Skandal na nieszporach

W Markowicach łączą się trudne życiowe historie z historią przez wielkie „H”. – Całe życie staram się, żeby ludzie ze sobą nie wojowali – mówi ks. Jacek Dziel, proboszcz sanktuarium, którym opiekują się alkoholicy i narkomani.

20.02.2017

Czyta się kilka minut

Jutrznia we wspólnocie mężczyzn Skandal Krzyża. Markowice koło Inowrocławia, luty 2017 r. / Fot. Tymon Markowski dla „TP”
Jutrznia we wspólnocie mężczyzn Skandal Krzyża. Markowice koło Inowrocławia, luty 2017 r. / Fot. Tymon Markowski dla „TP”

Mała wioska w Kujawsko-Pomorskiem. Kilka wsi wcześniej stoi fotoradar, więc ci, którzy tędy jadą, zapamiętują, że trzeba zwolnić do pięćdziesięciu. Potem mija się park. Dziwny, jakby nie z tych czasów. Dalej wyrasta nagle kościelna wieża. Nie taka, jak w tych wszystkich nowych kościołach; bez geometrycznej logiki, bez taniego tynku, bez wymyślnych kształtów. Tutejsza wieża ma kilka wieków. Bo tutaj, w Markowicach, historie życiowe od historii przez wielkie „H” dzieli zaledwie grubość murowanej ściany.

Po jednej stronie dziedzińca: bazylika, w której modlił się Jan Sobieski. Po drugiej: pokój Roberta, który kiedyś ostro ćpał, a teraz planuje ślub ze swoją dziewczyną. Tu: gotycka Madonna z XV w. Tam: szukanie pracy, egzaminy na prawko i codzienna walka, żeby nie wrócić do tego, co było kiedyś.

Na drugim piętrze – między historiami a Historią – jest mieszkanie ks. Jacka Dziela, który tłumaczy: – Widzi pan, historia zatacza koło i to mnie napawa grozą. Kiedyś, tu niedaleko, pod Mątwami, miała miejsce najbardziej haniebna dla nas, Polaków, bitwa. Tutaj z powodu rokoszu Lubomirskiego walczyli Polacy z Polakami, brat przeciw bratu. A co dzisiaj mamy? Może nie w takiej skali, może nie na śmierć i życie, ale czy to nie jest wojna bratobójcza?
– Całe życie staram się – mówi dalej ks. Dziel – żeby ludzie ze sobą nie wojowali, tylko żeby rozmawiali. Spróbowali się zrozumieć. Życie mnie nauczyło, że nie warto oceniać z góry. Lepiej się w siebie wsłuchać.

Historia

Tutejsze sanktuarium, które dwa lata temu otrzymało status bazyliki mniejszej, powstało jeszcze w XVII w. (obecny budynek stanął w 1710 r.). Na przestrzeni wieków ludzie mieszkający w okolicy mieli doświadczać wydarzeń, które rozbudziły maryjny kult (m.in. ozdrowień).

Ostatnie ważne wydarzenie miało miejsce w 1939 r. Niemieccy żołnierze darowali wtedy życie Polakom, którzy wcześniej ich zaatakowali. Od tamtego czasu wydarzenie to nazywane jest „cudem markowickim”.

Sanktuarium cieszy się szczególnymi względami prymasa Wyszyńskiego, później także prymasa Glempa. To tutaj prymas Wojciech Polak, pochodzący z pobliskiego Suchatówka, zawierzał swoją posługę dzień przed ingresem do Bazyliki Prymasowskiej w Gnieźnie.
Od lat 20. XX wieku miejsce pozostaje pod opieką oblatów. Dopiero w 2013 r. sanktuarium zostaje przekazane księżom diecezjalnym. Tego samego roku proboszczem zostaje tu ks. Jacek Dziel.

– Wszystkie te historyczne wydarzenia są dla mnie ważne – mówi proboszcz. – Staram się pielęgnować pamięć o nich, skupuję nawet na Allegro wszelkie pamiątki związane z Markowicami. Wcześniej bywałem tu tylko z pielgrzymkami. Nie przypuszczałem, że przyjdzie mi tutaj pracować.

To w 2013 r. do miejsca, które zdawało się przeżywać swój kryzys (zlikwidowano niższe seminarium duchowne, działające przez wiele lat) i kojarzone jest głównie z zamierzchłą przeszłością, wkracza nowy duch. Ks. Jacek Dziel, społecznik z Gniezna, pracujący w Caritas i pomagający osobom uzależnionym, przenosi tu swój sztandarowy projekt – wspólnotę Skandal Krzyża, której członkami jest kilkunastu mężczyzn z alkoholową i narkotykową przeszłością, często z latami spędzonymi na ulicy, w więzieniach i przytułkach. Do wiekowych murów wprowadza się życie.

Pech

– Może spotkajmy się po południu? – mówi przez telefon. – Będę po egzaminie na prawo jazdy, zdążę ochłonąć.

Robert (imię zmienione) jest speszony. Prowadzi do swojego pokoju w budynku po dawnym seminarium i rzadko się odzywa. Na pytania odpowiada krótko. Na jego zaufanie trzeba pracować i nie jest się pewnym dobrego efektu.

– Fajnie tu jest – zagajam.

– No, fajnie – odpowiada i na razie na tym kończymy.

Dopiero po chwili rozmowy widać, że Robert nie jest wstydliwy, tylko raczej skromny. Nie przywykł, żeby o swoim życiu opowiadać innym, zwłaszcza obcym.

W Skandalu Krzyża też nie jest tak, że wszyscy – trzynastu mężczyzn w różnym wieku – o sobie wszystko wiedzą. Znają się, owszem, razem pracują przy utrzymaniu sanktuarium, spotykają się na modlitwach, w grupach wsparcia. Ale czasem jest tak, że potem po prostu się rozchodzą, każdy w swoją stronę. Własne doświadczenie jest tak ciężkie, że trudno brać na siebie cudze.

Robert pochodzi z Kujawsko-Pomorskiego, tu się urodził i wychował. Mówi, że miał pecha, bo rodzina była z tych pijących i awanturujących się. Szczególnie ojciec. Bardzo wcześnie Robert trafił pod opiekę babci. To o niej dzisiaj myśli jak o tej, która najbardziej na niego wpłynęła. To znaczy na cechy pozytywne, bo te negatywne wzięły się skądinąd.

Życie Roberta przeczołgało. Najpierw na własne życzenie, bo picie i narkotyki nie biorą się znikąd, zawsze trzeba je do siebie dopuścić. Robert dopuścił i żałuje, bo do dziś ciężko mu się podnieść.

Na prostą wychodzi powoli, i to dzięki Skandalowi Krzyża. Kiedy się spotykamy, mieszka w Markowicach w małym pokoju, który zdążył już urządzić po swojemu.

– Fajny pokój – mówię.

Robert chwilę milczy. – No, fajny – potwierdza i razem milczymy dalej.

Telefon

Któregoś dnia na biurku ks. Dziela dzwoni telefon. Biskup gnieźnieński zaprasza na spotkanie. Ks. Dziel jedzie do Gniezna z duszą na ramieniu, bo nie wie, czego się spodziewać. Przez telefon dowiedział się tylko, że sprawa jest ważna, więc w głowie pojawiają się dziwne myśli: może coś przeskrobałem?

W końcu ksiądz staje przed drzwiami gabinetu biskupa i w myślach obiecuje: „Panie Boże, cokolwiek chcesz, zgadzam się na to”.

– Zawsze chciałeś rozbudować sanktuarium w Słupcy – mówi biskup. – No to dostaniesz już gotowe w Markowicach.

W środę ks. Dziel rozmawia z biskupem, w sobotę dostaje dekret o przydzieleniu na parafię, w następną jest w Markowicach.

– Wtedy już od lat pracowałem z ludźmi po przejściach, głównie uzależnionymi. Do 2010 r. byłem dyrektorem Caritas Archidiecezji Gnieźnieńskiej – mówi dzisiaj ks. Jacek Dziel. – Byłem blisko z pewną parą alkoholików, z którymi znałem się z poprzedniej parafii. Zawsze mówili: „Jacek, gdziekolwiek cię rzucą, pójdziemy z tobą”. No i kiedy rzucili mnie do Markowic, ci ludzie przenieśli się razem ze mną.

Pani Grażyna zaczyna w Markowicach gotować, sprzątać i generalnie „ogarniać” wszystkie budynki, pan Jan, jej mąż, zajmuje się naprawami, remontami i wszelką organizacją. Ks. Dziel pamięta pierwszy niedzielny obiad: jajecznica z pomidorami. Jajka Jan dostał od mamy, pomidory zostały gdzieś znalezione.

– To miejsce rozwijało się powoli – mówi ks. Dziel. – Wiadomo, że inne są oczekiwania wobec bazyliki, którą miałem poprowadzić, a inne wobec parafii jako takiej. To jednak mała miejscowość, a w liturgii w bazylice muszą być np. fragmenty po łacinie. Niekoniecznie mogło to być mile widziane. Ale okazało się, że miejscowi są dumni, że mają tu bazylikę, i od początku byli otwarci na mnie i na moje szalone pomysły.

Ks. Dziel pochodzi z Gniezna, z religijnej rodziny. Mówi, że jego droga była klasyczna: w liceum trafił do oazy i wcześnie zaczął myśleć o kapłaństwie. Jedyną alternatywą była matematyka. Miał do niej talent, zdobył indeks na studia, ale wybrał seminarium.

Mosty

Wszystko mogłoby się potoczyć inaczej, gdyby nie pewien wypadek.

– Pracowałem w Caritas przez ponad 10 lat – mówi ks. Dziel. – Ta praca to wielka odpowiedzialność, stres, ciągła gonitwa. Miałem pod opieką dziewięć placówek, w każdej musiałem pilnować finansów, paragrafów, całej tej biurokracji. No i w wieku 40 lat dorobiłem się zawału serca.

Wtedy ks. Dziel postanawia zwolnić. Rozgląda się za czymś nowym. Ktoś proponuje powrót do duszpasterstwa. – Już wcześniej, jeszcze w seminarium, byłem blisko tzw. trudnej młodzieży. Tylko że ja nie nazywam jej „trudną”, ale „niezrozumianą” – tłumaczy ksiądz. – Ona wcale nie jest trudna, zbuntowana, nie wpada w narkotyki na przekór dorosłym, ale dlatego, że to dorośli nie potrafią zrozumieć jej problemów.

Ks. Dziel twierdzi, że w swojej pracy z uzależnionymi przyświeca mu idea papieża Franciszka: żeby zrozumieć i towarzyszyć. – Nie chcę nikogo pouczać, moralizować, nawracać – mówi. – Ja chcę być obok i starać się zrozumieć. Właśnie towarzyszyć tym, którzy tego potrzebują. Tak jak Jezus przyłącza się do tych, którzy uciekają z Jeruzalem do Emaus.

Oni przecież uciekają, odrzucają Go, a on jednak pozostaje przy nich. Nie czuję się od nikogo lepszy, nikogo z nich nie oceniam, dlatego mogę w pełni pomóc innym samą obecnością, zainteresowaniem.

– Dlaczego „skandal”? – pytam.

– Bo świętym miejscem Boga, czyli sanktuarium, opiekują się alkoholicy, nieszpory odprawiają narkomani. To dopiero skandal, co?

Do wspólnoty trafiają podobni do Roberta. Pochodzą z różnych światów, mają różne pochodzenie i różne życiowe doświadczenia. Ale zawsze łączy ich jedno: uzależnienie.

Jedni przepijali albo wciągali przez nos całe fortuny. Pochodzą z tzw. dobrych rodzin, zawsze wszystko mieli. Było tak dobrze, że z tej życiowej brawury trafili na ostry zakręt i nie zdołali się wyrobić.

W Skandalu Krzyża razem mieszkają, pracują przy obsłudze i utrzymaniu sanktuarium, modlą się (jest taki obowiązek) i chodzą na mityngi AA. Stworzyli wewnętrzną kulturę, w której sami o siebie dbają, patrzą sobie na ręce: jeśli jeden nie przyjdzie na modlitwę, dostanie upomnienie, żeby nadrobił zaległości. Nie ma w tym gniewu czy agresji, ale troska o wspólnotę.

Zdarza się, że pracują na zewnątrz. Wtedy jedną trzecią zarobków oddają na swoje utrzymanie, jedną trzecią odkładają na „rozwój” (kursy, szkolenia, ważne wyjazdy), a jedną trzecią zachowują dla siebie.

– Powstał projekt spółdzielni socjalnej, która miała zatrudniać podopiecznych Skandalu – mówi ks. Jacek Dziel. – Ale to się nie udało. Głównie dlatego, że taka spółdzielnia wymaga stałych pracowników. A u nas jest spora rotacja, ktoś przychodzi, ktoś odchodzi. Nikt nie wynajmie takiego pracownika, który za chwilę może wyjechać. Spółdzielnia działa dalej, ale zatrudnia osoby z zewnątrz.

Niektórym udaje się wrócić na tor. Jeden z nich założył firmę, żyje normalnie. Inny pracuje, poznał dziewczynę i wziął ślub; w ogrodzie sanktuarium rośnie jego „róża miłości”, zasadzona obok innych, jako symbol małżeństwa.

Inni wychodzą, bo zapili – taka jest zasada – i już nie wracają. Znowu tułają się gdzieś po Polsce, znowu ich gdzieś gna. Byli też tacy, którzy wyszli, poszli w „tango” i do normalnego świata wrócili, tyle że martwi.

– Niestety, nie zawsze się udaje – mówi ks. Dziel.

– Gdzie jest granica odpowiedzialności za takie osoby? – pytam. – Czy śmierć podopiecznego jest zaniedbaniem tego, który wcześniej mu pomagał?

– Nie. Uzależniony bardzo chętnie przerzuca odpowiedzialność za swoje czyny na innych. To dla niego wygodne. My nie bierzemy na siebie całej odpowiedzialności za ich życie, my dajemy im szansę. Możliwość, żeby w cieplarnianych warunkach wyszli na prostą. Dlatego jednym z warunków przyjęcia do nas jest odbyta terapia uzależnień. Jeśli nasz były członek wybierze narkotyki albo alkohol, nie możemy go z tego wyciągać na siłę.

Robert w narkotyki wpadł jako nastolatek. Kiedy spróbował raz, nie mógł się opamiętać.

Potem, żeby mieć na prochy, wynosił z domu kosztowne rzeczy i sprzedawał.

Do Skandalu Krzyża przywiozła go najbliższa rodzina. Był tutaj kilka lat. Na zdjęciach z początków jest wychudzony, mizerny – to efekt uzależnienia. Z czasem przybrał na wadze i na mądrości, zaczął myśleć przyszłościowo. Ma wykształcenie zawodowe, znalazł nieźle płatną pracę i przede wszystkim dziewczynę.

Kiedy rozmawialiśmy, był z nią zaręczony. Dzisiaj są już po ślubie. Dlatego Robert ze Skandalu Krzyża i z Markowic się wyprowadził. Wynajął mieszkanie w większym mieście. Mówi, że ks. Jacek jest „wporzo”, że to dobry facet. I że nigdy nie znał kogoś, kto dałby innym aż tyle i nie chciał za to nic więcej.

– Pamięta pan, jak mówiłem o tej bitwie polsko-polskiej? – pyta ks. Jacek Dziel, kiedy chodzimy po długich korytarzach sanktuarium w Markowicach.

– Pamiętam.

– Mnie to męczy. Dzisiaj wszędzie, nie tylko u nas, ciągle wzbudza się konflikty, kopie rowy nie do zasypania. Chodzę po kolędzie i widzę, że podziały przebiegają wewnątrz rodzin. To straszne. A jeszcze teraz ta Ameryka i budowanie muru na granicy z Meksykiem... Dlatego postanowiłem sobie, że każdym działaniem będę hołdował jednej idei.

– Jakiej?

– Że każdy uczeń Jezusa powinien budować mosty, a nie mury. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, z „Tygodnikiem” związany od 2011 r. Autor książki reporterskiej „Ludzie i gady” (Wyd. Czerwone i Czarne, 2017) o życiu w polskich więzieniach i zbioru opowieści biograficznych „Himalaistki” (Wyd. Znak, 2017) o wspinających się Polkach.

Artykuł pochodzi z numeru TP 09/2017