Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Najprościej pamiętać krzywdy. Niedawno prasa doniosła, że pani senator, przewodnicząca Powiernictwa Polskiego, wysuwa ideę zbudowania w Gdyni Centrum Wypędzonych Obywateli II RP "pokazujące martyrologię Polaków ze Wschodu i Zachodu". Zastrzega się wprawdzie, że to nie żadna kontra dla planowanego w Berlinie "Widocznego znaku", tylko dług spłacany tym rodakom, którzy tyle wycierpieli niewinnie, ale intencja "dania odporu" steinbachowskiemu Związkowi Wypędzonych jest oczywista. I gdybyż to tylko! Pani senator nie bierze pod uwagę ogromnego splotu problemów, zapytań i kontrowersji, jakie idea taka wywołałaby natychmiast u naszych trzech wschodnich sąsiadów, których granice przesunęły się po Jałcie na nasze przedwojenne Kresy. Jak byśmy to w owym Muzeum przedstawili? Jakie obudzili demony i z jakim skutkiem? Co zostałoby wtedy z idei Jerzego Giedroycia: budowania nowego braterstwa państw wyzwolonych od komunizmu, ale godzących się z realiami powojennymi w imię pokojowej przyszłości? Czytałam także niedawno w poważnym tygodniku katolickim ubolewania poważnej pani socjolog nad zaniechaniem tworzenia Muzeum Kresów. Też tak, jakby to był temat z rzewnej i pogodnej przeszłości, a wspominanie go miało budzić tylko sentymenty, tak jakby nie było tam żadnych blizn mogących na nowo się otworzyć...
Sprawa pamięci jeszcze długo będzie naszym polem bitwy. I niepamięci również.