Smutek Wielkiego Brata

Janusz Weiss, satyryk, dziennikarz i prezenter: W świecie wolnego rynku satyra jest towarem na sprzedaż. To konsument dyktuje, jakiego typu rozrywkę chce otrzymać. Może pan produkować ambitne programy, tylko że nie zrobi pan interesu.

02.07.2012

Czyta się kilka minut

 / ryc. Andrzej Dudziński, z cyklu hiszpańsko-włoskiego / Dibujos italo-españoles, 1996-2000
/ ryc. Andrzej Dudziński, z cyklu hiszpańsko-włoskiego / Dibujos italo-españoles, 1996-2000

CEZARY POLAK: Jak Pan ocenia wybryk Kuby Wojewódzkiego i Michała Figurskiego w programie „Poranny WF”?

JANUSZ WEISS: Nie słyszałem tego na żywo, ale jeśli było tak, jak informują media, to przydarzył im się nędzny, nieetyczny dowcip; nijaki żart w bardzo złym guście.

Czyli panowie WF przekroczyli normy, posunęli się w satyrze za daleko?

Granice norm etycznych i obyczajowych cały czas się przesuwają, ludzie tolerują coraz więcej – to proces nie do zatrzymania. Marek Raczkowski zamieścił kiedyś w „Przekroju” rysunek przedstawiający mężczyznę oglądającego w telewizji program Szymona Majewskiego. Majewski mówi na wizji, że mamy wolność, bo może powiedzieć na antenie „dupa”. A facet na to: „Powiedz ch... albo p...a, cwaniaczku”. Słowo „dupa” może dziś zaistnieć w telewizji, ale dwa następne wyrazy, które uchodzą w druku, nadal nie mogą się pojawić na antenie. Podobnie się dzieje w satyrze: pewne granice można przekraczać. Satyrykom, ludziom, których publicznośc postawiła na piedestale, takie rzeczy się wybacza.

Zatem nieetyczny żart, wyemitowany w mainstreamowej, ogólnopolskiej stacji radiowej powinien Wojewódzkiemu i Figurskiemu ujść na sucho?

Powtórzę: moim zdaniem panowie za bardzo pojechali po bandzie.

Myślę jednak, że jeśli ktoś poczuł się ich wypowiedziami obrażony lub zniesławiony, może skierować sprawę do sądu. Taki los spotkał ostatnio niejaką Dodę. Od rozstrzygania takich sytuacji są niezawisłe sądy, które mogą orzekać przewidziane w kodeksach kary. Jest też Rada Etyki Mediów. Moim zdaniem to wystarcza i w demokratycznym państwie powinno wystarczać. Poza tym jeśli stacja uzna, że Wojewódzki i Figurski szkodzą jej wizerunkowi, to panowie stracą pracę.

Eska Rock zdjęła audycję Poranny WF z anteny.

No widzi pan: ten system działa, naprawdę nie trzeba nic więcej.

To znaczy, że satyrykowi wolno żartować ze wszystkiego?

Są dowcipy o obozie zagłady w Oświęcimiu i komorach gazowych. Wydawałoby się, że nie może być nic bardziej przerażającego, a jednak się z nich śmiejemy.

Żart, nawet jeśli jest ksenofobiczny czy seksistowski, może być dobry, wszystko zależy jednak od kontekstu. Znany i uwielbiany przez publiczność komik amerykański Andy Kaufman zrobił swój znak rozpoznawczy z przekraczania wszelkich możliwych political correctness – również ze swojego żydowskiego pochodzenia.

Ale satyrycy powinni uważać. Wojewódzki i Figurski mają publiczność, która ich wielbi, ceni sobie dowcipasy w stylu żartów z „murzyna”. Tego nie wolno robić. Kpina z przekonań religijnych, koloru skóry czy orientacji seksualnej, to są rzeczy karalne. Ale rady na to nie ma żadnej, poza sprawą w sądzie. Jeszcze raz powtórzę: w demokracji istnieją odpowiednie procedury.

W dzisiejszej polskiej rozrywce dominuje żenujący dowcip: kabareciarze ograniczają się do pariodowania polityków, niewybrednych żartów z celebrytów i sportowców. Nie istnieje kabaret literacki, oparty na wyrafinowanych grach językowych, z którego słynęliśmy przed 1989 rokiem. Dlaczego jest tak źle?

Bo nie ma zdolnych ludzi. Ale w obiegu zawsze istniały obok siebie dwa nurty: satyry niższej i wyższej. Nurt ambitniejszy był spychany na margines, często nie przez cenzurę i władzę, lecz przez publikę.

Ale przecież Bim-Bom, STS, Elita, Tey były bardzo popularne: sale podczas ich występów pękały w szwach.

Świetne, ambitne Mumio czy Grupa MoCarta też mają dziś rzesze oddanych widzów. Wciąż popularny jest Kabaret Starszych Panów. Studenci szkół teatralnych nie robią dyplomowych przedstawień z tekstów Kuby Wojewódzkiego czy Kabaretu Moralnego Niepokoju, lecz z piosenek Przybory i Wasowskiego, Kofty czy Młynarskiego.

Ale dziś, bardziej niż kiedyś, to większość ma rację. W świecie wolnego rynku satyra jest towarem na sprzedaż. To konsument dyktuje, jakiego typu rozrywkę chce otrzymać – nie ma co się temu dziwić. Może pan produkować ambitne programy satyryczne, trudne w odbiorze, tylko że nie zrobi pan interesu. Dlatego satyrycy robią rzeczy pod publikę. Telewizja jest medium masowym, widz nie kupuje biletu, tylko głosuje naciskając guzik w pilocie.

Problem w tym, że żenujące kabaretony emituje w najlepszym paśmie telewizja publiczna, ustawowo zobowiązana do misji społecznej.

TVP nie ma misji, bo Polacy nie płacą abonamentu, więc telewizja, żeby zarobić na reklamach, podlizuje się masowym gustom. Reklamodawca zaś sprawdza słupki oglądalności, z których wynika, że to kabaretony gromadzą dużą widownię. I koło się zamyka.

Przełomem był „Big Brother”: wcześniej, żeby zaistnieć w telewizji, trzeba było sobie na to czymś zasłużyć. To była nobilitacja. W programie Ireny Dziedzic mogli uczestniczyć hutnik albo murarz, ale żeby dostać zaproszenie do studia, musieli coś w sobie mieć, czymś pozytywnym się wyróżnić. Uczestnik teleturnieju musiał prezentować pewien poziom wiedzy na zadany temat. „Big Brother” pokazał, że bohaterem programu może być byle kto: ktoś, kto obłapi dziewczynę, śmiesznie się ubierze albo trafi pomidorem do celu. „Big Brother” rozbudził przekonanie, że my, nawet jeśli nie mamy żadnych kwalifikacji czy zdolności, jesteśmy najważniejsi, i jeżeli śmieszy nas, jak ktoś głośno puszcza bąki, to powinni to pokazywać w telewizji.

A dlaczego, skoro nie ma cenzury, mamy demokrację i wolne media, nadal kwitnie żart polityczny i dowcipy na temat rządzących?

Bo nikt tego nie zabrania i nic za to nie grozi. W 1980 r. Janek Pietrzak zaprosił mnie i wielu innych satyryków – byli tam m.in. Jacek Kaczmarski, Krzysztof Piasecki, Stanisław Zygmunt – do zaprezentowania własnego programu podczas poniedziałkowych wieczorów kabaretowych w warszawskiej restauracji MDM. W zaproponowych tekstach roiło się od niewybrednych żartów z młodego Jaroszewicza czy żony Edwarda Gierka. Dlaczego? Bo wreszcie było wolno.

W czasie „karnawału” Solidarności w hali Olivii odbył się przygotowany przez Macieja Zembatego Przegląd Piosenki Prawdziwej „Zakazane piosenki”. Wielki aplauz i ryk śmiechu licznie tam zgromadzonych stoczniowców wywołał refren piosenki śpiewanej przez Jacka Zwoźniaka: „a w tę dupę wypiętą na Polskę kopa dać, choćby była czerwona”. Z artystycznego punktu widzenia było to nędzne doświadczenie. Podobnie jak wtedy, kiedy ktoś śpiewał na scenie czastuszki lub „Kalinka maja” i puszczał oko do widowni. Nie bardzo wiadomo było, o co chodzi, ale tamten czas takie tanie chwyty w jakiejś mierze usprawiedliwiał, ludzie łaknęli choćby wzmianki czy aluzji do władzy czy komuny.

Dziś od satyryka wymagam więcej. Chciałbym oglądając czy słuchając jego program wiedzieć, jakie ma poglądy, po której stronie politycznej barykady zajmuje miejsce. Moim zdaniem satyrycy ukrywają swoje poglądy, chowają je przed odbiorcą.

Ale przecież Kuba Wojewódzki jasno wyraża swoje sympatie.

To jakie on ma poglądy: lewicowe czy prawicowe?

Na pewno daleko mu do prawicy w wydaniu Jarosława Kaczyńskiego, Zbigniewa Ziobry, PiS i Solidarnej Polski.

Tak pan uważa?

Powiem więcej: Wojewódzkiemu i Figurskiemu wiele wątpliwych żartów uchodziło na sucho tylko dlatego, że panowie atakowali tych, których trzeba było atakować: polityków i środowiska uznawane za wrogie przez media, w których pracowali.

Jeśli ich żarty były zgodne z interesami stacji, które ich zatrudniały, to w jakimś sensie to rozumiem. Tak po prostu jest w mediach. Mnie razi miałkość tych żartów, ich doraźność, tymczasowość, utrwalanie w społecznej świadomości nazwisk, które na to nie zasługują.

A może polska satyra, prezentowana w mainstreamowych mediach, stabloidyzowała się dlatego, że z naszym poczuciem humoru i wrażliwością stało się coś złego?

Nie wydaje mi się. Dominacja satyry kiepskiego sortu nie dotyczy tylko Polski, to znak czasu, „Big Brother” nie jest przecież naszym wynalazkiem.

I mówi Pan o tym tak spokojnie?

Nie oglądam Kabaretonów, nie słucham Wojewódzkiego i Figurskiego. Pewnie tak jak pan mam przyjaciół, w gronie których posługujemy się innym typem humoru i refleksji nad rzeczywistością. Doskwiera mi natomiast brak dobrej polskiej komedii tej klasy, którą miały „Wojna domowa”, „Czterdziestolatek”, „Sami Swoi” czy „Rejs”. 


JANUSZ WEISS jest satyrykiem, dziennikarzem i prezenterem. Współtwórca radia ZET, w którym prowadził w latach 1990–2011 słynną audycję „Dzwonię do Pani, Pana w bardzo nietypowej sprawie”, obecnie gospodarz audycji „Wszystkie pytania świata”. W latach 70. współtwórca Salonu Niezależnych – wielokrotnie nagradzanej grupy kabaretowej, represjonowanej przez władze za satyrę polityczną, a w 1976 r. objętej zakazem występów za poparcie protestu przeciw zmianom Konstytucji PRL, wprowadzającym m.in. wieczysty sojusz z ZSRR. Za audycję „Dzwonię do Pani, Pana...” otrzymał m.in. Studencką Nagrodę Dziennikarską MediaTory.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2012