Niechciana miłość Elisy

Do końca czerwca Europejczycy żyjący w Wielkiej Brytanii muszą zalegalizować swój pobyt. Niektórzy nawet nie wiedzą, że trzeba to zrobić. To niejedyny ich problem.

07.06.2021

Czyta się kilka minut

Obywateli państw Unii, którzy przylatują dziś do Wielkiej Brytanii, podczas odprawy granicznej może czekać przykra niespodzianka. Lotnisko Heathrow w Londynie, maj 2021 r. / EYEPRESS / AFP / EAST NEWS
Obywateli państw Unii, którzy przylatują dziś do Wielkiej Brytanii, podczas odprawy granicznej może czekać przykra niespodzianka. Lotnisko Heathrow w Londynie, maj 2021 r. / EYEPRESS / AFP / EAST NEWS

Giuseppe jest lekarzem, w Anglii mieszka od kilkunastu lat. Założył tu rodzinę, pracuje dla publicznej służby zdrowia. W tamtą sobotę, 17 kwietnia, wraz z paroletnią córką i powitalnymi balonikami czekał w hali przylotów londyńskiego lotniska Heathrow na Martę, 24-letnią krewną z Włoch. Nie zjawiła się. Później dowiedział się, że została zabrana do ośrodka deportacyjnego, bo uznano, że przyjechała do pracy.

Z powodu restrykcji wjazdowych związanych z epidemią każdy podróżny musi mieć powód, dla którego odwiedza Wyspy. Marta miała list od Giuseppego, w którym pisał, że będzie u nich mieszkać i pomoże w opiece nad dziećmi. Nieszczęśliwie użył zwrotu au pair oznaczającego zwykle płatną opiekunkę. Straż graniczna uznała, że praca dla rodziny, płatna czy nie, to praca, a żeby pracować, trzeba mieć wizę.

Marta jej nie miała. W środku nocy przewieziono ją do ośrodka deportacyjnego. Opowiadała potem włoskiemu dziennikowi „La Repubblica”, że strażnik powiedział jej, iż to „więzienie”. Faktycznie: był drut kolczasty na zewnątrz i kraty w oknach. Zabrano jej telefon, pobrano odciski palców. Była przerażona. Następnego dnia odesłano ją do Włoch. Paszport odzyskała dopiero, gdy samolot wylądował w Mediolanie.

Trzy tysiące zawróconych

Historia Marty nie jest wyjątkowa. Dziennik „Guardian” publikował ich wiele: dotyczą podróżnych z Niemiec, Hiszpanii, Francji, Grecji, Rumunii, Bułgarii, Czech. Statystyki pokazują, na jaką skalę nastąpiła zmiana: w pierwszym kwartale tego roku wstępu na Wyspy odmówiono prawie 3,3 tys. obywatelom Unii, podczas gdy w pierwszym kwartale 2020 r. było ich niespełna pięciuset. A przecież przed pandemią podróżowało znacznie więcej ludzi.

Dodajmy, że zgodnie z porozumieniem brexitowym Europejczycy przyjeżdżający do Wielkiej Brytanii na okres nie dłuższy niż sześć miesięcy, w celach turystycznych lub odwiedzając rodzinę, nie potrzebują wizy. W czasie pandemii wprowadzono dodatkowe ograniczenia, ale jedynie część obecnych problemów na granicy można nimi tłumaczyć. Chodzi głównie o nowe przepisy imigracyjne i – jak pokazuje przykład Marty – ich interpretację przez straż graniczną.

Po serii publikacji w mediach Home Office (brytyjskie MSW) wydało oświadczenie, że nie wszystkie wydalone osoby były turystami. Przypomniało też, że „swobodny przepływ osób z Unii Europejskiej już się skończył”. Zmieniono jedynie tyle, że osoby, które mają zostać wydalone, a mają w Wielkiej Brytanii rodzinę, mogą czekać na deportację w domu bliskich, a nie w ośrodku detencyjnym.

Czy mam prawa do Jane Austin?

Elisa Martellini przyjechała do Wielkiej Brytanii w 2017 r. – Odtąd minęły cztery lata i jeden dzień – podlicza, gdy rozmawiamy. – Najpierw miały to być tylko dwa miesiące letniego stażu. Miałam za sobą pobyt we Francji w ramach programu Erasmus, pomyślałam więc, że warto wykorzystać szansę i skoczyć do Anglii. Przyjechałam wtedy do Cambridge. Potem wróciłam do Włoch, by dokończyć studia, a po kilku miesiącach tu wróciłam. Na stałe.

Elisa opowiada, że początki były trudne, że Wielka Brytania wydawała się inna niż reszta Europy. I że dopiero niedawno ją naprawdę pokochała i uznała, że to jej miejsce, jej dom. – Przyjechałam już po referendum brexitowym, to nie pomagało w aklimatyzacji – wspomina. – Nie czułam się mile widziana, a przecież mieszkam w Cambridge, które jest bardzo otwartym miastem. Z czasem narastał niepokój: spotkało mnie kilka nieprzyjemności, czytałam gazety, słyszałam polityków w telewizji, gdy o Europejczykach mówili ostro.

– A teraz to, co się dzieje na granicach… – Elisa zawiesza głos. – Zaczynam się zastanawiać, czy jestem cudzoziemką, która ma czelność myśleć, że ma miejsce w tym kraju? Czy nadal mam prawo cieszyć się angielską literaturą, za sprawą której zakochałam się w Anglii? Czy mam jakieś prawa do Jane Austin, Agathy Christie i Roalda Dahla?

Elisa mówi o uczuciach, o zranieniu i rozczarowaniu. Takie emocje podziela wielu Europejczyków żyjących w Wielkiej Brytanii. Konieczność udowadniania swoich praw, nieodzowna podczas przechodzenia procedury w ramach nowego programu osiedleńczego, to dla niektórych upokorzenie. Zwłaszcza dla tych, którzy spędzili tu 15-20 lat lub więcej, płacąc na miejscu podatki. A teraz jest tak, jakby nic do swojego brytyjskiego domu nie wnieśli.

Poza systemem

Termin złożenia wniosku o status osoby osiedlonej lub tymczasowo osiedlonej upływa 30 czerwca. Potem obywatele Unii żyjący na Wyspach, którzy nie uzyskali takiego statusu, tracą wszystkie prawa.

Do końca kwietnia (to ostatnie dostępne dane) wpłynęło 5 mln wniosków. Nie jest to równoznaczne z liczbą aplikujących, bo niektóre wnioski składano ponownie, ale i tak pokazuje skalę zjawiska. Wiadomo, że ok. 300 tys. z nich jeszcze nie rozpatrzono. Te osoby nie mogą być więc pewne, jak będą traktowane od 1 lipca, gdyby nadal czekały na decyzję.

Jeszcze bardziej niepokojące jest, że nie wszyscy Europejczycy złożyli wniosek. Dlaczego? – Powodów jest kilka, ale przede wszystkim dotyka to najsłabszych grup, ludzi najbardziej bezradnych – mówi „Tygodnikowi” Elena Remigi z projektu In Limbo, w ramach którego zbierane są relacje dotkniętych przez brexit obywateli Unii na Wyspach i Brytyjczyków w Europie.

Poprzednio rozmawiałyśmy w styczniu, odtąd sytuacja się nie poprawiła. – Nadal wiele osób nie wie, że powinno aplikować. Zwłaszcza jeśli mieszkali tu większość życia, pracują, mają ubezpieczenie itd. – mówi Elena. – Skomplikowana jest sytuacja ludzi starszych w domach opieki, którzy nie są w stanie załatwiać takich spraw lub są nieświadomi swojej sytuacji. Podobnie jest z dziećmi w rodzinach zastępczych. To olbrzymi problem. Grozi im, że w przyszłości będą całkowicie poza systemem.

Według danych z końca marca tylko 39 proc. dzieci z rodzin zastępczych miało złożone wnioski o status.

Wiele osób ma też problemy techniczne: wniosek składa się online i trzeba mieć nowoczesny model telefonu – taki, którym można odczytać czip w paszporcie. No i trzeba mieć taki paszport. Jeśli ktoś ma paszport starego typu, musi wyrobić nowy, co w czasie pandemii nie jest proste. Z kolei opcja złożenia wniosku osobiście jest znacznie ograniczona z powodu epidemii.

– Stawka jest olbrzymia. Tu naprawdę chodzi o ludzkie życie. Osoby, które nie złożą wniosku lub zostanie on odrzucony, mogą stracić wszystko: mieszkanie, pracę, dostęp do opieki zdrowotnej – martwi się Elena.

Osoby, które z powodzeniem aplikowały o status, tylko pozornie mogą odetchnąć z ulgą. Nie dostają żadnego fizycznego dokumentu potwierdzającego ich prawa. Ten element systemu od początku wskazywano jako słabe ogniwo. Aby dowieść swojego statusu, np. pracodawcy czy właścicielowi wynajmowanego mieszkania, trzeba więc zalogować się do systemu Home Office, uzyskać odpowiedni kod i dopiero potem uzyskuje się dostęp do swoich danych. To wieloetapowy proces: trzeba mieć dostęp do internetu, odpowiedni telefon, umiejętności techniczne i sporo cierpliwości.

Niepokój budzą przywoływane skojarzenia z tzw. pokoleniem Windrush – imigrantów, którzy przybyli z Karaibów po II wojnie światowej i mieli prawo pobytu, jednak dokumenty, które mogły to potwierdzić, zniszczono w archiwach ministerstwa. Istnieje obawa, że Europejczycy mogliby kiedyś znaleźć się w podobnej sytuacji.

Tym bardziej że już dochodzi do przykrych pomyłek. Np. listy z Home Office, przypominające o konieczności wystąpienia o status, dostała grupa osób, która ma już brytyjskie obywatelstwo (obok obywatelstwa kraju pochodzenia). W znacznej części to ludzie starsi, którzy spędzili tu większość życia, wychowali dzieci, mają wnuki. Listy okazały się błędem systemu, który nadal „widział” ich jako cudzoziemców. Dla adresatów jednak, nieraz w podeszłym wieku, były szokiem.

Szkocja to wasz dom

Swój pobyt muszą zalegalizować też Brytyjczycy żyjący w krajach Unii. Tu jednak wiele państw zdecydowało się na przesunięcie końcowego terminu składania wniosków o kilka miesięcy. Zaś 14 krajów (np. Niemcy, Hiszpania, Portugalia i Włochy) wprowadziło system automatycznej rejestracji. Brytyjczycy mieszkający tam legalnie przed brexitem otrzymują prawo pobytu bez konieczności składania w tej sprawie wniosku.

Kilka dni temu autonomiczne władze Szkocji zaapelowały do rządu w Londynie o przedłużenie terminu składania aplikacji. „Wiemy, że tysiące osób, które mają do tego prawo, nie złożyły jeszcze wniosku” – mówiła szkocka minister ds. europejskich Jenny Gilruth. Dodała, że uważa przesunięcie terminu za najprostszy sposób, by uniknąć kolejnego skandalu jak Windrush. Zwróciła się też do obywateli Unii: „Szkocja jest waszym domem, jesteście naszą rodziną, chcemy, żebyście zostali z nami”.

– Program osiedleńczy ma dwa aspekty. Jeden prawny: to te problemy biurokratyczne. Drugi ludzki: stres i niepewność, które odbijają się na ludziach – mówi mi Elena Remigi. – Obecna sytuacja nie ma nic wspólnego z obietnicą, którą podczas kampanii brexitowej składali orędownicy wyjścia z Unii, że nie będzie żadnej zmiany dla unijnych obywateli.

Elena ma nadzieję, że z czasem wszystko się ułoży. Na razie powie swojej rodzinie z Włoch, aby wstrzymała się z odwiedzinami: – Nie chciałabym, żeby byli przesłuchiwani na granicy.

* * *

Elisa Martellini dostała status osoby tymczasowo osiedlonej. Myśli o napisaniu książki o Chawton Cottage, domu Jane Austin. Choć zastanawia się, czy w obecnej atmosferze nie powinien jej pisać ktoś, kto ma większe prawo do tego dziedzictwa literackiego niż ona, cudzoziemka. – Zostanę tu przynajmniej przez kolejny rok, aby uzyskać możliwość otrzymania statusu osoby osiedlonej. Na razie nie jestem gotowa na pożegnanie z Wielką Brytanią. Trzy lata temu wyjazd nie byłby dla mnie trudny, teraz już tak – wyznaje. – Potem mogę wyjechać. Ale chcę zostawić za sobą otwarte drzwi, żebym zawsze mogła wrócić.©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 24/2021