Obietnica śpiewającego niedźwiedzia

W środku trzeciej fali pandemii ukazała się płyta, którą krytycy obwołali arcydziełem. „Promises” to spotkanie giganta jazzu Pharoah Sandersa, producenta muzyki elektronicznej Floating Points oraz London Symphony Orchestra.

26.04.2021

Czyta się kilka minut

Pharoah Sanders podczas Summer Jazz Festival Kraków, lipiec 2018 r. / MAREK LASYK / REPORTER
Pharoah Sanders podczas Summer Jazz Festival Kraków, lipiec 2018 r. / MAREK LASYK / REPORTER

Siedem dźwięków zawisa w powietrzu. Trudno zidentyfikować ich brzmienie. Słychać klawesyn, organy – a może preparowany fortepian albo elektronikę. Na nagraniu brzmi jednak wyraźnie tarcie filcu – odpuszczanie prawego pedału instrumentu, które tłumi dźwięk. Pharoah bierze do ręki saksofon. Czeka. Płyną kolejne siedmio­dźwiękowe frazy. Jesteśmy tuż przy saksofoniście. Nagranie zapisało jego oddech, szmer powietrza ślizgającego się po stroiku. Saksofon nawołuje, szuka, rozpoznaje przestrzeń jak nietoperz.

W tle perliście brzmi pianino Fendera i cała gęsta, a jednocześnie delikatna i prosta faktura dźwięków. Po chwili dołączają smyczki London Symphony Orchestra. Wciąż jednak jesteśmy w pudełku, klitce, w której po ścianach rozchodzą się dźwięki: zmieniają kolory, połyskują, rozświetlają się i gasną. A może to halucynacje? Prawdziwy jest na pewno Sanders. Prawie można go dotknąć. Po kilku minutach słyszymy też jego głos. „Gidi-bidi-bidi-bam...” – podśpiewuje. Jazzowa ikona: syn w trójcy pionierów uduchowionego, wolnego jazzu, której ojcem jest John Coltrane, a duchem Albert Ayler.

Faraon

Sanders to jeden z ostatnich łączników ze światem jazzu w jego najbardziej kreatywnym, a z pewnością najbardziej magicznym okresie: muzyki powstałej na fali społecznych przemian Ameryki lat 60. – ruchów obrony praw człowieka, walki z segregacją rasową – i wybijających się na niepodległość państw Afryki. Jako Farrell Sanders wyjechał za muzyką z rodzinnego Little Rock, w stosującym rasistowskie prawa Jima Crowa stanie Arkansas na południu USA. W Nowym Jorku bezdomnego Sandersa przygarnął pod swój dach i ubrał Sun Ra – słynny ekscentryczny muzyk, który twierdził, że na Ziemię przybył z Saturna. To właśnie Ra nadał Sandersowi jego przydomek: Pharoah.

Muzyczną bratnią duszę w Sandersie rozpoznał szybko John Coltrane. 25-letniego Faraona słyszymy na późnych płytach ikony jazzowego saksofonu – od „Ascension” przez uchodzącą za kontynuację „A Love Supreme” „Meditations” i „Kulu Sé Mama” – po kolejne, wydawane już po śmierci Coltrane’a, nagrania studyjne i koncertowe.

Wśród autorskich płyt Sandersa szczególnie ważne i porywające są te z przełomu lat 60. i 70. – przepełnione poszukiwaniem innej niż zachodnia duchowości i muzyki. Albumy te zawierają długie, wypełniające całe strony płyt winylowych kompozycje-rytuały, jak „The Creator Has A Master Plan”, „Hum-Allah-Hum-Allah-Hum-Allah” – modlitwa o pokój, prowadzona przez jodłującego wokalistę Leona Thomasa, czy utwór-album „Black Unity”. Muzyka ta jest afirmacją życia, energii, pasji – spoiwem między tym, co materialne, a tym, co duchowe. Śpiewne melodie i tętniący rytm przecinają się z natchnionymi, ekspresyjnymi, często pełnymi krzyku, solówkami saksofonu Faraona.

Ostatnią autorską płytę Pharoah Sanders nagrał 18 lat temu. Wciąż jednak koncertował. Kilkakrotnie można go było usłyszeć w Polsce. Osiem lat temu miałem okazję zobaczyć go w Warszawie i było to doświadczenie dość przykre. 72-letni wówczas artysta wchodził na scenę tylko po to, by zagrać kolejne solówki. Po ich zagraniu schodził za kulisy, odpoczywał, zostawiając publiczność pod opieką towarzyszących mu muzyków. Wydawało się wtedy, że czas twórczej aktywności legendarnego artysty dobiega właśnie końca.

Tylko nie techno-Einstein!

Tymczasem w Wielkiej Brytanii muzykę Sandersa w swoje wielogodzinne didżejskie sety wplatał gorliwie Floating Points, czyli Sam Shepherd – wychowany w Manchesterze syn wikarego, doktor epigenetyki oraz DJ i producent muzyki elektronicznej w jednej osobie. Jako dziecko śpiewał w chórze katedralnym w Manchesterze, potem uczył się gry na fortepianie. Jego nauczyciel podsunął mu wtedy pierwsze jazzowe nagrania. Trębacz Kenny Wheeler szybko złączył się w jego wyobraźni z muzyką Siergieja Rachmaninowa, a w pianiście Billu Evansie rozpoznał naturalnego sojusznika Claude’a ­Debussy’ego.

Jeszcze w szkole, jako DJ na imprezie w sali gimnastycznej, Shepherd postanowił połączyć muzykę house’owego duetu Basement Jaxx z nagraniami... Pharoah Sandersa. Jak później przyznał, nie spotkało się to z większym uznaniem kolegów z klasy. Pasja do jazzu pociągnęła za sobą nałóg kolekcjonera płyt winylowych. W czasie studiów oszczędzał pieniądze, by w wakacje wyjeżdżać do USA. Polował tam na czarne płyty. Dziś jego kolekcja liczy przeszło 10 tysięcy pozycji.

Z własnym płytowym debiutem ­Floating Points czekał do obrony doktoratu. Specjalizacją Shepherda jest epigenetyka, czyli relatywnie młoda dziedzina nauki, zajmująca się badaniem mechanizmów ekspresji genów: analizą, w jakich warunkach dany gen jest aktywny, a w jakich pozostaje bierny. Shepherd porównywał DNA osób, które nie odczuwają bólu, oraz tych, które są na niego szczególnie wrażliwe. W ten sposób chciał zidentyfikować „wyłącznik” bólu i poznać zasady jego funkcjonowania.

Po obronie doktoratu Shepherd zrezygnował jednak z kariery naukowej na dobre. Dlatego irytują go powracające wciąż pytania dziennikarzy o relacje między jego badaniami a muzyką. „Nie nazywajcie mnie techno-Einsteinem” – prosił, gdy jego debiut „Elaenia” obwołany został jedną z najciekawszych płyt 2015 r.

Za sprawą producenta z założonego przez Davida Byrne’a wydawnictwa ­Luaka Bop egzemplarz „Elaenii” trafił do odtwarzacza Pharoah Sandersa. Saksofonista wysłuchał nagrania w skupieniu. – Chciałbym kiedyś poznać tego chłopaka – zrecenzował ją lakonicznie. I tak się stało.

Obietnica

„Promises” to trwający 46 minut, dziewięcioczęściowy utwór na saksofon, orkiestrę smyczkową, instrumenty klawiszowe i elektronikę. Kompozytorem dzieła jest Sam Shepherd. Gra także na fortepianie, klawesynie, czeleście, organach Hammonda i instrumentach elektronicznych. Większość materiału została nagrana już latem 2019 r. w Los Angeles. Do dialogu Floating Points – Pharoah Sanders dograna została następnie – już w reżimie sanitarnym, latem ubiegłego roku – partia smyczkowa w wykonaniu London Symphony Orchestra.

Zespół ten to marka sama w sobie. Orkiestrę prowadzili najwięksi dyrygenci naszych czasów, m.in. Claudio Abbado, Michael Tilson Thomas, Valery Gergiev czy Sir Simon Rattle. Obok repertuaru klasycznego LSO ma w swej dyskografii m.in. nagrania muzyki do „Gwiezdnych wojen” czy serii filmów o Harrym Potterze. W tym kontekście warto wspomnieć inną ich sesję nagraniową: w 1972 r. w studiu przy Abbey Road LSO zarejestrowała utwór „Skies of America” – kompozycję na orkiestrę i saksofon altowy autorstwa innego jazzowego giganta, Ornette’a Colemana.

Jednak „Promises” to w żadnym wypadku nie „trzeci nurt”, próbujący złączyć światy jazzu, filharmonii czy tym bardziej klubowego parkietu. Wyliczanie kolejnych „-izmów”, które można by przypiąć do tego albumu, wydaje się mało konstruktywne. To muzyczna medytacja z szeroką, wielobarwną paletą dźwięków i dwiema intrygującymi osobowościami: bliskie, intymne spotkanie budowniczego muzycznych światów z człowiekiem, w którego brzmieniu słychać pół wieku muzycznych i duchowych poszukiwań.

Dj i radiowy autorytet Gilles Peterson porównał odsłuch „Promises” z pierwszym zetknięciem z „Peace Piece” Billa Evansa, „Music for 18 musicians” ­Steve’a Reicha i „Are You Going with Me?” Pata Metheny’ego – kompozycjami, które otwierały przed słuchaczami nowe muzyczne nurty. Z „Promises” jest inaczej. To album sam w sobie: prawdopodobnie niemożliwa do powtórzenia na koncercie muzyczna instalacja, stworzona wokół i na miarę Pharoah Sandersa.

Falę uznania dla tego albumu porównałbym raczej do tej, która towarzyszyła kompaktowemu wydaniu „III Symfonii Pieśni Żałosnych” Henryka Mikołaja Góreckiego. Płyta ukazała się 15 lat po premierze dzieła, momentalnie stając się sprzedażowym hitem na skalę globalną. Dzieło – w domyśle – niszowe weszło do światowego kanonu muzyki XX wieku. Znalazło swój czas i swój nośnik – 54 minuty świetnie mieściły się na płycie CD, płynąc z zestawów stereo, wypełniając w latach 90. wnętrza milionów gospodarstw domowych i samochodów wszelkich marek.

Podobnie jest z „Promises”. To także muzyka wtapiająca się w przestrzeń. Nie jest agresywna. Seans z albumem na 45 minut pochłania medialny zgiełk i wypełnia pandemiczną ciszę zamkniętych w domach słuchaczy. Jest intymną podróżą na pograniczu tego, co nowe i retro, organiczne i wypreparowane, między jawą a snem. Autorzy albumu nie udzielają wywiadów – przynajmniej dopóki nie będą mogli zrobić tego wspólnie, w jednym miejscu. Pozostaje nam ich dialog, którego zapis zastąpił tradycyjne płytowe liner notes:

„– Sam: Spałeś? Przepraszam. – Pharoah: Nie, nie... Słuchałem... I śniłem... I słuchałem muzyki w mojej głowie... – Sam: Wow... Przepraszam. – Pharoah: Ludzie często myślą, że śpię, podczas gdy ja po prostu słucham muzyki w mojej głowie. Słucham cały czas... dźwięków ­dookoła. I gram w wyobraźni. A czasem śnię. – Sam: O czym śnisz? – Pharoah: Jestem na statku. Na oceanie. Wokół chodzą niedźwiedzie z cygarami i śpiewają »Mamy muzykę. Mamy to, czego szukasz«”.

I to może jest właśnie ta tytułowa, spełniona obietnica. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 18/2021