Polski Berlin, dawniej i dziś

25.05.2003

Czyta się kilka minut

Aby się przekonać, jakie były polskie wpływy w Berlinie, wystarczy rzut oka na książkę telefoniczną 3,5-milionowego miasta: niekończące się kolumny Kowalskich, setki Przybylskich, Juskowiaków i Milewskich. Po powstaniu II Rzeszy Niemieckiej w 1871 r. Berlin, ta błyskawicznie rozwijająca się, nowa niemiecka stolica, musiał oddziaływać jak magnes także na Polaków. Rozrastająca się metropolia dawała obietnicę pracy i chleba. Przybywali więc tysiącami ze Śląska i Wielkopolski. Budowali Reichstag (wtedy i dziś siedzibę parlamentu), stawiali fabryki. Około 1910 r. Berlin zaliczał się do największych "polskich" miast: mieszkało tu 100 tys. Polaków ze wszystkich grup społecznych: byli wśród nich arystokraci i posłowie pruskiego parlamentu, artyści, naukowcy i rzemieślnicy, były pomoce domowe i robotnicy przemysłowi. Ci ostatni stanowili większość i mieszkali głównie na szybko rozwijających się przedmieściach. Takich jak Schöneweide: w tutejszym kościele św. Antoniego została po nich płyta z długą listą nazwisk ("Pamięci naszych bohaterskich synów") poległych na I wojnie światowej: jedna czwarta to nazwiska polskie.

Część Polaków asymilowała się, część wolała w tym "berlińskim kotle" pozostać przy swojej mowie i kulturze. Mówi się, że gdy dwóch Polaków spotyka się za granicą, zakładają trzy stowarzyszenia - i tak było wtedy w Berlinie. Obok Związku Polaków w Niemczech, powstałej w 1922 r. najważniejszej organizacji polskiej, działały Związek Robotniczy "Braterstwo" i Stowarzyszenie Gimnastyczne "Sokół" - oba starsze zresztą od Związku. Do tego dochodziło Polskie Stowarzyszenie Oświatowe, Związek Śpiewaczy i chóry oraz harcerstwo. Swoje stowarzyszenie mieli polscy uczeni. Był Dom Polski, dwa polskie banki, biblioteka, polski akademik i najmniej 10 kościołów z nabożeństwami po polsku. Dużą poczytnością cieszył się wydawany po polsku "Dziennik Berliński".

Po 1918 r. wielu Polaków wróciło do odrodzonego kraju, ale dopiero naziści zniszczyli skutecznie polską mniejszość: przez prześladowania i zabójstwa działaczy, roboty przymusowe i wywłaszczenia. W odpowiedzi Polacy walczyli w niemieckim ruchu oporu; z nich wywodziła się większość członków takich tajnych organizacji, jak "Eidechsenbund" czy "POP", współpracujących z Armią Krajową i polskim wywiadem.

Po wojnie musiały minąć lata, nim między Polakami a Niemcami możliwa stała się rozmowa - w NRD nakazana odgórnie "przyjaźń" była zakłamana; w RFN coś zmieniło się dopiero w 1970 r., gdy niemiecki kanclerz ukląkł w Warszawie. W latach 80. Berlin Zachodni stał się nie tylko celem handlowych wycieczek Polaków, ale też ośrodkiem emigracji, także solidarnościowej, która prowadziła działalność wydawniczą i organizowała pomoc dla podziemia w kraju.

Dziś ocenia się, że prócz trudnej do określenia liczby obywateli Niemiec o polskich korzeniach, mieszka tu stale 30 tys. polskich obywateli: tworzą trzecią co do wielkości cudzoziemską community. Ilu Polaków przebywa w mieście czasowo, pracując czy robiąc zakupy, nie wiadomo. I znów, jak kiedyś, część przybywających do miasta asymiluje się, a część pielęgnuje swą tożsamość, działa w stowarzyszeniach (jak Towarzystwa Polsko-Niemieckie czy "Polonia"), chodzi na liczne polskie imprezy kulturalne, jakie oferuje Berlin.

Najbardziej niezwykłą instytucją jest tu niewątpliwie istniejący od lata 2001 r. "Club der Polnischen Versager". Czyli: "Klub Polskich Nieudaczników". Jego sukces i popularność - również wśród niemieckiej publiczności i prasy - zaskoczyła nawet jego twórców. Okazało się, że klub kulturalny z tak autoironiczną nazwą szybko wpasował się w oryginalną i różnorodną "scenę alternatywną", zdobywając na niej trwałą markę.

Skąd nazwa? "Nieudacznicy" tłumaczą, że w sytuacji, gdy Polacy postrzegani są często przez przeciętnego Niemca jako handlarze czy złodzieje aut, oni świadomie wybrali ironiczną i prowokującą nazwę, aby zmienić choć trochę ów negatywny wizerunek. Dziś nazwa została, choć nikt nie kojarzy klubu z nieudacznictwem. Przeciwnie: imprezy klubowe, organizowane przez młodych artystów - koncerty, wystawy, projekcje, spotkania z pisarzami i poetami czy przedstawienia teatralne - traktowane są poważnie, a publika zapełnia niewielkie pomieszczenia klubowe. I tak oto "Klub Polskich Nieudaczników" awansował do roli kolejnej, tym razem "pozarządowej", polskiej instytucji w Berlinie.

Joachim Trenkner
Przełożył WP

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2003