Spotkanie z sobą

Nowa książka Joanny Olczak-Ronikier to saga kilku pokoleń polskich obywateli, którzy określali się zarazem jako Polacy i jako Żydzi. Ta podwójna tożsamość w żadnej z epok nie ułatwiała im życia.

15.11.2015

Czyta się kilka minut

Joanna Olczak-Ronikier / Fot. Daniel Malak / ZNAK
Joanna Olczak-Ronikier / Fot. Daniel Malak / ZNAK

Pierwszego sierpnia 1939 r. Hanna Mortkowicz-Olczakowa popycha ciężkie drzwi banku i wychodzi na warszawską ulicę, oddychając z ulgą. Spłaciła ostatnią ratę długu firmy księgarskiej – kilka lat wcześniej, załamany sytuacją finansową firmy, jej ojciec, znany wydawca, targnął się na życie. Razem z matką przejęły przedsiębiorstwo i wyprowadziły je na prostą. Hanna jest z siebie zadowolona. Ma 36 lat, kilkuletnią córkę Joasię, niedawno się rozwiodła. Jakby zaczynała właśnie kolejny etap. Ale w powietrzu wisi już wojna.


Nowy rozdział zacznie się więc dopiero pięć lat później i będzie zupełnie inny, niż sobie go wyobrażała.
Teraz zrekonstruuje go pieczołowicie jej córka – Joanna Olczak-Ronikier – i na podstawie przechowywanych zapisków, zdjęć i korespondencji przedstawi przebieg wypadków w swojej najnowszej książce pt. „Wtedy. O powojennym Krakowie”. Poprzednia, opowiadająca rodzinne losy od 1844 r., kiedy w Wiedniu przyszedł na świat Gustaw Horwitz, pradziadek autorki, kończyła się właśnie w tym punkcie. Rok 1945 – dziwny, przełomowy, niespokojny, rok ludzkich wędrówek i nadziei, które zaraz się rozwieją.

Pion i fason

Dziesięć sukienek dziecinnych po 50 złotych. Futerko dziecinne, fokowe – 100 złotych. Sześć kompletów bielizny dziecięcej. Pięć sukien damskich po 100 złotych każda. Cztery suknie jedwabne po 150 złotych… – notują Hanna i Janina Mortkowiczowe w formularzu wyszczególniającym straty wojenne. W innych rubrykach – kamienica numer 11 na Rynku w Warszawie, wartość wedle bilansu firmy – 121 tysięcy złotych, zniszczenie sto procent. Księgarnia Towarzystwa Wydawniczego, też w Warszawie, na Mazowieckiej 12, warta 90 tysięcy, zniszczenie sto procent. Rzeczy, których wygląd, odtwarzany z pamięci, pomaga uwierzyć, że naprawdę, jeszcze niedawno, istniał inny świat. Ale przy okazji otwiera też rany.


Można było podejść do sprawy zupełnie inaczej. Gorzko. Oskarżająco. Z pretensjami do losu, który obrócił w pył wraz z całą Warszawą książkowe imperium Mortkowiczów i Horwitzów, a tym członkom obu rodzin, którzy przeżyli, kazał tułać się w poszukiwaniu nowego domu aż do Krakowa. Jak we wspomnieniach wielu warszawiaków utyskujących na niegościnność krakusów – odnotowywanych chociażby w pracy prof. Jerzego Mikułowskiego Pomorskiego „Kraków w naszej pamięci”, opartej na ankietach zbieranych wśród mieszkańców w kolejnych latach po wojnie. Niezniszczone miasto, od 1939 r. przyjmujące kolejne fale uchodźców, bywało niełaskawe dla przybyszów. Nic jednak z tych rzeczy. Nie u Mortkowiczów.


Choć Hanna i jej 72-letnia matka po przybyciu do Krakowa mogą liczyć tylko na skromnie wyposażony pokój w przeludnionym Domu Literatów na Krupniczej, gdzie niedługo potem dołączy do nich odnaleziona mała Joasia, nie narzekają, nie rozpamiętują. Trzymają fason. To forma obrony, ale i łącznik z przedwojenną rzeczywistością. Dlatego, mimo mieszkania w jednym pokoju, Janina dba, by zawsze pokazywać się domownikom w stroju godnym damy, i nawet kładąc się do łóżka, osłania szyję i ramiona lizeską.


W pokoju, który z konieczności musi pełnić rolę salonu na zmianę z sypialnią, gdzie w łazience naprzeciw sedesu trzeba było upchać elektryczną kuchenkę, nie ma miejsca na bałagan, niepościelone łóżka i brudne naczynia, nawet jeśli do ich mycia służy umywalka. Trzeba za wszelką cenę żyć, działać, pracować. Precz z rozmemłaniem. Wzmianki o smutkach przewijają się jedynie w listach słanych do najbliższych.


Można było też skoncentrować się głównie na Krakowie. Na szczegółach, którymi dziś, po latach, pamięć syci się tak samo jak obrazami Warszawy sprzed wojny. Pisać szerzej o cyrku Tarabumba, o sklepie kolonialnym przy ulicy Dolnych Młynów, w którym ubrany w granatowy płócienny kitel właściciel, Edward Mol, sprzedawał najpyszniejszy na świecie twarożek z rzodkiewkami i szczypiorkiem, o lodach od prawdziwego Włocha – Luigiego Olivo, który naprawdę nazywał się Maks Kravec, i landrynach ze szkolnego sklepiku; tajemniczym ogrodzie Mehoffera, sąsiadującym z domem na Krupniczej, do którego przekradało się przez sztachety; wypadach do fotoplastykonu wspólnie z pierwszym dziecięcym przyjacielem, Walusiem Baderem, albo na ślizgawki z Kirą Gałczyńską.


Każdy krakowianin może odnaleźć we wspomnieniach dziewczynki z Warszawy znajome tropy, które tak przyjemnie śledzić. Tylko że byłaby to zaledwie część prawdy o krakowskiej rzeczywistości tamtych lat, oglądanej z perspektywy trzech kobiet w różnym wieku. Umeblowany sprzętami z targowiska pokój, służący za mieszkanie, jest bowiem domem kobiet – pierwsze powojenne lata w Polsce należały właśnie do nich. Każda z nich zapamiętuje coś innego, każda po swojemu próbuje się w Krakowie odnaleźć.


Mała Joasia koncentruje się na bieżących przeżyciach, odreagowuje lata wojennych rygorów, eksploruje miasto. Dorosła Joanna nie chce stworzyć kolejnej wspominkowej, sentymentalnej monografii. Ani historii Domu Literatów, która w tamtym okresie jest historią odradzającej się polskiej kultury. Dom, wraz z jego słynnymi mieszkańcami, spośród których wielu to dawni warszawscy przyjaciele i współpracownicy, pozostaje w tle.

Bagaż dwoistości

Nie jest to książka o Krakowie, ani o Warszawie, lecz kolejny odcinek rodzinnej sagi, w której znów odbija się historia sporej części polskiego środowiska intelektualno-artystycznego. Poprzednie książki Joanny Olczak-Ronikier – „W ogrodzie pamięci” i „Korczak” – odtwarzały jej poprzedni etap – zarówno z perspektywy zbiorowej, jak i losów jednostki; „Piwnica pod Baranami” oraz „Piotr” – opisują analogicznie okres późniejszy, od wojny do czasów współczesnych. „Wtedy” pozwala uzupełnić lukę między tymi dwiema narracjami, obejmującą zaledwie trzy lata, od 1945 do 1948 r. – a zarazem chwilę oddechu między dwoma kataklizmami, wojennym i tym związanym z wprowadzaniem w Polsce nowego ustroju, uchwyconą w formie wizualnej na wystawie „Zaraz po wojnie”, prezentowanej akurat w warszawskiej Zachęcie.


Przejściowy czas. Prasa straszy jeszcze obrazami obozowych egzekucji, scen jak z horrorów, odtwarzanych z pamięci przez twórców, którzy sami doświadczyli tej traumy, ulice zalegają gruzy. Ale obok pojawiają się już zdjęcia pań w modnych ciuchach z francuskich pokazów, na placach trwa handel wyszabrowanymi przedmiotami, a Wrocław i Szczecin reklamuje się jako prastare piastowskie grody, gdzie na pozbawionych dobytku uciekinierów ze Wschodu czekają poniemieckie domy. Pod kuratelą państwa rusza wielki program uprzemysłowienia kraju, ale działają też prywatne inicjatywy.


Jeszcze się można łudzić, że najgorsze właśnie minęło i jedyne, co wystarczy zrobić, to odbudować zrujnowane dziedzictwo dzięki zachowanym prawom do arcydzieł polskiej literatury i umowom z najlepszymi autorami. Tyle że kolejny huragan, nazywany na razie dla niepoznaki „łagodną rewolucją”, majaczy już na horyzoncie. Jego zwiastunem w odbudowywanej z mozołem firmie Mortkowiczów jest składający częste wizyty w mieszkaniu podpułkownik Bromberg, człowiek z branży, zakładający właśnie spółdzielnię wydawniczą i kuszący właścicielki propozycją współpracy – w zasadzie nie do odrzucenia.


Domknięta przez „Wtedy” saga jednej rodziny, jej licznych przyjaciół i znajomych, jest też – a może przede wszystkim – sagą kilku pokoleń tych polskich obywateli, którzy określali się zarazem jako Polacy i jako Żydzi, choć podwójna tożsamość w żadnej z epok nie ułatwiała im życia.


Mimo indywidualnych ścieżek ludzkich losów w ich historiach powtarza się kilka wspólnych punktów, na które natrafia drugie i trzecie pokolenie, próbujące odtworzyć przebieg wcześniejszych zdarzeń. Brak grobów na cmentarzach. Wyrwy w drzewie genealogicznym. Białe plamy w pamięci, kryjące sprawy, o których nie chciało się i nie można było mówić. Korowód rozpoczynają przodkowie, którzy zdecydowali się porzucić religię i tradycyjne zwyczaje, by mówić po polsku i współtworzyć jednolite polskie społeczeństwo; krytykowani za to z dwóch pozycji – z jednej strony przez polskich nacjonalistów, z drugiej przez ortodoksyjne żydowskie środowiska.


Podczas wojny polonizacja nie gwarantowała przetrwania, więc wielu z nich zginęło w gettach i obozach śmierci. Choć od Zagłady minęło już 70 lat, ta dwoistość wciąż bywa dla niektórych problemem, infekuje język. Łapie się na tym sama autorka, wspominając losy znajomego rodziny jeszcze sprzed wojny, profesora Henryka Wereszyckiego, i przyznając szczerze: „Zaszeregowałam pana Henryka do kategorii przyjaciół żydowskiego pochodzenia i natychmiast poczułam pretensje do siebie. On sam nie ukrywał swojej przeszłości, ale też nie przywiązywał do niej większej wagi. Miał dwadzieścia sześć lat, kiedy zmienił nazwisko z Vorzimmer na Wereszycki, dla upamiętnienia rzeki Wereszycy, nad którą walczył w roku 1920 z bolszewikami, i nigdy nie przyszło mu do głowy, by tłumaczyć się komukolwiek z tej decyzji. Dlaczego więc jak hejter z antysemickiego forum w internecie węszę w cudzej przeszłości, zdradzam, kto jak się naprawdę nazywał, kto się ochrzcił, kto nie, kto miał na imię Samson, a nie Stanisław, Naftali, nie Napoleon. Za chwilę zacznę używać groźnego języka: »zataił«, »przemilczał«, »przyznał się«, »ujawnił«”.

Piekło wyboru

Dla polsko-żydowskich obywateli krótki okres między końcem wojny a zadekretowaniem Polski socjalistycznej to też nieustanne dylematy – wyjechać czy zostać, bo tak każe patriotyczny obowiązek. Sprzymierzyć się dla własnego dobra z systemem, jak Adam Bromberg (który i tak później, po Marcu, będzie musiał opuścić kraj i tworzyć od zera własne wydawnictwo w Szwecji), czy ostentacyjnie go ignorować, tworząc własny świat z wyobraźni, jak Piotr Skrzynecki, wraz z którym dorastająca Joanna już wkrótce będzie tworzyć azyl dla nieprzystosowanych artystów – Piwnicę pod Baranami.


Mieszkać na cmentarzu, w coraz bardziej zniewolonym kraju za żelazną kurtyną, czy poszukać nowej ojczyzny, na przykład za Oceanem, gdzie nikogo nie będzie ekscytowało odmienne brzmienie nazwiska. Hanna Mortkowicz-Olczakowa podczas dwumiesięcznego pobytu w Ameryce, gdzie trafiła część jej rodziny, widzi jasno, że tam nie pasuje, i z goryczą donosi matce w listach: „Mimo całej proamerykańskiej propagandy, którą mnie szpikują, mimo bezsprzecznych cudów, które oglądam, nie umiałabym tutaj żyć. Nie mogę przestać być Polką”, choć przyznaje zarazem, że tym wyborem skazuje córkę na egzystencję nieporównywalną pod względem materialnym do jej rówieśników zza Oceanu. Inaczej niż Janusz Korczak, który walcząc z depresją, udręczony pogarszającą się sytuacją międzynarodową i radykalizacją nastrojów w Polsce, po podróżach do Palestyny w latach 30. marzył, żeby przenieść się tam na ostatnie lata życia: „Niestety, będąc w Polsce, nie wierzę, bym mógł przydać się na coś, a żyć wygodnie nie potrafię”.


Przeobrażające się z duchem czasów Muzeum Warszawy poinformowało niedawno, że podpisało umowę z dr. Błażejem Brzostkiem, który ma napisać na nowo historię miasta, za punkt odniesienia przyjmując współczesność. Gdyby Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN albo inna instytucja (może nawet Muzeum Historii Polski?) wpadło kiedyś na pomysł, by w podobny sposób opowiedzieć losy polsko-żydowskich obywateli współtworzących od stuleci materialną i intelektualną kulturę kraju, nie musiałoby zamawiać żadnych publikacji. Są już książki Joanny Olczak-Ronikier. ©

Joanna Olczak-Ronikier „Wtedy. O powojennym Krakowie”, Znak, Kraków 2015

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i dziennikarka. Absolwentka religioznawstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim i europeistyki na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie. Autorka ośmiu książek, w tym m.in. reportaży „Stacja Muranów” i „Betonia" (za którą była nominowana do Nagrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2015