Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wcześniej było ważne przemówienie Andrzeja Dudy z wezwaniem do wzajemnego wybaczenia, była godna msza w katedrze warszawskiej z ewangelicznym kazaniem ks. Piotra Pawlukiewicza. A potem bum, wszystko to przesłonięte mową, która de facto wzywa do wojny.
Wszyscy zwróciliśmy uwagę na słowa Jarosława Kaczyńskiego, który ewidentnie polemizował z wyrażonym kilka godzin wcześniej apelem prezydenta: „Tak, przebaczenie jest potrzebne, ale po przyznaniu się do winy i po wymierzeniu odpowiedniej kary”. Chciałbym jednak zwrócić uwagę na to, co powiedział chwilę wcześniej: „Polacy wielokrotnie mylili się kiedy przebaczali zbyt łatwo”.
Owszem, był to przytyk wobec inicjatywy Andrzej Dudy. Coś w stylu: „Hola, nie tak prędko z tym wybaczaniem. To ja zdecyduję kiedy i na jakich warunkach”. Ale Kaczyński wypowiedział to zdanie tak, jakby ganił jakąś polską przywarę. Zbyt łatwo wybaczaliśmy? Wydawałoby się, że to powód do chluby dla chrześcijańskiego narodu. Warto zastanowić się, co lider prawicy mógł mieć na myśli.
Czy więc mylili się polscy biskupi, którzy w 1965 roku zwracali się do biskupów niemieckich tamtymi słynnymi słowami? „W tym jak najbardziej chrześcijańskim, ale i bardzo ludzkim duchu, wyciągamy do Was nasze ręce oraz udzielamy wybaczenia i prosimy o nie”. Przypomnijmy, że deklaracja ta padła w tekście zaproszenia na uroczystości z okazji 1000-lecia chrztu Polski. Dziś, gdy za chwilę będziemy świętować 1050. rocznicę tego wydarzenia brzmią one wyjątkowo świeżo. Dalej nasi hierarchowie mądrze dodali: „A jeśli Wy po bratersku wyciągnięte ręce ujmiecie, to wtedy dopiero będziemy mogli ze spokojnym sumieniem obchodzić nasze Millenium w sposób jak najbardziej chrześcijański”. I tak było. Zaproszenie zostało przyjęte, a prorocze słowa zapoczątkowały długotrwały, ale skuteczny proces pojednania polsko-niemieckiego. I dodajmy: odbyło się to bez określania wstępnych warunków, o których mówi dziś Kaczyński.
Polscy biskupi oparli się wtedy na przesłaniu, które jest fundamentem Nowego Testamentu. Św. Paweł w Liście do Rzymian ujął je następująco: „Bóg zaś okazuje nam swoją miłość przez to, że Chrystus umarł za nas, gdyśmy byli jeszcze grzesznikami”. Jeszcze byliśmy grzesznikami, a już okazał nam miłość. Nie po tym, gdy się nawróciliśmy. To on uczynił pierwszy darmowy krok, by nas zaprosić do drogi ku pojednaniu.
Dobrze rozumiał ten ewangeliczny mechanizm św. Jan Paweł II. „Przyjęcie i ofiarowanie przebaczenia umożliwia nadanie nowej jakości relacjom między ludźmi, przerywa spiralę nienawiści i zemsty, kruszy kajdany zła krępujące serca przeciwników” – pisał w orędziu na Wielki Post w 2001 roku. I dalej: „Chrześcijanin winien zawrzeć pokój nawet wówczas, gdy czuje się ofiarą kogoś, kto go niesłusznie znieważył i uderzył. Sam Chrystus tak postąpił. Oczekuje On, że uczeń pójdzie w Jego ślady, przyczyniając się przez to do odkupienia brata”. Czy więc – idąc za logiką prezesa PiS – polski papież również się mylił, gdy w ten sposób zachęcał do „zbyt łatwego” przebaczania?
A może mylił się również abp Józef Michalik, kiedy w 2013 roku pisał: „Jako przewodniczący Episkopatu Polski kieruję do Braci Ukraińców prośbę o wybaczenie”? Słowa te padły we wspólnej polsko-ukraińskiej deklaracji podpisanej w przededniu 70. rocznicy zbrodni na Wołyniu. Zatem w kontekście niezwykle dla nas bolesnym. Do winy przyznają się tu równocześnie obydwie strony. Nie ma też mowy o „wymierzaniu odpowiedniej kary” ani „moralnym napiętnowaniu”, które dla prezesa PiS są warunkami niezbędnymi.
Niektórzy – w tym osoby duchowne – próbują dziś tłumaczyć owe warunki na zasadzie analogii do wymagań potrzebnych do odbycia katolickiej spowiedzi: (rachunek sumienia, żal za grzechy, mocne postanowienie poprawy, szczera spowiedź, zadośćuczynienie Panu Bogu i bliźniemu). Tyle że ta analogia jest fałszywa. W spowiedzi mamy do czynienia ze stroną grzeszną (wierny) i bezgrzeszną (Bóg). Natomiast gdy mówimy o wybaczaniu i pojednaniu między ludźmi, obydwie strony są grzeszne. Chyba że Jarosław Kaczyński chciałby postawić się w miejscu Boga, zasiąść w symbolicznym konfesjonale, oczekując od wszystkich przeciwników, że do niego przyjdą się wyspowiadać.