Przedsiębiorca Jr

10.01.2007

Czyta się kilka minut

MICHAŁ KUŹMIŃSKI: - Czytam na stronach internetowych Junior Chamber, że można być członkiem tego zrzeszenia, jeśli ma się nie więcej niż 40 lat. Nazywanie czterdziestolatka "juniorem" nieco zaskakuje. Kim zatem jest junior biznesu?

ANDRZEJ TRACZ: - Junior biznesu jest osobą młodą raczej pod względem zaawansowania w biznesie niż wieku. Aczkolwiek akurat w Polsce wielu członków JC to ludzie faktycznie młodzi. Na przykład w krakowskiej organizacji lokalnej większość z nas ma około 30 lat. Z kolei w Niemczech Juniorzy to zwykle ludzie dobrze po trzydziestce, których firma ma już ustabilizowaną pozycję, mają zatem więcej czasu.

Trzy filary plus jeden

- Czym właściwie jest Junior Chamber? Mam przed oczami klasyczny obrazek "salonu"...

- To międzynarodowa organizacja, która swoje źródło ma w Stanach Zjednoczonych z początku ubiegłego wieku. Zaczęła się dynamicznie rozwijać i dziś działa w ponad 120 krajach, zrzeszając co najmniej 200 tys. członków. Junior Chamber jest wprawdzie organizacją międzynarodową, można by ją jednak nazwać luźnym zrzeszeniem organizacji lokalnych. Z zasady działamy na terenie i rynku lokalnym.

Sama forma zrzeszenia też nie jest narzucona. Oczywiście, kandydatów obowiązują kryteria. Po pierwsze wiek 18-40 lat. Po drugie - prowadzenie własnej firmy lub zajmowanie stanowiska kierowniczego. Po trzecie, powinno się mieć rekomendację przynajmniej dwóch członków organizacji oraz przeprowadzić jakiś projekt.

- Projekt?

- Ja na przykład podjąłem się zorganizowania dwóch szkoleń prawniczych. Chodzi o to, by sprawdzić, czy nowa osoba faktycznie chce - i potrafi - działać i współpracować. Po półrocznym okresie próbnym można zostać przyjętym do grona Juniorów.

- Rozumiem model niemiecki, w którym do organizacji przystępują biznesmeni prowadzący stabilne już firmy. Dlaczego jednak młodzi ludzie, wydawałoby się - zajęci po uszy swoim biznesem, zrzeszają się?

- W każdym kraju, w którym działa JC, przyjmuje ona nieco inne nastawienie. W krajach o ustabilizowanej gospodarce skupia się głównie na działalności charytatywnej. Zaś w krajach, gdzie gospodarka jeszcze nie okrzepła, a firmy są młodsze, organizacja nastawia się na nawiązywanie kontaktów biznesowych i szkolenie.

JC ma trzy podstawowe profile działalności i jeden uboczny. Pierwszy to nawiązywanie kontaktów - nie tylko lokalnych, ale i międzynarodowych. Na przykład, kiedy firma z Polski zrzeszona w Junior Chamber jedzie na targi do Londynu, może się zgłosić do tamtejszej organizacji i na pewno uzyska wszelką pomoc.

Drugi aspekt - to samokształcenie i szkolenia. W Krakowie prowadziliśmy szkolenia prawnicze, a także czysto managerskie - z asertywności czy budowania zespołu.

Trzeci filar to działalność charytatywna i społeczna. Tutaj też mamy się czym pochwalić, ale generalnie w Polsce, ze względu na to, że firmy nie dysponują aż takim kapitałem jak np. na Zachodzie, ten filar działa na miarę możliwości. Niemniej, co roku staramy się zorganizować przynajmniej kilka imprez charytatywnych.

Wreszcie, wątek uboczny - rozrywkowo-sportowy. Jesteśmy przecież ludźmi młodymi, chętnie spotykamy się przy okazji imprez sportowych każdego typu - gokarty, piłka nożna, tenis. Nie mówiąc o czysto towarzyskich imprezach.

W ramach pierwszego filaru organizujemy w Krakowie co kwartał imprezę "Biznes Mikser". Zapraszamy około 100 firm z Małopolski, również z innych organizacji lokalnych. Były też międzynarodowe izby handlowe. Impreza ma być platformą wymiany kontaktów. Ma bardzo prostą formułę: przede wszystkim zapraszamy wyłącznie osoby decyzyjne - prezesów, właścicieli, kierowników. Po drugie, zapraszamy firmy z różnych branż i różnej wielkości. Młodemu człowiekowi, który zaczyna swoją działalność, ciężko pozyskać zlecenia od dużej firmy. Może złożyć ofertę, która trafi na stertę innych. Natomiast na takiej imprezie nie ma przeszkód, by podejść do dyrektora i zainteresować go swoją ofertą. Gdy kontakt jest osobisty, większa jest szansa, że oferta zwróci uwagę. Mała firma może zyskać dużego partnera, który jest dla niej skokiem jakościowym o sto procent. Z kolei dla dużej firmy jest to szansa znalezienia taniego, a rzetelnego wykonawcy.

- Przełammy pewien stereotyp: otóż żyjemy w kraju, w którym "wyrabianie kontaktów" kojarzy się jak najbardziej negatywnie...

- Prawda jest taka, że w biznesie kontakty to podstawa. W każdym biznesie. Nigdy nie ma np. gwarancji, że firma, która wygra przetarg, będzie rzetelna. Najprostszą formą jest polecenie - zgłosił się do nas ostatnio przedsiębiorca niemiecki poszukujący firmy rekrutacyjnej w Krakowie, która pomogłaby mu w tworzeniu krakowskiego biura. My, mając orientację na danym rynku, możemy im polecić firmę, którą uznajemy za najrzetelniejszą. Ale bierzemy za to odpowiedzialność, zatem nie wskazujemy firmy tylko dlatego, że należy do czyjegoś znajomego. Kontakt osobisty to zupełnie co innego niż przysłana mailem sucha oferta, których każda firma dostaje kilkanaście dziennie.

Kraina białych niedźwiedzi?

- Porozmawiajmy o młodych pretendentach do biznesu - wydaje się, że nie mamy w Polsce wśród młodych ludzi szczególnego boomu na przedsiębiorczość. Mówi się też, że w dorosłość wchodzi pokolenie, którym miejsca potencjalnych szans zajęli ich starsi bracia, pokolenie obecnych trzydziestokilkulatków.

- Może tak być w strukturach korporacyjnych. W pewnym momencie trafia się tu na pewną granicę - jest bowiem grupa dobrych, zdolnych managerów, która tymi firmami kieruje i naprawdę mocno trzeba by się wykazać, by ich stamtąd - mówiąc kolokwialnie - wygryźć. Natomiast otwarcie własnej firmy to na dzień dzisiejszy największa szansa, by w stosunkowo krótkim czasie zaistnieć na rynku i rzeczywiście móc się realizować w biznesie.

Ale w Polsce nie ma dobrego klimatu dla przedsiębiorczości. Wiele jest stereotypów. Choćby ten, że jeśli ktoś jest biznesmenem, to na pewno kradnie. Na szczęście, powoli się to zmienia. Młode pokolenie, które w tej chwili studiuje, to już inni ludzie. Widzą, jakie zalety i możliwości daje wolny rynek, i potrafią coraz lepiej z tego korzystać. Poza tym, zdają sobie sprawę z możliwości, jakie daje internet: choćby w porównywaniu ofert. Orientacja w takich mechanizmach bardzo potem ułatwia prowadzenie własnej firmy.

Powoli zmienia się też klimat dla przedsiębiorczości. Mam wrażenie, że decydenci zaczynają dostrzegać, że to nie duże firmy są sposobem na likwidację bezrobocia. Wielka nowa fabryka zatrudni tysiąc, może dwa tysiące osób. To w skali kraju niewiele. Takich inwestycji Polska jest w stanie przyciągnąć kilkanaście rocznie. W najlepszym wypadku pracę zyska kilkanaście tysięcy ludzi. Wszędzie na świecie rynek pracy tworzą małe i średnie firmy. Jeśli 100 tys. małych firm mogłoby zatrudnić po jeszcze jednym pracowniku, mielibyśmy o 100 tys. bezrobotnych mniej. Ile musiałoby wejść na rynek dużych inwestorów zagranicznych, żeby to osiągnąć?

- A jest dla nich miejsce na rynku?

- Wszystko zależy, czy znajdzie się niszę. Gdy Polska wchodziła do Unii, firmy bieliźniarskie z Zachodu szykowały się na podbój naszego rynku. Okazało się, że zaczęły tracić swoje rynki na rzecz naszych firm, które są mniejsze, prężniejsze, muszą się bardziej starać, więc wykazują dużo większą aktywność, np. wprowadzając szybko nowe kolekcje.

Wejście do Unii otworzyło bardzo duże pole do popisu. Choćby w mojej branży (reklamowej i internetowej) widać, że koszty pracy grafików czy informatyków w Polsce są nieporównywalnie niższe niż tych samych specjalistów na Zachodzie. W związku z tym, jeśli potrafi się znaleźć dojście do klientów zagranicznych, zyskuje się świetnego partnera, którego trzeba będzie tylko przekonać, że Polska nie jest krainą białych niedźwiedzi.

Sądzę, że to kwestia dwóch rzeczy. Po pierwsze - odwagi, po drugie - pomysłu. Jeśli ma się dobry pomysł i nie boi się ryzykować, szansa na sukces jest spora. Tym bardziej że państwo wreszcie zaczyna dostrzegać problem i przynajmniej stara się pomagać. Pojawiają się programy np. umożliwiające obniżenie składki ZUS na początku działalności. To bardzo ważne, bo składki te są niejednokrotnie największym problemem dla młodych firm, które - czy zarobią, czy nie - muszą je odprowadzić.

Poza tym, powstają inkubatory przedsiębiorczości, które pomagają na początku działalności - przez doradztwo, pomoc księgowej czy choćby udostępnienie faksu i ksera. Powstaje też system dotacji, w tym - bezzwrotnych. To często bardzo przyzwoite pieniądze, za które może nie zbuduje się fabryki, ale już niewielką firmę usługową można za takie pieniądze uruchomić.

- Czy młodzi Polacy są odważni? Podejmują ryzyko? Mam wrażenie, że popularniejszym od zakładania własnej działalności myśleniem jest pójście w drabinę korporacyjną, gdzie przynajmniej nie ryzykuje się swoim majątkiem i szansami.

- Faktycznie. Trochę to się zmienia, ale wciąż jeszcze taki typ myślenia pokutuje: nie trzeba się martwić, czy będzie nas stać na ZUS, podatki czy utrzymanie pracownika. Ale z kolei przy dzisiejszym bezrobociu pracownicy nie mają szczególnych możliwości negocjowania pensji czy warunków pracy. Tak naprawdę, decydując się na karierę pracownika, muszą się liczyć z tym, że zawsze mogą pracę stracić, że mogą mieć takiego, a nie innego szefa, że będą musieli realizować polecenia, prosić o dzień urlopu... Decydując się na prowadzenie własnej firmy, musimy wziąć pod uwagę, że na początku będzie bardzo ciężko. Nie ma się co łudzić, że będzie inaczej. Natomiast po pewnym czasie daje to swobodę kształtowania własnej drogi. Nie mówiąc już o tym, że dobrze prosperująca firma to zawsze lepszy zarobek niż stanowisko etatowe.

Najmniejszy problem

- Drugi filar to dobry pomysł. Jakie pomysły biznesowe z ostatnich lat okazały się strzałem w dziesiątkę? Jakie znaleziono nisze, których nikt nie zauważał, a obok których każdy przechodził?

- W Polsce wciąż słabo rozwinięty jest rynek usług świadczonych firmom. To wielka nisza. Pojawiła się np. firma, która całkiem niezłe pieniądze zarobiła na usłudze... czyszczenia komputerów. Zaoferowali większym firmom, gdzie maszyn jest sporo, swoją usługę za stosunkowo niewielkie pieniądze. A firmom zależy na tym, żeby ich sprzęt się przyzwoicie prezentował. Nisza niby banalna, ale ktoś ją znalazł.

Na pewno ogromne pole do działania tkwi w nowych technologiach. Bardzo korzystne jest tu łączenie sił. Jeśli mamy kolegę - świetnego informatyka, który jednak nie potrafi się dobrze "sprzedać", a my mamy zdolności autoprezentacyjne i biznesowe, optymalne jest nawiązanie współpracy. Wiadomo, nie każdy jest informatykiem. Można mieć świetny pomysł na program, który usprawniłby np. działanie księgowości. Wystarczy wtedy znaleźć partnera-informatyka, który będzie umiał przekuć to na kod.

Często pomysł na biznes przychodzi zupełnie przypadkowo. Ktoś zasłyszy, że firma ma problem ze znalezieniem danej usługi czy dostawcy i orientuje się, że sam mógłby takie usługi zapewniać. Pojawiła się moda na firmy oferujące domowe obiady. Ludziom przejadła się pizza i kebaby. Powstało wiele małych firm zajmujących się przywożeniem do biur tradycyjnych, domowych obiadów.

- Jest jeszcze jeden problem: gdy znajdzie się już pomysł i zbierze się odwagę, trzeba znaleźć kapitał na rozruch. Poza tym Polska nie ułatwia rozpoczęcia działalności gospodarczej. Przynajmniej jeszcze nie, w porównaniu np. z Norwegią.

- Nie każda działalność wymaga od początku kapitału. Owszem, firma produkcyjna wymaga inwestycji, np. w maszyny. Z dobrym biznesplanem jest szansa na sukces, choć niełatwa. Są też dotacje na sprzęt, pożyczki czy fundusze "venture capital", które inwestują w dobrze rokujące przedsięwzięcia. Natomiast wiele firm nie wymaga tak naprawdę wielkiego kapitału. Weźmy owo czyszczenie komputerów czy mycie szyb w sklepach: skala inwestycji obejmuje kilka preparatów chemicznych, szczotki, szmaty i wiaderka. Jeśli chce się robić strony internetowe i ma się komputer, to można zacząć od darmowego oprogramowania, którego mnóstwo jest w sieci.

Zaś rejestracja działalności jest nie tyle trudna, co po prostu uciążliwa i długotrwała. Ale do zrobienia. Dawniej na wypis z rejestru w gminie czekało się bardzo długo, w tej chwili załatwiane jest to na poczekaniu. Moim zdaniem to najmniejszy problem.

Jeśli jest odwaga i pomysł, to kwestie formalne czy kapitałowe są do przezwyciężenia. Choćby dzięki takim organizacjom jak Junior Chamber, izby handlowe i przemysłowe czy inne organizacje wspierające działalność gospodarczą. To świetne miejsca do zasięgnięcia rady u kogoś, kto już jakiś czas prowadzi firmę i ma swoje doświadczenia.

Nie trzeba tłumaczyć

- Był Pan w ubiegłym roku prezydentem krakowskiej organizacji JC. Mówi się, że są w Polsce miasta, które dają szansę, i miasta, które szans nie dają. Na Krakowie ciąży opinia miasta, w którym nie ma pracy i szans na rozwój, które zabija przedsiębiorczość; jak kariera - to tylko w Warszawie. Czy tak rzeczywiście jest?

- Nie zgodzę się z tym. W tej chwili wiele firm wręcz się z Warszawy wyprowadza, bo koszty działalności są tam dużo wyższe. Nie oznacza to bynajmniej, że Warszawa przestanie być pierwsza. Jednak wystarczy spojrzeć na duże inwestycje w rejonie Krakowa, jak fabryka MAN-a czy kilka koncernów lokujących tu centra księgowe i finansowe. Okazuje się, że i tu można robić biznes.

Kraków dysponuje świetną kadrą - tak młodą, mogącą być doskonałymi pracownikami, jak i doświadczoną - pracownikami uniwersytetów, mogącymi zapewnić doradztwo. Współpraca z Akademią Górniczo-Hutniczą czy Politechniką daje możliwość wprowadzania nowych wynalazków i pomysłów. Zmienia się też nastawienie. Kraków przestaje być biznesową dziurą.

Wreszcie, w dobie internetu i tanich połączeń lotniczych, miejsce prowadzenia działalności nie ma tak naprawdę znaczenia. Wiele firm stosuje system telepracy, gdzie ludzie nawet się nie widzą. Jeden informatyk pracuje w Warszawie, drugi we Wrocławiu, grafik w Katowicach, centrala firmy jest w Lublinie, a wszystko świetnie funkcjonuje.

Oczywiście, dużo łatwiej jest działać w miejscu, gdzie jest ruch w biznesie, ale przecież nikt nikomu nie każe się ograniczać do lokalnego rynku. Można mieć siedzibę i pracowników w Krakowie, gdzie płaci się np. niższy czynsz, a klientów - w Warszawie.

- Jak uczyć przedsiębiorczości? Pamiętam z liceum przedmiot "przedsiębiorczość", na którym było nieco gier i zabaw, które bynajmniej przedsiębiorczym mnie nie uczyniły. Tysiące ludzi idą na Akademię Ekonomiczną w poczuciu, że dzięki temu zostaną biznesmenami...

- Zgadza się, nauczania przedsiębiorczości bardzo brakuje. Tutaj wiele zależy od osób, które zarządzają placówkami. Przykładowo, gdyby jakakolwiek szkoła zgłosiła się do Junior Chamber z prośbą o spotkanie z uczniami, żeby opowiedzieć im, jak biznes wygląda od kuchni, wielu z nas zgodziłoby się z przyjemnością. Wiele jest organizacji, które obrały sobie za zadanie krzewienie przedsiębiorczości.

Nie ma sensu tłumaczyć uczniom, w jaki sposób działa giełda i co to jest inflacja, bo tylko ich to zniechęci. Dużo lepszym pomysłem byłoby wynajęcie szkoleniowców, którzy skonstruowaliby profesjonalne gry biznesowe. Są programy, które umożliwiają założenie w szkole wirtualnych, a nawet rzeczywistych firm i uczenie młodzieży gospodarowania kapitałem, zarządzania, wypracowywania relacji wewnątrzfirmowych.

To samo dotyczy uczelni. Na Akademii Górniczo-Hutniczej prace magisterskie opiera się w dużej mierze na rzeczywistych projektach skoordynowanych z firmami. Firma zamawia analizę czy innowacyjny produkt, a następnie grupa studentów pod kierownic­twem pracownika naukowego takie zadanie realizuje. Studenci mają większą motywację, bo wiedzą, że ich praca nie trafi na półkę. Zaś firma dostaje coś, za co na komercyjnym rynku zapłaciłaby znacznie więcej. W zasadzie można by to realizować w większości dyscyplin. Choćby na socjologii, gdzie można by oprzeć prace magisterskie na badaniach struktury organizacyjnej dużych firm. Za takie badania na rynku płaci się mnóstwo. A studenci zdobywaliby doświadczenie. Nie mówiąc o tym, że wynikają z tego profity dla samej uczelni.

- Czy wśród młodych ludzi rozpoczynających działalność da się wyczuć rys profesjonalizmu? Ich rodzice we wczesnych latach 90. improwizowali biznes, którego celem były szybkie pieniądze: wczoraj skarpetki, dzisiaj pieczywo. Czy dziś młodzi ludzie myślą strategicznie?

- Trudno wskazać jeden trend. Z pewnością młode pokolenie jest zdecydowanie lepiej zorientowane w prawach i mechanizmach rządzących rynkiem. Doskonale np. zdaje sobie sprawę ze znaczenia wizerunku firmy. Widzą, jak inne firmy o niego dbają, zatem zakładając własną, będą wiedzieć, że pomięta wizytówka nie najlepiej wpływa na tzw. "image". Dzisiejszych 18-latków nie trzeba też przekonywać, że konieczne są inwestycje w nowe technologie, o czym nie do końca wiedziało poprzednie pokolenie. Nie trzeba nikomu tłumaczyć, że można oszczędzić korzystając z telefonu internetowego zamiast zwykłego, bo robią to na co dzień.

Ale nie można powiedzieć, że nowe pokolenie to urodzeni biznesmeni. Na pewno nie trzeba niezwykłych umiejętności, by założyć własną firmę. Natomiast jak będzie się w stanie ją rozwinąć - to już inna sprawa.

- Jest jeszcze jeden problem: najzdolniejsi najczęściej pakują manatki i wyjeżdżają za granicę. A może to nic złego?

- Ludzie, którzy wyjeżdżają, z reguły deklarują, że chcą wrócić. Jeśli ktoś ma świetny pomysł na biznes, ale potrzebuje kapitału czy doświadczenia, to nie jest wcale złym pomysłem, by wyjechał do Wielkiej Brytanii czy Irlandii, popracował tam, nabył doświadczenia, podpatrzył zdecydowanie lepiej rozwinięte wzorce funkcjonowania biznesu, podszkolił język, nawiązał kontakty... Można sobie wyobrazić człowieka, który wyjeżdża, daje się poznać jako rzetelny i dobry pracownik, a następnie wraca i bądź to otwiera oddział tamtej firmy, bądź realizuje dla niej zlecenia, wyszukuje klientów czy kooperantów... To wcale nie takie złe. Inna sprawa, gdy ludzie wyjeżdżają nie chcąc wracać.

- Czyli dobry pomysł i dużo, dużo odwagi?

- Dobry pomysł i dużo odwagi. To podstawa.

ANDRZEJ TRACZ jest właścicielem firmy świadczącej usługi internetowe i reklamowe. W roku 2005 pełnił funkcję prezydenta krakowskiego oddziału Junior Chamber International.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp roczny

365 zł 95 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)

  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
269,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 02/2007

Artykuł pochodzi z dodatku „Ucho igielne (02/2007)