Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Nie przesądzałbym jeszcze o wyniku republikańskich prawyborów, ale sporo wskazuje, że istotnie wygra je Donald Trump. Przed takim wyzwaniem partyjna doktryna polityki zagranicznej we współczesności jeszcze nie stała. Już słychać głosy naszych sojuszników, którzy się szczerze martwią o przyszłość. Z człowiekiem, który obraża wszystkich muzułmanów, bardzo trudno będzie rozmawiać.
Ostatnio Trump powiedział, że twórcami tzw. Państwa Islamskiego są Barack Obama i Hillary Clinton. Nie zgadzam się z prezydentem Obamą w wielu kwestiach, ale te słowa trudno mi nawet skomentować. Trump obiecał też, że kalifatowi „oberżnie łeb” i przejmie tamtejszą ropę, gdy jednocześnie nazywa George’a W. Busha kłamcą, który miał spowodować chaos na Bliskim Wschodzie.
Trump wydaje się nie zdawać sobie także sprawy, na czym polega kwestia bezpieczeństwa Izraela i równowagi w regionie, gdy mówi, że pozostawi sprawę negocjacji izraelsko-palestyńskich tym dwóm stronom sporu. Nowojorski miliarder bez zażenowania zechciał też oświadczyć, że podziwia Władimira Putina, i zaproponował, że jako przywódca imperium „z tej strony stawu” [tj. Atlantyku – red.] ugości Wołodię i porozmawia z nim o losach świata. Wobec tego nie bardzo wiem, co jego rząd, gdyby został prezydentem, zrobiłby w kwestii Ukrainy. Albo jak kształtowałyby się jego relacje z Unią Europejską.
Wizje Trumpa to nie jest plan na politykę zagraniczną. Niby zupełny izolacjonizm, a jednak w sprawie Państwa Islamskiego propozycja jakiegoś szalonego rodeo. Nie dostrzegam tutaj jakiejkolwiek płaszczyzny, aby w warunkach znanej mi (w mym przydługim już życiu) debaty publicznej rozmawiać tutaj o czymkolwiek.
[Westchnienie] O Boże, więc zostaje nam Hillary Clinton... Będę musiał przełknąć tę żabę. Nigdy nie będę się zgadzać na to, co robił i robi Barack Obama. To jego kompletne zignorowanie niuansów Afryki Północnej i Syrii, a zamiast tego opowieści o tym, że prawda rodzi się w dialogu... To było naiwne. Ale wobec kompletnej kapitulacji amerykańskiej polityki zagranicznej, co nam zostaje? Amerykanie z troską wypowiadający się o przyszłości Ameryki i świata na pewno nie zagłosują na Trumpa.
Zastanawiają się, czy wrzucić głos nieważny, czy też, kierując się podstawowym instynktem zachowawczym, zagłosować jednak na panią minister spraw zagranicznych za pierwszej kadencji Obamy. Lepsza jest polityka niż brak polityki...
A prezydentura Trumpa, jeśli do niej dojdzie, choć byłaby legitymizowana mocą naszej wspaniałej demokracji, może wskazać nam, Amerykanom, nowe miejsce w świecie... Ze szkodą dla świata i dla Stanów. ©
Notował RADOSŁAW KORZYCKI
RICHARD PERLE (ur. 1941) jest Republikaninem, był wiceministrem obrony za prezydentury Ronalda Reagana, a potem doradcą George’a W. Busha. Związany z neokonserwatystami i uważany za „gołębia wśród jastrzębi”, był jednym z architektów polityki USA wobec Związku Sowieckiego (potem Rosji). Jest zwolennikiem dużego zaangażowania USA w świecie.