Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Federacja piłkarska sprzedająca prawa do organizowania i transmisji kolejnych mundiali finansowo ma się świetnie, ale jej wizerunkiem wstrząsają kolejne skandale. Niedawnego prezydenta FIFA, Seppa Blattera, już zawieszono, podobnie jak najpierw z nim współpracującego, a później rywalizującego szefa europejskiej federacji Michela Platiniego, a ostatnio także sekretarza generalnego Jérôme’a Valcke’a. Nie wiadomo, kto będzie rządził skorumpowaną instytucją za kilka miesięcy, ale wiadomo, że nawet bez symbolizujących jej fatalne praktyki przywódców odnotowuje ona następne wpadki.
Ostatnia miała miejsce podczas ubiegłotygodniowej uroczystości wręczenia najlepszemu piłkarzowi świata Złotej Piłki – nagrody w plebiscycie, w którym oprócz dziennikarzy zwycięzcę wskazują trenerzy i kapitanowie wszystkich reprezentacji zrzeszonych w FIFA. Otóż podczas prezentacji nominowanych do tytułu organizatorzy ocenzurowali wideo z finału Ligi Mistrzów, cyfrowo usuwając z opaski, którą założył wówczas Brazylijczyk Neymar, napis „100 proc. Jesus”. Dlaczego? Otóż w kodeksie etycznym FIFA zapisano, że związane z nią osoby nie mogą nikogo dyskryminować ze względu na rasę, kolor skóry, narodowość, płeć, orientację seksualną itp., ale także religię. Zarządzający światowym futbolem uznali najwyraźniej, że – skądinąd raz już zamanifestowane przed setkami milionów widzów finału Ligi Mistrzów – wyznanie wiary Brazylijczyka może kłuć w oczy np. muzułmanów. Albo ludzi niereligijnych.
Naprawdę szkoda, bo skandal z Neymarem – i w ogóle zamieszanie wokół FIFA – przykrywa dwie konkluzje, do których można było dojść przy okazji wręczenia tegorocznej Złotej Piłki. Pierwsza: żyjemy w czasach dla piłki nożnej najlepszych. Poziom tego sportu, przygotowanie zawodników i rozwój myśli taktycznej nigdy jeszcze nie były tak wysokie, a najlepszym tego symbolem jest wygrywający plebiscyt już po raz piąty Leo Messi. Dorastając wśród wpajanych przez lata zachwytów nad piękną historią (uwaga nie dotyczy tylko futbolu), pamiętając o Pelem, Cruyffie czy Puskásu, a z drugiej strony zachowując sceptycyzm wobec kręcącej dzisiejszym światem machiny propagandowo-reklamowej, trudno sobie powiedzieć, że to właśnie teraz mamy szczęście oglądać najwybitniejszego piłkarza w historii futbolu. A przecież patrząc nie tylko na gole, ale również na wizjonerskie podania i zmieniającą się z upływem lat pozycję Messiego na boisku, warto sobie uświadomić, że żyjąc w jego epoce (i w epoce jego rywalizacji z Cristianem Ronaldo) jest się wielkim szczęściarzem.
A konkluzja druga? Czwarte miejsce w plebiscycie Roberta Lewandowskiego wcale nie musi być ostatnim słowem Polaka. Wszystko jedno, czy odejdzie z Monachium do Madrytu, czy nie (nowym trenerem Bayernu zostanie Carlo Ancelotti, fachowiec nie gorszy od Pepa Guardioli, któremu Lewandowski zawdzięcza najlepszy rok w karierze), jego droga na szczyt dopiero się zaczęła. Oczywiście, żeby w walce o Złotą Piłkę wedrzeć się do pierwszej trójki, przydałby się udany występ z reprezentacją na Euro. ©