Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Obraz, który zwyciężył na ubiegłorocznym festiwalu w Berlinie, nie sięga kieszonkowego Freuda, by opowiedzieć o tym, jak dwoje obcych sobie ludzi spotkało się gdzieś w onirycznej chmurze, w symbolicznym lesie, a na dodatek w przebraniach dzikich zwierząt.
„Dusza i ciało” to film, w którym świat ludzki i zwierzęcy mają ze sobą niejedno sekretne połączenie. Endre i Mária pracują w budapeszteńskiej ubojni bydła – on jest dyrektorem do spraw ekonomicznych, ona właśnie została zatrudniona na stanowisku kontrolera jakości mięsa. Trudno wyobrazić sobie mniej romantyczną scenerię dla historii o miłości. Zwłaszcza że węgierska reżyserka z dokumentalną skrupulatnością rejestruje codzienną pracę rzeźni: rażenie prądem, podciąganie na hakach, oprawianie i ćwiartowanie. Czasem widać, jak podczas wstępnej obróbki w zwierzęcych ciałach tli się jeszcze życie. Enyedi nie epatuje jednak cierpieniem zwierząt, ani w obrazie, ani w dźwięku. Sam proces produkcyjny przedstawiony został chłodno i sterylnie – jak przystało na nowoczesną, „humanitarną” fabrykę mięsa. Zdjęcia kręcone były zresztą w autentycznej ubojni i, jak zaznaczają twórcy, żadne zwierzę nie zostało zabite specjalnie dla potrzeb filmu.
Jeśli obraz mocniej chwyta nas za serce, to tuż przed samym momentem uboju: kiedy kamera Máté Herbaiego zatrzymuje się na smutnym spojrzeniu krowy idącej na rzeź, na jej pożegnaniu ze światem. Zawiera się w tym cichy protest przeciw redukowaniu żywej, czującej istoty do jej cielesności, czy raczej mięsności. Ofiarami tej redukcji stają się też w filmie sami ludzie. Mężczyzn porównuje się tu do buhajów (ktoś nawet próbuje podreperować swoje libido, kradnąc preparaty przeznaczone dla byków), a kobiety traktowane są czasem niczym rozpłodowe jałówki (doświadcza tego np. zatrudniona przez ubojnię młoda psycholożka). Nie znajdziemy jednak u Enyedi wyłącznie ponurego naturalizmu. Posługując się minimalistycznymi środkami wyrazu, w tym również powściągliwym humorem, reżyserka „Duszy i ciała” szuka dróg wyjścia z prymitywnie rozumianej zwierzęcości.
Służą temu ucieleśnione na ekranie sny, w których dwoje mocno niedoskonałych bohaterów zamienia się w parę doskonale pięknych jeleni. Te subtelne „sceny miłosne” w komiczny sposób rozjeżdżają się na jawie z niezgrabnym tańcem godowym w wykonaniu Márii i Endrego. Okazuje się, że obcowanie dusz nie tak łatwo przełożyć na harmonijne obcowanie ciał. Zwłaszcza że bohaterowie cierpią na rozmaite ułomności – tak duszy, jak i ciała. Starzejący się Endre ma bezwładną rękę, Mária zaś posiada wiele cech osoby autystycznej i być może doświadczyła w dzieciństwie jakiejś straszliwej traumy. Grający parę zdziwaczałych samotników Alexandra Borbély (Europejska Nagroda Filmowa) i Géza Morcsányi (debiutujący na ekranie emerytowany wydawca i dramaturg) uprawiają bardzo ascetyczne aktorstwo, kojarzące się z kinem Akiego Kaurismäkiego. Podkreślają tym samym wewnętrzne zblokowanie swoich bohaterów. Enyedi wyłapuje w ich zachowaniach rozmaite ekscentryzmy, symetrycznie je ze sobą zestawia, przybliżając, to znów oddalając szansę na miłosny happy end.
Seks i sen, myśli i zmysły, dusza i ciało tworzą w filmie Enyedi jedyną w swoim rodzaju miksturę. Twórczyni, rocznik 1955, znana głównie z tytułów „Mój wiek XX” (z Dorotą Segdą) i „Szymon Mag”, powraca do filmu fabularnego po prawie dwóch dekadach nieobecności. Żaden z jej pięciu poprzednich projektów filmowych nie znalazł dofinansowania na Węgrzech i aż chciałoby się podejrzewać, że właśnie dlatego Enyedi zdecydowała się wypreparować swoją opowieść z politycznego czy społecznego kontekstu na rzecz lekko surrealistycznej fantazji. Bo nawet jeśli stosunki panujące w ubojni pokazane zostały bez ogródek: oto za kulisami oficjalnej działalności odbywa się nielegalny proceder, a co za tym idzie, kwitnie także łapówkarstwo, to trudno doszukiwać się w „Duszy i ciele” jakiejś krytycznej metafory dzisiejszych Węgier.
Ciekawe pod tym względem byłoby zestawienie filmu Enyedi z „Pokotem” Agnieszki Holland – oba startowały na Berlinale w tym samym konkursie, oba zostały zrealizowane przez kobiety z tego samego pokolenia i z tej samej części Europy, oba też zabierają głos w coraz bardziej żywej dzisiaj „kwestii zwierzęcej”. Węgierska reżyserka celuje jednak zupełnie gdzie indziej. Jej film dotyka przede wszystkim współczesnej samotności, opowiada o ludziach emocjonalnie opancerzonych, niezdolnych do intymnego kontaktu, uwięzionych w swoich duszach i ciałach. O ludziach tęskniących za bliskością, a zarazem panicznie się jej lękających. Wizualny język tej opowieści, inspirowany m.in. uliczną fotografią Saula Leitera czy hiperrealistycznym malarstwem Richarda Estesa, przenosi nas w rejony filmowej medytacji. Komunikuje się z widzem na poziomie tego, co nie do końca świadome, i dlatego wnika znacznie głębiej niż niejeden film zaangażowany. I pozostaje w nas o wiele dłużej. ©
DUSZA I CIAŁO (Teströl és lélekröl) – reż. Ildikó Enyedi. Prod. Węgry 2017. Dystryb. Aurora Films. W kinach od 26 stycznia.