Rimbaud i trzy żywioły

Wywodzą się z różnych światów, ale dzięki wspólnej płycie spełniają swoje marzenia. Budzyński, Jacaszek i Trzaska czytają „Iluminację” i „Sezon w piekle” na nowo. Budząc duchy sprzed lat.

07.06.2015

Czyta się kilka minut

Mikołaj Trzaska, Tomasz Budzyński i Michał Jacaszek / Fot. Aleksandra Trzaska
Mikołaj Trzaska, Tomasz Budzyński i Michał Jacaszek / Fot. Aleksandra Trzaska

Album „Rimbaud” powołała do życia literatura. Jednak nie ta paryska, lecz beskidzka. Mikołaj Trzaska odebrał telefon.

– Dzwonił Andrzej Stasiuk – wspomina saksofonista. – Wita się i mówi: „Ten Budzyński to fajny chłop, zakolegujcie się!”. A ja się Andrzeja słucham, bo on ma taką zasadę, że się z ch… nie zadaje. No więc się zakolegowaliśmy.

Tomasz Budzyński, lider zespołu Armia, dwukrotnie udał się na koncert Trzaski, a za trzecim razem wpadł z wizytą do jego domu w gdańskim Wrzeszczu.

– Zaczęliśmy gadać, tak jak gadają faceci w średnim wieku, bo nas już dosięgła pięćdziesiątka – mówi Trzaska. – Nam ten czas leci już tak szybko, że nie wystarczy mówić, trzeba działać.

Uznali więc natychmiast, że powinni coś razem nagrać. Budzyński rzucił pomysł. Trafił – i w sedno, i w serce: – Zaproponowałem, aby to była muzyka do wierszy Arthura Rimbauda. To było moje niespełnione marzenie od wielu, wielu lat, bo to jest mój ulubiony poeta. Powiem więcej: zawsze marzyłem, aby być kimś takim jak Rimbaud.

Pomysł spotkał się z aprobatą pozostałych członków… no właśnie, tria.

– Nie wiem, kto sypnął, i to dotarło do Michała Jacaszka – zastanawia się Trzaska. – Podejrzewam jednego kolegę, ale dowodów nie mam.

Grunt, że muzycy byli zadziwieni nagłą propozycją złożoną przez kompozytora muzyki neoklasycznej i ambientowej.Zadziwieni i ukontentowani.

– Pewnego dnia dostałem maila od Michała, w którym napisał: „Słyszałem, że z Mikołajem założyliście zespół. Weźcie mnie do niego!”. No to żeśmy go wzięli. – Trzaska śmieje się, że nie mieli wyjścia. Nie w momencie, w którym o sprawie dowiedziały się ich żony, zapalone wielbicielki Jacaszkowych „Trenów”.

Dla samego Jacaszka udział w grupie Rimbaud był spełnieniem marzeń, choć niekoniecznie ze względu na francuskiego poetę.

– Przymierzałem się do współpracy z Budzyńskim od długiego czasu – mówi kompozytor. – Zawsze fascynowałem się jego twórczością, zwłaszcza grupą Armia. Pewnego dnia dowiedziałem się, że razem z Mikołajem Trzaską chce robić muzykę do wierszy Rimbauda. Pomyślałem, że to jest okazja, aby się wprosić.

Kontakt z idolem na początku był trochę krępujący, ale z pomocą przyszedł gdański sąsiad: – Byłem onieśmielony napierwszym spotkaniu u Mikołaja, jednak burbon, który Trzaska przywiózł z tournée po Stanach, skutecznie zwalczył tremę. Potem, gdy już weszliśmy w pracę studyjną: nagrania, rozmowy o muzyce, wszelka krępacja zniknęła. To są dobrzy, otwarci, życzliwi ludzie.

Czady i ciary

Muzycy znali dotychczasowe dokonania kolegów z zespołu, wiedzieli więc, że będą zmuszeni opuścić swoje nisze.Bez tego nie da się przecież pogodzić punkowych manifestów Budzyńskiego, freejazzowej improwizacji Trzaski i Jacaszkowej subtelnej kameralistyki podszytej elektroniką. Dla każdego z muzyków był to więc nowy rozdział.

Adres URL dla Zdalne wideo

– W tej historii każdy z nas siebie przekracza – mówi Trzaska. – Jacaszek nie jest już takim słodkim Mikołajem Srebrnym, który boso stąpa po rosie. Budzy nie jest już krzykaczem, bo osadza się w mrocznej, ale jednak liryce. Ja też gram inaczej niż zwykle: wygrywam rytmy, pracuję barwowo, operuję na silnych emocjach.

W rezultacie „Rimbaud” ma ostry, punkowy sznyt. Kompozycje brudzą elektroniczne tła, a podawane przez klarnet rytmy wprowadzają nerwowość. Najbardziej zaskoczeni będą więc fani Jacaszka, tym bardziej że to on odpowiada w dużej mierze za potężne fale decybeli, którymi atakuje otwierająca płytę „Armata”.

– Zawsze pragnąłem spróbować swych sił w muzyce z mocnym, masywnych brzmieniem – przyznaje Jacaszek. – Brakowało mi tego szczególnie na moich koncertach. Ten projekt jest więc realizacją mojej kolejnej muzycznej fascynacji. Mogłem wreszcie spróbować się z czadem, noise’em, wyrazistym bitem. Wiedziałem, że część tych utworów musi taka być, aby pasowały do tekstów. Atmosfera, jaką one niosą, wymaga radykalnych środków.

Prace nad płytą trwały dość długo. Zwłaszcza dla kogoś, kto obraca się w środowisku muzyki improwizowanej. Tym razem Trzaska i Jacaszek stworzyli muzyczne szkice, do których Budzyński wybrał fragmenty utworów z „Iluminacji” i „Sezonu w piekle” Rimbauda. Później rozpoczął się cały proces studyjny – z dodawaniem, przestawianiem i multiplikowaniem dźwiękowych ścieżek. Nagrania nieustannie ewoluowały.

– Pierwsze jaskółki, które przyleciały od Jacaszka, były znacznie spokojniejsze – wspomina Budzyński. – To były liryczne pejzaże elektroniczne. Tyle że Mikołaj zaczął do tego grać swoje – ostrą, improwizowaną muzykę. W rezultacie całość stawała się coraz bardziej agresywna. A gdy ja zaśpiewałem z siłą, z jaką on gra na klarnecie, to wyszedł nam z tego jakiś czad potworny. Muszę tu jeszcze wspomnieć o niesamowitej, końcowej produkcji, jakiej dokonał Jacaszek. Na koncertach ten materiał urywa głowę.

Trzaska przyznaje, że sam nie spodziewał się ciosu wyprowadzonego z takiego miejsca: – Ja się tej muzyki w przekapitalny sposób boję. Ona wywołuje we mnie tak fenomenalne lęki, że boję się tego słuchać. Takie mam ciary!

Relikwia i deska surfingowa

Podobne dreszcze wywołuje u wielu słuchaczy termin „poezja śpiewana”. Pretensjonalne do granic, ubogie muzycznie nagrania nierzadko służą jedynie zaspokojeniu rozbuchanego ego wykonawców. „Rimbaud” daleki jest od takiej estetyki, choćby z tego powodu, że świat emocji francuskiego poety przybliżają nam przede wszystkim dźwięki.

– Nikt nie robi tu krainy łagodności – wyjaśnia Trzaska. – Tomek wybrał tylko fragmenty tekstów. Te, które budują wewnętrzną zagadkę.

– Oczywiście, że chciałem zaśpiewać więcej – przyznaje Budzyński. – Gdy jednak pojawiła się muzyka, musiałem się do niej dopasować. I dobrze, bo okazało się, że czasem wystarczą dwa słowa. „Ja to ktoś inny” to jedyne, co śpiewam w ostatnim utworze. I moim zdaniem to wystarcza. Zwłaszcza osobom, które wiersze poety przeklętego mają wdrukowane w DNA. – W ostatnich klasach liceum, a może na pierwszym roku studiów, chodziłem z tą książką pod pachą – wspomina Trzaska. – Czytało się te wiersze dziewczynom i paliło pierwsze jointy. To była deska surfingowa tamtych czasów. To było wizjonerskie, to płonęło, to było drgające powietrze nad ogniskiem. Jak się ma tyle lat, to się w takim powietrzu żyje.

W tym samym czasie kilka lat starszy Budzyński kombinował, co zrobić, by przenieść się w świat „Iluminacji”.

– Do dzisiaj mam to małe, dwujęzyczne wydanie z tłumaczeniami Artura Międzyrzeckiego, które jako nastolatek nosiłem w teczce jak relikwię. Chciałem być takim XIX-wiecznym hippisem wędrującym przez łąki i pola. On nie tylko pisał poezje, ale był poetą w swojej praktyce życiowej.

Budzyński i Trzaska przeszli przez życie w sposób godny swego bohatera, ale przeżyli jego samego o dobre dwadzieścia lat, cóż, umarł młodo. Dzięki temu mogą dziś pokusić się o nową perspektywę odczytywania tych utworów. Ów dystans nie osłabił jednak ich fascynacji.

Śmierć to nie bujda

– Gdy Budzy wybrał tego Rimbauda, zastanawiałem się: dlaczego akurat on? Dlaczego sięgnął do etapu mojego życia w jego najbardziej euforycznym i eterycznym momencie? – wspomina Trzaska. – Myślę, że przywrócił mi moment startu w życie, czasu największej wrażliwości, którą człowiek później albo ukróca, albo się dzięki niej rozwija. Ta płyta ma więc dla mnie nie tylko muzyczne znaczenie. Oczywiście liczy się jako artefakt, nagranie, ale wydaje mi się, że wraz z nią stało się dla mnie coś strasznie ważnego psychicznie i mentalnie.

Spotkanie w tym gronie równie mocno przeżywa Budzyński, który upatruje w nim ingerencji opatrzności. W końcu musiał po trzydziestu latach grania natrafić na muzyków spoza swojej niszy, by spełnić swoje młodzieńcze marzenie: – Wszystkie książki, które się czytało w wieku nastoletnim, trzeba przeczytać jeszcze raz. Gdy kilka lat temu wróciłem do twórczości Kafki, to zrobiła na mnie tak piorunujące wrażenie, że ostatecznie nagraliśmy z Armią płytę „der Prozess”. Tak samo jest tutaj. Te wiersze są jeszcze lepsze, bo człowiek do nich dojrzał. Nie jest to więc czysty sentymentalizm i przewijanie archiwalnych taśm. Dla Trzaski ten zaskakujący powrót do przeszłości stał się pretekstem do podsumowań, a także do zmierzenia się ze sobą w obecnym momencie życia. – To jest ciekawy czas, w którym człowiek dokonuje wiwisekcji – przyznaje klarnecista. – Zastanawia się, jak to dalej będzie, ale już wie na pewno… Jeszcze rok, dwa lata temu mógł mieć pewną nadzieję, że z tą śmiercią to bujda i nieprawda. A teraz już nie ma wątpliwości – umrzemy wszyscy. I ja na pewno. Już trochę mniej przede mną niż za mną.

Niewykluczone, że pośród tego, co przed nim, znajdzie się miejsce na kolejną płytę grupy Rimbaud, bo wszyscy członkowie tria są zadowoleni z owoców dotychczasowej pracy.

– O dalszych losach takiego projektu decydują zwykle nie tylko względy artystyczne, ale i personalne – mówi Jacaszek. – Tutaj współpraca okazała się do tej pory bardzo miła, więc sądzę, że są szanse na kontynuację, choć może niekoniecznie pod szyldem Rimbaud. ©

Tomasz Budzyński, Michał Jacaszek, Mikołaj Trzaska, „Rimbaud”, Gusstaff Records, premiera 5 czerwca 2015 r.

11 czerwca w Warszawie spotkanie z Mikołajem Trzaską poprowadzi Jan Błaszczak >>

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i krytyk muzyczny, współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Autor książki „The Dom. Nowojorska bohema na polskim Lower East Side” (2018 r.).

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2015