Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
On dostojny, solidny, z brodą, ona postawna, dorodna blondynka. Zeszli w dół cerkiewnego wzgórza, w miejsce, gdzie potok spływający z Żydówki (tak nazywa się góra) wpada do Zawoi. Tworzy się tam coś w rodzaju głębokiego po pierś basenu wypełnionego czystą, zimną wodą o zielonkawym odcieniu. Oboje stanęli na brzegu i się rozebrali. Ksiądz do gatek, jego żona miała na sobie dwuczęściowy kostium. A potem skoczyli w głąb zielonkawych wód.
Patrzyłem na ten widok jak urzeczony. Na wzgórzu wśród drzew pobita gontem osiemnastowieczna cerkiew o skromnej, ale olśniewającej urodzie, w dole jasne ciała kapłana i jego żony pluszczące się w zielonej rzece. Jakiś rajski spokój, jakaś harmonia emanowały z tej wizji. Tam krzyż w błękicie, a tutaj nagość bez żadnych podtekstów, nagość, można rzec, bezgrzeszna.
Wiele księżyców temu miałem okazję przebywać w wojsku i w więzieniu. Wiem, co to znaczy kilkudziesięciu młodych facetów zamkniętych w jednym miejscu, zdanych na siebie i odciętych od świata. Testosteron skrapla się na ścianach. Seks jest obsesją. Seks wypełnia cały czas i przestrzeń. Za dnia rozmawia się o kobietach, w nocy ich widma nie pozwalają spać. Nie ma przed tym ucieczki, bo tak działa biologia młodego mężczyzny. Zwłaszcza mężczyzny zamkniętego i skazanego na własne rojenia, na rojenia innych mężczyzn, skazanego na wspomnienia i na marzenia o tym, że kiedyś nadejdzie wyzwolenie i spełnienie. I wciąż się o tym mówi, opowiada, zamyka w słowach mniej lub bardziej wyszukanych.
Nigdy nie byłem w seminarium, ale mogę sobie wyobrazić. W końcu nie przebywają tam jacyś inni mężczyźni, kastraci albo wyrafinowana anielska płeć. To są te same hormony, ten sam testosteron, podobny wiek. Ta sama wizja kobiecości spędzająca sen z oczu. Tyle że w miejscach, które poznałem, te rojenia były jak najbardziej akceptowalne, stymulowane w opowieściach, podsycane niczym dziki, pogański kult. Wolność i kobiecość to były dwie religie wyznawane przez tych wszystkich zniewolonych łotrów, do których zresztą należałem. A może to była jedna religia? Pamiętam nocne krzyki desperatów wczepionych w okienne kraty i wołających w ciemność: „Wolności albo ..........!”.
Co tymczasem dostają seminaryjni chłopcy? Dostają wypreparowaną wizję kobiecości, coś w rodzaju kobiecego zombie, którego jedyną dopuszczalną cechą i funkcją jest macierzyństwo. Macierzyństwo. Koniec. Kropka. Reszta to mrok, grzech i przekleństwo, albo jeszcze gorzej, czyli nicość, nieistnienie. Nicość, z której deus ex machina, jak diabeł z pudełka, raptem zjawia się od razu kobieta-matka. Łagodna, cierpliwa, skromna, ze wzrokiem spuszczonym na dziecię albo wzniesionym do nieba, pozbawiona zupełnie seksualności, co najwyżej z dyskretnie odsłoniętą mleczną piersią. Ani słowa o tym, skąd dziecię się wzięło. Ani słowa o namiętności, o pasji, pożądaniu, nagości, fizjologii, która tak przecież jest zwierzęca, nieokiełznana, tak bliska tego, co jest „grzeszne”, wyuzdane i bezrozumne. Nie ma opowieści o tym, że zanim dziecię się zjawi i uświęci wyklętą i pogrążoną w mroku i nicości kobiecość, to jest testosteron, estrogeny, krew, pot, rozkosz i łzy, czyli te wszystkie rzeczy, które Pan w mądrości i dobroci swojej dał nam, abyśmy nie pomarli i Jego plan realizowali, aż po wypełnienie dni. I nie sądzę, by chłopcy w seminariach mieli o tym pojęcie. W zamian dostają tylko lęk przed kobiecością i poczucie grzechu, gdy tylko ich myśl i wyobraźnia wybiegną poza wezbraną mleczną pierś.
Oczywiście doświadczają tych wszystkich ekscytujących, ciemnych uczuć, doświadczają pożądania, doświadczają ich nawet bardziej niż inni chłopcy w ich wieku. Doświadczają tak samo mocno, jak żołnierze w koszarach czy łotry w celach, tyle że są wobec nich bezbronni. Nie mogą nawet otworzyć okien i wykrzyczeć w mrok nocy owej słynnej ni to skargi, ni to błagania. Stłumieni, zablokowani, wykastrowani, trawieni obsesjami wyją bezgłośnie do kobiecości, która jawi im się jako niezwalczona pokusa i jako upadek.
A potem, proszę sobie wyobrazić, wychodzą w świat, jadą umajonymi prymicyjnymi drogami i biorą na siebie rolę przewodników duchowych. Biedni, połowiczni, pozbawieni męskości, w istocie kalecy i niepełnosprawni. Pozbawieni podstawowej wiedzy o tym, kim jest człowiek w swoich fundamentalnych zachowaniach i potrzebach. Nie mając pojęcia, kim jest kobieta, kim jest mężczyzna, wypowiadają się kategorycznie o tym, kim powinni być. Nie bez przyczyny przecież seks, kobiece ciało są obsesją kościelnego nauczania. Brzuch i tyłek kobiety wypełniają imaginarium tak szczelnie, że na resztę zostaje niewiele miejsca. Nie da się stłumić cielesności, nie da się przekreślić seksualności. Proszę mi nie opowiadać, że młode, jurne chłopaki opuszczające seminaria to jeden w drugiego synowie świętego Makarego ze Sketis. W dodatku nie udają się na pustynię, ale pomiędzy nas, by wpływać na nasze życie, na nasze zachowania, na żywe kobiety i mężczyzn. Na ich dusze i ciała. Bez wiedzy, bez doświadczenia, z jakąś co najwyżej złudną, wyobrażoną empatią. Tutaj powinienem napisać „amen”, ale chciałbym powrócić do obrazu z początku tekstu, ponieważ obrazy są silniejsze niż słowa. Chciałbym powrócić do obrazu dwóch ciał, kobiety i mężczyzny, wcale już nie najmłodszych, ciał, które zaznały siebie nawzajem, ciała kapłana i jego kobiety – jakże to szokująco brzmi, prawda? – zanurzonych w przejrzystej, chłodnej wodzie u stóp świątyni. I chciałbym Państwa z tym obrazem pozostawić. Dopiero teraz: amen. ©
Przypis od autora: W miejscu wykropkowanym pada słowo wyrażające wielkie, nieodparte pragnienie cielesnego obcowania z kobietą.