Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Z zainteresowaniem przeczytałem tekst „Raport o stanie niewiary” Anny Goc i Marcina Żyły. Zacznę od tego, że tekst wydaje się hołdować dość powszechnej tezie, iż społeczeństwo dzieli się na wierzących i niewierzących. Proszę zauważyć, że w obydwu przypadkach mamy do czynienia z postawą aktywną. Należałoby postawić pytanie, jaka część społeczeństwa jest w ogóle tym tematem zainteresowana? Otóż w moim przekonaniu grupa „obojętnych” jest dość liczna, i do tego się powiększa. Zaznaczam, że nie chodzi mi o osoby określające się jako agnostycy, ponieważ ta postawa również wymaga refleksji. Mam na myśli grupę, dla której temat Boga nie istnieje.
Przytoczony w artykule fakt, że 75 proc. osób deklarujących się jako ateiści chrzci własne dzieci, można oczywiście interpretować w kategoriach presji społecznej, może on jednak również świadczyć o ambiwalentnym stosunku do kwestii Boga. Zanim więc przystąpimy do liczenia sił po obu stronach, zapytajmy, jakiej części społeczeństwa te klasyfikacje dotyczą? Czy aby nie mamy do czynienia z sytuacją analogiczną do tej znanej z przedwyborczych sondaży poparcia, gdzie zazwyczaj cała uwaga skupia się na procentowych różnicach pomiędzy kandydatami, z pominięciem grupy określanej jako niezdecydowani. Nie jest to zresztą fenomen stricte polski. Np. w Szwecji, uważanej skądinąd za symbol państwa laickiego, 3 proc. społeczeństwa deklaruje wiarę w Boga, a mniej niż 4 proc. regularnie praktykuje. Tymczasem Kościół szwedzki wspiera odpisem z podatku… ponad 65 proc. obywateli!
Zatem pierwszy, najbardziej podstawowy poziom podziału to nie „wierzący–ateista”, ale „zainteresowany–obojętny”. Odpowiedź, do jakiej dochodzi ten pierwszy, ma znaczenie dopiero na kolejnym poziomie – „istnieje–nie istnieje”. I tu chciałbym zwrócić uwagę na kolejną istotną kwestię – otóż zarówno uznanie istnienia Boga, jak negacja wymaga aktu wiary. Tak jak nie ma dowodów (w sensie naukowym) na istnienie Boga, tak też nie ma dowodów na jego nieistnienie. Brak dowodów oznacza konieczność wiary (nawet w nauce!). Społeczność „zainteresowanych” jest zatem podzielona podobnie jak podzielone bywają społeczności naukowców wobec hipotez naukowych, które czekają na swoje udowodnienie. Z tą różnicą, że „hipoteza Boga” jest z gruntu niedowodliwa.
Grzegorz Greczynski, Linköping