Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
-muzycznej osób niepełnosprawnych. Przez kilka godzin razem z całą widownią Teatru im. Słowackiego śmieję się, płaczę, klaszczę, krzyczę, uczestnicząc w jakimś święcie - ale święcie czego właściwie? Człowieka? Ludzkiej solidarności? Zwycięstwa? Tak, chyba w święcie zwycięstwa - nad naszymi ograniczeniami, słabościami, uprzedzeniami, nad tym wszystkim, co zabija w nas radość przeżywania życia takim, jakie ono jest, co zniechęca do przyjmowania go mocno i bez sprzeciwu. Święcie dziecka w nas, dziecka, które co jakiś czas chce przypomnieć, że było tu szczęśliwe.
Są podczas "Albertiany" momenty, od których w oczach robi się woda. Na przykład kiedy młody mężczyzna na wózku, zmagając się z własną spastycznością, śpiewa z całych sił: "Dziewczyny, bądźcie dla nas dobre na wiosnę", a zwłaszcza: "Niech powie ktoś, komu się zdarzy / napotkać wiosną me spojrzenie, / co ja mam w twarzy. No co ja mam w twarzy? / Cierpienie, cierpienie, bezdenne cierpienie!". Albo kiedy niepełnosprawny aktor zapomina nagle tekstu i w ciszy, którą w zwykłym teatrze wypełniłoby pochrząkiwanie, słychać okrzyk kolegi z widowni: "Krzysieeek, trzymaj się!". Są też momenty, gdy występujący aktorzy swoją niczym nieskrępowaną vis comica zupełnie "rozwalają" publiczność; tak było w tym roku podczas spektaklu wrocławskiej grupy "Muminek Blues Band". "Rozwalającym" był trzygłowy smok, którego zagrało trzech mężczyzn o zróżnicowanych temperamentach. Smok rozciągał się we wszystkie strony, poszczególne głowy (dwie w zielonych perukach, trzecia - ziejąca - w cyklistówce) upominały jedna drugą i podpowiadały sobie, co należy mówić, a kiedy w końcu potwór padł martwy, znudzony leżeniem w bezruchu zaczął... bawić się łapami.
Wreszcie, są momenty, których nie da się przewidzieć ani zaplanować. W przerwie między spektaklami prowadzące galę "Albertiany" Anna Dymna i Lidia Jazgar zaprosiły na scenę dziewczynę z widowni, która oświadczyła, że "mówi poezję" i że powie wiersz o miłości. Jednak kiedy podniosła do ust mikrofon, zamiast strof o pięknych oczach i kochających się sercach usłyszeliśmy niespodziewanie gwałtowny (i improwizowany) wiersz-krzyk: "My też jesteśmy ludźmi! Jesteśmy tacy sami jak wszyscy! Więc nie musimy się wstydzić! Nie musimy się niżyć, niżyć! Bo kto z nami jest?! No kto?!". A cała sala: "Ania Dymna!". I to też było dobre, bo przypomniało wszystkim, że poza murami teatru życie nie jest różowe i że nadal musimy walczyć o coś naprawdę zasadniczego: żeby nasi przyjaciele nie czuli się gorsi, nie byli poniżani, nie musieli żebrać o to, co jest ich prawem.
Odbierający w tym roku Medal św. Brata Alberta ks. Jörg Ekstein z Niemiec, który w latach 80. organizował konwoje z pomocą dla polskich niepełnosprawnych i dla podziemnej Solidarności, przypomniał biblijny opis stworzenia świata. O wszystkim, co stworzył, Bóg mówił: "było dobre". Ale kiedy stworzył człowieka, powiedział: "bardzo dobre". "Czyżby Bóg się pomylił? Czyżby nie wiedział, jaki jest człowiek? Jak może cierpieć, jakie cierpienia może zadawać innym?", pytał ks. Ekstein. "Mogłoby się wydawać, że rzeczywiście - Bóg nie miał racji. Ale to, co robimy, ma świadczyć o czymś przeciwnym. Że jednak nie, że Bóg się nie pomylił".