Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wiele zostało napisane, również na tych łamach, na temat wciągającego świata teorii spiskowych i ich wyznawców. Dlaczego są popularne, skąd się biorą, kto w nie wierzy i na ile mogą być wiarygodne – na te pytania będziemy prawdopodobnie odpowiadać w nieskończoność, również tworząc własne teorie okołospiskowe. O przyczynach i mechanizmach nie będę się tu rozpisywać, przyjmijmy po prostu, że teorie te bywają ciekawe z kreatywnego punktu widzenia, jako dzieła wyobraźni ludzkiej. Zwłaszcza wtedy, gdy w rolach głównych obsadza się zupełnie przypadkowych bohaterów. Jedna z wyjątkowo długowiecznych i rokokowych wręcz teorii dotyczy kanadyjskiej piosenkarki Avril Lavigne, która rzekomo – jak twierdzą ludzie, którzy odkryli tajemnicę – od lat nie żyje, a na scenie zastępuje ją sobowtórka imieniem Melissa. Obecnie na popularności w Stanach Zjednoczonych, szczególnie wśród uczniów, zyskuje teoria, zgodnie z którą Helen Keller albo nigdy nie istniała, albo w rzeczywistości widziała i słyszała, całe życie perfekcyjnie odgrywając niepełnosprawność.
Historia Helen Keller jest faktycznie onieśmielająca – to wręcz symbol ideałów XX wieku, wiary w potęgę nauki i determinacji. Przypomnijmy: jako głuchoniewidoma dziewczynka nauczyła się komunikować alfabetem Lorma (systemem punktów i linii rysowanych na dłoni) dzięki asystentce Anne Sullivan. Ukończyła studia, podróżowała po świecie, pisała książki („Historia mojego życia” ukazała się w Polsce w 1902 r.). Na przełomie stuleci należała z pewnością do postaci najbardziej inspirujących, do „twarzy Ameryki” – kraju, w którym da się osiągnąć wszystko przy odrobinie siły woli. Mark Twain nazwał ją nową Joanną d’Arc i przewidywał, że jej sława przetrwa tysiąc lat. Jej życiorys utrwalił się dodatkowo w pamięci za sprawą świetnych kreacji aktorskich w filmie „Cudotwórczyni”.
Ale nieskazitelne, pomnikowe postacie zachęcają do tego, by nieco zadrapać ich gładki marmur. Nie jest to zjawisko godne pochwały, ale warto zdawać sobie sprawę z jego istnienia. Dlatego w USA przez wiele dekad krążyły dowcipy z gatunku wisielczego humoru – istnieje cała kategoria „Helen Keller jokes”. Później w amerykańskim internecie powstała też ironiczna, przewrotna „teoria spiskowa”, zgodnie z którą to Helen Keller miałaby sterować zakulisowo najgłośniejszymi katastrofami i zamachami w XX wieku, przebywając jednocześnie na kilku kontynentach („Jak to, Helen Keller nie istniała? A kto pilotował samoloty 11 września?”, głosi jeden z memów). Podobne wątki znalazły się wśród polskich memów o Janie Pawle II, również dla wielu całkowicie nieakceptowalnych – łączył je przewrotny, absurdalny z natury atak na postać, której doskonałość wydaje się nie do zniesienia.
Amerykańscy uczniowie, którzy rozpowszechniają teorie spiskowe o Helen Keller, zapewne również często chcą jedynie zastosować taktykę szoku i zdenerwować swoich nauczycieli. Gdy jest się w wieku szkolnym, tego typu zabawy czasem sprawiają przyjemność (to również niegodne pochwały, ale warte zapamiętania). „Zabawy dziecięce”, jak uczył Bruegel, bywają czasem okrutne. Ale nie sądzę, żeby uczniowie wątpili w kompetencje ludzi z niepełnosprawnościami. W końcu nietrudno znaleźć osoby głuchoniewidome z imponującymi osiągnięciami, zwłaszcza przy wsparciu technologii opartych na dotyku – jak prawniczka i działaczka na rzecz praw człowieka Haben Girma. To fascynujący ludzie. Wystarczy zresztą zajrzeć na YouTube. Jestem pewna, że nastolatki już dawno to zrobiły. Nie znaczy to jednak, że nie grozi im zaplątanie się we własne baśnie.
Igraniu z nieprawdą czasem trudno się oprzeć. Zyskujemy wtedy poczucie, że świat to nasz Tetris, który możemy sobie przestawiać, a czasem zastawić gdzieś zasadzkę. Wszystkim zalecam, w ramach pysznej rozrywki, ale i treningu umysłowego, lekturę kultowej powieści epoki posthipisowskiej – trylogii „Illuminatus” Roberta A. Wilsona i Roberta Shea: pozwala przetestować naszą podatność na pokusy spekulacyjnej wyobraźni. To jednak surfowanie przy niebezpiecznej pogodzie. Nie jest powiedziane, że nawet gdy czujemy się pewnie, nie utracimy kiedyś panowania nad deską. Sama poznałam bardzo inteligentnego skądinąd człowieka, który w pewnym momencie zawikłał się w prawdziwy bigos osobliwych teorii, nie umiejąc już zupełnie zweryfikować, na ile „ziarno prawdy”, którego wszędzie starał się doszukiwać, jest istotnie godne uwagi. Na pytanie, dlaczego poszedł taką drogą, jakby niwecząc wszystko to, czego nauczył się wcześniej, jego najbliżsi odpowiadali z rozbrajającą szczerością: dla prowokacji i z przekory.