Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W 2040 r. wszystkie krótkodystansowe loty w kraju mają być obsługiwane przez elektryczne samoloty. Zamiast pijących ropę latających wielorybów, miasta Norwegii mają połączyć pasażerskie maszyny brzęczące jak komary.
Na razie to fantastyka, bo do największego elektrycznego samolotu z trudem wcisną się dziś 4 szczupłe osoby. O bagażu można zapomnieć, a posiłek to co najwyżej kanapka w kieszeni.
Norwedzy chcą jednak rozpisać konkurs na budowę 19-osobowej maszyny i uruchomić próbną trasę już w 2025 r. Nie chodzi tylko o środowisko. Góry, fiordy i wyspy komplikują transport. Trasy, które samochodem trzeba pokonywać godzinami, samolot pokona w kwadrans. Pierwszy elektryczny lot odbył już minister transportu Ketil Solvik-Olsen, który w lipcu zrobił rundę nad Oslo. Bagażu nie wziął.
Co najmniej sto firm, w tym Airbus i Boeing, pracuje nad spełniającymi norweskie wymogi projektami, choć na razie mowa o hybrydach, których elektryczne silniki będą wspomagane przez generator. Mają być przez to lżejsze i bardziej niezawodne. Europejski prototyp może polecieć w 2020 r. Amerykański – dwa lata później.
Tymczasem w 2015 r. komercyjne samoloty wyprodukowały 781 mln ton CO2. To około 2 do 3 procent całej produkcji ludzkości. Do 2050 r. ten odsetek ma się potroić. ©