Świat Tolkiena we władzy Amazona. Napiórkowski o serialu „Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy”

Według radykalnych kreacjonistów dowcipny Bóg stworzył świat sześć tysięcy lat temu. Po czym rozmieścił pod ziemią skamieniałości i przemieszał warstwy, żeby nasz świat był ciekawszy. J.R.R. Tolkien jest właśnie takim stwórcą.

10.10.2022

Czyta się kilka minut

Morfydd Clark jako Galadriela i Robert Aramayo jako Elrond w serialu „Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy”, 2022 r. / BEN ROTHSTEIN / PRIME VIDEO / MATERIAŁY PRASOWE
Morfydd Clark jako Galadriela i Robert Aramayo jako Elrond w serialu „Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy”, 2022 r. / BEN ROTHSTEIN / PRIME VIDEO / MATERIAŁY PRASOWE

Nie jest to dzieło, które większość dorosłych mogłaby przeczytać więcej niż raz”. W ten sposób pewną nietypową powieść skomentowano na łamach prestiżowego „The Times Literary Supplement”. Być może to po prostu bardzo brytyjska forma wyrażenia dezaprobaty – w sposób jednocześnie uprzejmy i bezlitosny. Uważam jednak, że recenzent zaproponował tu jedno z najciekawszych kryteriów oceny.

Są książki, które chętnie przeczytamy, ale tylko raz. Są takie, do których grupa czytelniczek i czytelników decyduje się wrócić od czasu do czasu. Są wreszcie nieliczne powieści, które stają się niemal przedmiotem kultu – odczytywane po wielokroć, z pietyzmem zarezerwowanym dawniej dla świętych ksiąg. Wśród nich najwęższą elitę stanowią powieści, wokół których gromadzi się nie tylko społeczność fanów, ale też grono naukowców-interpretatorów. Fikcyjne światy tak potężne, że płomiennym wojnom i potyczkom przedstawionym na kartach powieści towarzyszą nie mniej epickie starcia między frakcjami czytelników i komentatorów.

Tak jest z „Władcą Pierścieni” J.R.R. Tolkiena, ale właśnie tę książkę anonimowy recenzent skrytykował przywołanymi wyżej słowami. Najbardziej chybiona złośliwość krytyka literackiego w dziejach? Recenzenci długo nie odpuszczali Tolkienowi. Jeszcze pół dekady później, kiedy książka zyskała już status bestselleru i kilka kolejnych wydań, Philip Toynbee ogłaszał na łamach „Observera”, że moda na Tolkiena przeminęła, sprzedaż książek wkrótce spadnie, a „Władca Pierścieni” „osunie się w otchłań litościwego zapomnienia”. Zaskakujące, jak długo poważni brytyjscy dżentelmeni utrzymujący się lepiej lub gorzej ze swej miłości do literatury nie mogli uwierzyć, że dorośli ludzie pokochali świat elfów, orków i czarodziejów. Cóż... czasem krytycy po prostu się mylą.

A czasem nie.

Kompletna zdrada

Wobec serialu „Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy" zrealizowanego dla platformy Amazon Prime oczekiwania były maksymalnie wyśrubowane. Wśród fanów Tolkiena zawrzało już w momencie, gdy pięć lat temu Amazon ogłosił porozumienie z Tolkien Estate – fundacją zarządzającą prawami autorskimi do świata i postaci powołanych do życia przez wizjonera z Oxfordu (przedziwna struktura podmiotów prawnych zarządzających fikcyjnym Śródziemiem i jego okolicami to materiał na oddzielną sagę). Dość tajemnicza transakcja dotyczyła zakupu praw do realizacji serialu osadzonego w realiach „Władcy Pierścieni”. Wedle ujawnionych danych przyjemność ta kosztowała Amazon około ćwierć miliarda dolarów.


CZYTAJ TAKŻE: CO NOWEGO OBEJRZEĆ NA VOD W WEEKEND >>>


Na biednego nie trafiło. Jeff Bezos jest jednym z najbogatszych ludzi na świecie, a jego firma znalazła się wśród tych, które w związku z pandemią zanotowały jeszcze większe obroty. Nic dziwnego – głównym źródłem dochodu Amazona jest sprzedaż detaliczna przez internet, a w ostatnim czasie korporacja dokonuje dynamicznej ekspansji na rynek platform streamingowych. Nowy serial miał stać się tajną bronią w toczącej się właśnie wojnie platform o panowanie nad archipelagiem kanap należących do milionów widzów na całym świecie.

W historii tylko kilkanaście holly­woodzkich produkcji mogło poszczycić się większymi budżetami niż owe 250 milionów. A przecież w przypadku filmów chodziło o gaże dla aktorów, efekty specjalne, egzotyczne plany zdjęciowe... Tymczasem Bezos nie kupił nawet konkretnego szkicu scenariusza. Co tak naprawdę nabył za tę astronomiczną kwotę?

Ujmując rzecz krótko: kupił bilet do fikcyjnego świata. Prawa do wymyślonych przez Tolkiena języków, miejsc, reguł rządzących fikcyjnym uniwersum, a nawet bohaterów i ich imion. Bo choć podjęto decyzję, że akcja nowego serialu rozgrywać się będzie tysiące lat przed wyprawą Froda i jego kompanów, to przecież elfy są praktycznie nieśmiertelne.

Bezos kupił też obszerne notatki Tolkiena – szkice, mapy, drzewa genealogiczne, dłuższe i krótsze opisy fikcyjnych bitew, sojuszy i epickich wypraw zebrane i opublikowane wcześniej m.in. w „Silmarillionie” oraz gargantuicznym, dwunastotomowym cyklu „Historia Śródziemia”. Ludzie Amazona postanowili jednak skorzystać z tych notatek bardzo wybiórczo i postawili raczej na wymyślanie własnych przygód i rozwiązań fabularnych. Które dawkują nam bardzo, bardzo oszczędnie.

Zrujnowali Galadrielę

„Zrujnowali Galadrielę. A nowe postaci zasługują na zapomnienie. Fabuła tego serialu jest idiotyczna. Coś jakby próbować opowiedzieć Aleksandra Wielkiego, Wikingów i Pierwszą Wojnę Światową upakowane w przeciągu jednej dekady” [pisownia oryginalna]. W tym komentarzu, zamieszczonym na jednym z dużych portali z recenzjami, mieszczą się najważniejsze zarzuty stawiane przez fanów nowemu serialowi (oczywiście oprócz „nie istniały czarne elfy” i „za dużo kobiet” – ale o tym nie mam już siły pisać po raz kolejny).

Fani pamiętają Galadrielę z „Władcy Pierścieni” jako dystyngowaną, tajemniczą, nieco wycofaną czarodziejkę. Tymczasem już w pierwszych scenach nowego serialu elfka biega z mieczem, robi fikołki i morduje potwory z wprawą godną Geralta z Rivii. „To całkowicie wbrew temu, jak Tolkien opisał tę postać” – oburzają się niektórzy widzowie.


CZYTAJ TAKŻE

CZY NADCHODZI ZMIERZCH PLATFORM STREAMINGOWYCH? >>>


Sytuacja ta bardzo przypomina mi oburzenie, jakie przed dwiema dekadami rozpaliło środowisko fanów „Gwiezdnych wojen”. W oryginalnej trylogii (sprzed 40 lat) pojedynki Jedi były pełne gracji i dość powściągliwe choreograficznie. Tymczasem w nakręconych dwie dekady później prequelach trudno nadążyć za błyskającymi mieczami. Kilka razy oglądamy na ekranie, jak szacowny Mistrz Yoda wywija salta, skacze po ścianach i odbija się wokół przeciwnika jak mała, zielona piłeczka. Profanacja? Niekoniecznie. Odpowiedź George’a Lucasa na zarzut o rzekomą niespójność miała sens: prequele opowiadają o czasach, gdy świat był młodszy, Jedi – pełni energii, a Moc w nich – silna jak nigdy.

Dokładnie to samo powiedzieć można o młodszej o stulecia (!) Galadrieli, którą podziwiamy w nowym serialu. Z ciekawości aż wróciłem do „Silmarillionu”, żeby sprawdzić, co też o młodej Galadrieli miał do powiedzenia sam Tolkien. Okazuje się, że opisy zaskakująco pasują do serialowej wizji: „Wysmukła i odważna Galadriela, jedyna żeńska istota wśród Noldorów, która ośmielała się zabierać głos w sporze książąt” – czytamy u Mistrza. „Marzyła, by zobaczyć rozległe niestrzeżone przestrzenie i rządzić jakimś królestwem według własnej woli”. Ten zarzut krytyków można więc śmiało uznać za chybiony.

Znacznie ciekawszy jest jednak drugi problem podniesiony przez anonimowego recenzenta. W nowym serialu Amazona oglądamy wydarzenia, które według Tolkiena dzielą od siebie tysiąclecia. Na ekranie Galadriela i Elrond to para bliskich przyjaciół, młodych elfów z tego samego pokolenia, których wyraźnie łączy nić sympatii, być może na pograniczu miłości (zobaczymy, co przyniosą kolejne odcinki i sezony). Według Tolkiena zaś (ciekawostka) Galadriela była teściową Elronda. Sędziwy król Elros (zestarzał się, ponieważ jako półelf wybrał los śmiertelnego człowieka), z którym w serialu Galadriela omawia wojenne plany, to według literackiego pierwowzoru brat Elronda, ale też oddalony o kilkanaście pokoleń praprapra...dziad Tar-Míriel i Pharazôna, których oglądamy na ekranie odpowiednio jako jego córkę i kanclerza. Według Tolkiena Isildur, którego również oglądamy na ekranie, urodził się 2767 lat po śmierci Elrosa.

Czyli faktycznie Aleksander, wikingowie i pierwsza wojna światowa skompresowane do jednego pokolenia. Czy to źle? Nie wiem. Na pewno decyzja ta zrzuciła na barki scenarzystów olbrzymie brzemię związane z przekuciem na spójną fabułę czegoś, co było w zamyśle kroniką wielu tysiącleci.

A co jeżeli tę kompresję czasu można by uznać za zgodną z wizją Tolkiena? Z mojego punktu widzenia najciekawsze w prozie Tolkiena jest właśnie to, że nie próbował on odtworzyć wyłącznie mitopodobnej fabuły, lecz całą głęboką strukturę, jaka towarzyszy prawdziwym mitom.

Dowcipny Bóg

Prowadząc badania nad tekstami zwolenników hipotezy młodej Ziemi, czyli radykalnych kreacjonistów dosłownie przyjmujących biblijne datowanie stworzenia świata na około sześć tysiącleci, trafiłem na fascynujący obraz „dowcipnego Boga” celowo rozmieszczającego pod ziemią skamieniałości i dokonującego przemieszań warstw, żeby nasz świat był ciekawszy, bogatszy, pełniejszy.

J.R.R. Tolkien jest właśnie takim stwórcą. Starannym demiurgiem, który do snutych przez siebie opowieści nie tylko dopisał tysiącletnie tła, lecz nawet zadbał o to, by były one odpowiednio rozmyte, zatarte i poprzesuwane. Cały „Silmarillion” napisany jest tak, by przypominał mitologię misternie odtworzoną z niepełnych, rozproszonych śladów – pieśni, legend, a nawet dociekań etymologicznych. Niektóre mikroopowieści składające się na Tolkienowski folklor mają sens wyłącznie jako wyjaśnienie, skąd się wzięła nazwa jakiegoś miejsca, dlaczego dany szczyt jest ukształtowany w ten, a nie inny sposób, albo czemu języki sąsiadujących ze sobą plemion tak bardzo się różnią. Na marginesach „Władcy Pierścieni” i „Hobbita” znajdujemy więc dokładnie to samo rozmycie, jakie cechuje prawdziwe mitologie. Oznacza to, że niespójność jest w tym przypadku zaletą, a nie wadą. Świadectwem kunsztu, nie zaś niestaranności.

Przyznaje to także Christopher Tolkien, syn autora i opiekun jego literackiej spuścizny, we wstępie do „Silmarillionu” zaznaczający, że „Doskonałej konsekwencji, czy to w obrębie niniejszego tomu, czy też pomiędzy nim a innymi opublikowanymi dziełami mego Ojca, nie należy się doszukiwać; jeśli w ogóle dałoby się ją osiągnąć, to jedynie wielkim i niepotrzebnym kosztem”.

Spróbujmy przez chwilę potraktować kwestię śmiertelnie poważnie i zadać pytanie, czy skondensowanie trzech tysięcy lat do jednego pokolenia to jeszcze taka intrygująca niespójność czy coś, co idzie w poprzek tolkienowskiej wizji? Przecież tego rodzaju „psucie” skali czasowej jest czymś niezwykle dla mitów charakterystycznym! Zwolennicy hipotezy młodej Ziemi procesy trwające miliardy lat skumulowali na przestrzeni zaledwie kilku tysięcy, tworząc fascynującą opowieść o stworzeniu, potopie i odkupieniu win. Ale znamy też wiele przykładów odwrotnych. Gdy np. poprzez budowanie fikcyjnych genealogii rozciągniętych na wiele, wiele pokoleń dane społeczności nadawały pozór odwieczności plemiennym konfliktom czy rozmieszczeniu ludności, które w rzeczywistości miały bardzo świeży charakter. Bieżący stan prawny czy majątkowy łatwo usankcjonować, przenosząc jego genezę o zmyślone tysiąclecia wstecz.

Jeżeli chcielibyśmy wejść w reguły gry, które proponuje nam sam Tolkien, kuszące byłoby wyobrazić sobie, że być może cała starannie opisana genealogia prowadząca od Elrosa do Isildura została zmyślona gdzieś w czasach Aragorna (dalekiego potomka obydwu). Teraz zaś, dzięki uprzejmości Jeffa Bezosa i jego ludzi, po raz pierwszy dostajemy prawdziwą opowieść o tym, jak sprawy się miały. Cała Trzecia Era w historii Śródziemia trwała nie dłużej niż pokolenie.

Wszystkie te dociekania mają jednak charakter bardzo specjalistyczny i zainteresować mogą najzagorzalszych fanów Tolkiena. Wielu pozostałych widzów „Pierścieni Władzy” będzie miało zasadniczy problem innego rodzaju. Mniejsza o styl walki Galadrieli i następstwo pokoleń. Pal diabli czarne elfy. Ale dlaczego, u diabła, w tym serialu nic się nie dzieje? Kto porwał fabułę, gdzie ją przetrzymuje i kiedy zamierza wypuścić?

Smoki i nauki

„Niektórzy czytelnicy tej książki, a przynajmniej ludzie, którzy się o niej wypowiadają, uznali ją za nudną, absurdalną czy godną pogardy. Nie narzekam z tego powodu, bowiem dokładnie takie samo jest moje zdanie o ich pracach oraz o rodzaju literatury, który najwyraźniej preferują” – czytamy w autorskim wstępie do któregoś z kolei wydania „Władcy Pierścieni”.

Jednak waśń Tolkiena z krytykami okazuje się znacznie starsza niż publikacja „Władcy Pierścieni”. Wiele lat wcześniej autor „Hobbita”, jeszcze jako stosunkowo młody badacz literatury angielskiej, opublikował płomienny esej pod tytułem „Beowulf. Potwory i krytycy”. Staje w nim w obronie jednego z zabytków kultury literackiej – poematu „Beowulf”, który wielu ówczesnych krytyków uznawało za niedorzeczny. Można się zachwycać prozodią „Beowulfa” albo metodycznie rozbierać go na części pierwsze – przekonywali znawcy – ale czy możemy sobie wyobrazić, że XX-wieczny, rozsądny czytelnik poważnie zaangażuje się w opowieść o czarach i potworach?

Tolkien uważał, że tak. Że niezależnie od stulecia, w którym przyszło nam żyć, głębokie pragnienie mitu jest jedną z cech czyniących nas ludźmi: „Poprawny i trzeźwy gust może odmówić przyznania, jakoby w tym było coś interesującego dla nas (...) w tych ograch i smokach; doznajemy wtedy zdumienia w obliczu dziwnego faktu, że wielka przyjemność wynika z poematu, mówiącego faktycznie o tych niemodnych stworach”.

Tyle tylko, zauważa Tolkien, że smoki są bardziej prawdziwe, niż nam się wydaje. „Smok to nie pusty wymysł. Cokolwiek dało mu początek, fakt czy zmyślenie, smok w legendzie jest potężnym wytworem ludzkiej wyobraźni, bogatszym w znaczenie niż jego kopiec – w złoto. Nawet i dzisiaj (wbrew krytykom) znajdziecie ludzi, którym nieobce są tragiczna legenda i historia, którzy słyszeli o bohaterach i widzieli ich, wciąż jeszcze urzeczeni przez tego smoka”.

Tolkien nie pisał literatury. On tworzył mity. Jego nieporozumienia z krytykami biorą się z niezrozumienia tego podstawowego faktu. Jednak „Władca Pierścieni” i „Hobbit” niejako przy okazji wypełniają ten fascynujący świat elfów i smoków doskonałą, angażującą fabułą (podobnie zresztą jak „Beowulf”). Mityczne światy całkowicie jej pozbawione okazują się martwe. Nieatrakcyjne dla czytelników niezależnie od tego, jak wiele epickich bitew i kości dinozaurów rozmieszczono w kolejnych warstwach fantastycznego osadu.

Zaginiona w akcji

To napięcie między tworzeniem światów a przeżywaniem fabuł świetnie uchwycił kiedyś na tych łamach Jacek Dukaj (tekst „Stworzenie świata jako gałąź sztuki”). Według Dukaja możemy mówić o dwóch rodzajach dzieł. Jedne z nich opierają się na fabule, świat zaś okazuje się jedynie naczyniem, które ma za zadanie pomieścić kolejne zwroty akcji. Tu widz czy czytelniczka stają się „pożeraczami akcji”, łapczywie pochłaniającymi kolejne sceny, by dowiedzieć się, co będzie dalej.

Drugą odmianą są dzieła, w których to świat jest najważniejszy, fabuła zaś okazuje się wyłącznie pretekstem, by odwiedzić fikcyjne miejsca i postaci. Prawdziwy geniusz światotwórczy rozpoznajemy wszędzie tam, gdzie pojawia się odwrotne pragnienie: „czytałem coraz wolniej, bo nie chciałem opuścić tego świata” – celnie wskazuje Jacek Dukaj – bez wątpienia jeden z najwybitniejszych polskich światotwórców. Dukaj opublikował swój tekst przy okazji premiery „Avatara” ­ ­Jamesa Camerona i właśnie to dzieło wskazał jako przykład światotworzenia. „Już teraz szacuje się, że za dużą część wpływów z kinowej dystrybucji »Avatara« odpowiadają »widzowie wielokrotni«: idący na film po raz drugi, trzeci, czwarty, kiedy znają już przecież intrygę i zakończenie (i tak przewidywalne)” – zauważył w tym kontekście Dukaj, dopisując wymarzony ciąg dalszy do wątku „wielokrotnej lektury”, od którego rozpoczęliśmy ten tekst.

A jednak, wolna czy szybka lektura, fabuła wciągająca czy ledwie zarysowana – wydaje się, że opowieści pozostają ­istotnym komponentem nawet ­najbardziej rozbudowanych światotwórczych przedsięwzięć. Bez nich fikcyjne światy okazują się puste i martwe. I wcale nie są miejscami, do których chcielibyśmy wrócić.

„Silmarillion” i „Historia Śródziemia”, na których budowane są „Pierścienie Władzy”, są dziełami najbardziej światotwórczymi, jakie można sobie wyobrazić. Fabuła, jeżeli w ogóle się tu pojawia, jest urywana, nierówna, niedopowiedziana. Postaci – i tak u Tolkiena zwykle dość dwuwymiarowe – tutaj są zaledwie rozedrganymi cieniami idei. „Pierścienie Władzy” proponują widzowi raczej światoodczucie niż przygody. Traktują o rzeczach tak wielkich i doniosłych, że jakiekolwiek jednostkowe losy tracą z tej perspektywy znaczenie. Według niektórych krytyków i znawców przedmiotu uzyskany efekt określić można jako epicki. Ja jednak skłaniam się raczej do zdania tych widzów, którzy nazwali go po prostu „śmiertelnie nudnym”.

W gruncie rzeczy bowiem jesteśmy tak zbudowani (już na poziomie neurologicznym), że niespecjalnie interesują nas losy światów. Ani tych fikcyjnych, ani – niestety – naszego własnego. Jesteśmy natomiast w stanie z olbrzymim zaangażowaniem śledzić przygody jednostkowych bohaterów o tyle, o ile możemy się z nimi utożsamić. Empatia, jak pokazują liczne badania, jest ściśle związana z naszą zdolnością do przeżywania narracji. To, swoją drogą, kluczowe wyzwanie. Nie tylko dla twórców serialu, bo od nich zależy najwyżej stan konta Jeffa Bezosa, ale też dla każdej i każdego z nas, kto chciałby przekonać rozmówcę do zaangażowania się w walkę z nierównościami czy katastrofą klimatyczną. Jak spleść los świata z losami konkretnych bohaterów tak, by nie stracić z oczu ani ludzkiego wymiaru doświadczenia, ani planetarnej skali wyzwań, przed którymi stoimy?

Twórcom „Pierścieni Władzy” zadanie się nie powiodło. Oby nam wszystkim, którym na sercu leży przyszłość naszej całkiem rzeczywistej planety i zamieszkujących ją plemion, poszło lepiej. ©


Platforma JustWatch.com, której dane prezentujemy poniżej, jest przewodnikiem po streamingu, w którym można odnaleźć informacje o filmach i serialach największych platform. Oto seriale, które we wrześniu budziły największe zainteresowanie Polaków:

Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy (Amazon Prime Video) – serial platformy stosującej agresywny marketing: w ofercie promocyjnej można było kupić roczną subskrypcję Prime Video w cenie zbliżonej do ceny miesięcznej subskrypcji Netfliksa.

Gra o tron: Ród smoka (HBO Max) – prequel „Gry o tron”, największego hitu w historii HBO. Według danych Ampere Analysis, podanych przez Wirtualnemedia.pl, w 2021 r. HBO Max miało o jedną piątą mniej widzów niż Prime Video.

Star Wars: Andor (Disney+) – trzeci, po „The Mandalorian” i „Księdze Boby Fetta”, „dorosły” serial Disneya z uniwersum George’a Lucasa. „Andor” jest prequelem filmu „Gwiezdne wojny: Łotr 1” i pokazuje losy kapitana Cassiana Andora, rebelianckiego szpiega, który poświęcił życie, by pozyskać plany konstrukcyjne Gwiazdy Śmierci.

Cyberpunk: Edgerunner (Netflix) – polsko-japońskie anime, powstałe w uniwersum gry CD Projektu „Cyberpunk 2077”. Serial bije rekordy (wg „Forbesa” ma najwyższą średnią ocen spośród wszystkich produkcji Netfliksa), przy okazji dając drugie życie grze, która od dwóch lat nie miała tylu graczy, co teraz. Po paru tygodniach od premiery na YouTubie 7 mln razy odsłuchano piosenki Dawida Podsiadły „Let You Down”, nagranej do ostatniego odcinka serialu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Semiotyk kultury, doktor habilitowany. Zajmuje się mitologią współczesną, pamięcią zbiorową i kulturą popularną, pracuje w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Prowadzi bloga mitologiawspolczesna.pl. Autor książek Mitologia współczesna… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 42/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Smoki i puste światy