, to nie można tutaj nie wspomnieć o gdańskich powieściach Güntera Grassa, w których obecność Bałtyku ma wymiar nie tylko geograficzny, lecz i mityczny. Także w mojej prozie i dziennikach morze jest nieustannie obecne jako ważna inspiracja artystyczno-filozoficzna. W końcu nie przypadkiem na okładce „Hanemanna” znalazł się bałtycki „Wschód księżyca nad morzem” Caspara Davida Friedricha. ©
STEFAN CHWIN (ur. 1949) jest prozaikiem, eseistą, krytykiem literackim, historykiem literatury i profesorem Uniwersytetu Gdańskiego. Ostatnio opublikował „Miłosz. Interpretacje i świadectwa” (2012) i tom esejów „Samobójstwo jako doświadczenie wyobraźni” (2013) nagrodzony Nagrodą Literacką Gdynia.