Niech trwa muzyka

Shirley Horn miała po 13 latach ponownie zaśpiewać dla polskiej publiczności. Los zrządził inaczej. 20 października zmarła w rodzinnym Waszyngtonie.

06.11.2005

Czyta się kilka minut

Shirley Horn /
Shirley Horn /

Pozostanie po niej zachwycająca muzyka, którą potrafiła się dzielić bez miary i do samego końca. W jej ustach słowa piosenki "Here’s to Life": "Nauczyłam się, że dajesz to, co dostajesz, więc daj wszystko, co dostałeś" - nie były frazesem. Kiedy przed dwoma laty wyśpiewywała je z wózka inwalidzkiego w Operze Wiedeńskiej, poczułem uścisk w gardle.

Może dlatego, że urodziła się pierwszego maja, wyróżniała się pracowitością, której towarzyszył potężny talent. Zafascynowana pianinem stojącym w salonie babci, bardzo wcześnie zaczęła na nim grać. Jako nastolatka otrzymała stypendium w słynnej Juilliard School of Music, ale względy finansowe zadecydowały, że została w Waszyngtonie, gdzie ukończyła studia muzyczne na Howard University (jej ulubionymi kompozytorami byli Debussy i Rachmaninow). O tym, że zaczęła śpiewać, miało zadecydować zabawne zdarzenie. Pewien bywalec restauracji, w której dorabiała sobie grą na pianinie, kiedyś położył przed nią wielkiego misia i zaproponował: "Jeśli zaśpiewasz dla mnie »Melancholy Baby«, będzie Twój". Pokusa okazała się nieodparta.

Później jej kariera nie układała się już tak gładko. W drugiej połowie lat 50. zaczęła występować w Waszyngtonie z własnym trio, a w 1960 wydała w śladowym nakładzie debiutancki album "Embers and Ashes". Przypadek zrządził, że ta niemal niedostępna (do dzisiaj!) płyta trafiła do rąk Milesa Davisa, który bezbłędnie rozpoznał w Horn arcymistrzynię jazzowych ballad. To za jego sprawą przeniosła się do Nowego Jorku. Davis wymógł na właścicielu Village Vanguard, by Horn otwierała jego koncerty, a nawet kazał jej kiedyś zastąpić pianistę w swoim zespole. Czar "Big City", o którym śpiewała z sarkazmem, nie trwał jednak długo. Horn zainteresowali się co prawda wpływowi muzyczni producenci, ale dwa albumy z roku 1963 - "Loads of Love" i "Shirley Horn with Horns", na których musiała się wyrzec ulubionego wolnego tempa i odstąpić miejsce przy fortepianie, zniechęciły ją do kariery w Wielkim Jabłku. Co prawda dwa lata później wydała czarującą płytę "Travellin Light", na której mogła śpiewać wolniej i sama akompaniować, ale nie wpłynęło to na jej postanowienie, by wrócić do klubów w Waszyngtonie i poświęcić się życiu rodzinnemu.

Jej cichy comeback nastąpił pod koniec lat 70., kiedy ze swoim trio (Charles Ables - kontrabas i Steve Williams - perkusja) zaczęła wydawać intymne płyty dla duńskiej wytwórni SteepleChase. Przełomem stał się występ w 1981 roku na festiwalu North Sea w Hadze. Jednak to dopiero rok 1986, kiedy Horn podpisała wieloletni kontrakt z wytwórnią Verve, przyniósł jej zasłużony rozgłos. Po wydaniu płyty "I Thought about You" (1987) słynny krytyk Leonard Feather pasował ją na "wokalistkę i pianistkę roku". Począwszy od lat 90. nagrody i wyróżnienia płynęły już do niej strumieniem, a każda jej kolejna płyta stawała się jazzowym świętem.

Shirley Horn była długodystansowcem i perfekcjonistką. Potrafiła przez lata pracować nad własnym stylem, nie bacząc na zmieniające się mody. Śpiewała klasykę amerykańskiej piosenki, którą pamiętała jeszcze z dzieciństwa. Znane teksty wypełniała nowymi znaczeniami i intensywnie nasycała emocjami. Empatycznie pomagali jej w tym nieodłączni towarzysze drogi - Ables i Williams. Na zawsze zapamiętam ich wspólny występ w Village Vanguard w 1998 roku, a zwłaszcza dowcipne i beztroskie "Confession" Dietza (z zaskakującą pointą: "I always go to bed at ten, oh isn’t that a bore? I always go to bed at ten and I go home at four!"), które wiekowa już wówczas Horn śpiewała z wdziękiem rumieniącej się dziewczyny.

W grze Horn wyczuwałem podskórny puls bluesa, czyli smutku. Jej wolne tempa i ciepły, leniwie swingujący głos otwierały na niespodziankę, jaką niosły kolejne nuty i słowa. Artystka regularnie burzyła moje dźwiękowe i semantyczne "spodziewania", które próbowały uprzedzić tok muzycznej narracji. Nagła pauza, pozorny dysonans, wyczuwalna w głosie ironia lub smutek przemieniały świat powoływany do życia przez Horn i jej dwóch przyjaciół. Nigdy wcześniej (i nigdy później) muzyka nie odkryła i nie poruszyła we mnie tak wielu czułych strun. Wydawało mi się, że w ciągu dwóch godzin mogłem naprawdę śnić cudze sny, a chwilami przeżywać także cudzą jawę.

Od tamtego czasu zbieram wszystkie płyty, na których gra, śpiewa Shirley Horn. Chyba najczęściej wracam do albumu "Close Enough for Love" (1989), który najlepiej pokazuje magię jej tria. Nie mniej imponujące są jednak późniejsze płyty, na których pojawiają się większe (doborowe!) składy - zwłaszcza "You Won’t Forget Me" (1991; z udziałem Milesa Davisa), "Here’s to Life" (1992; z nostalgicznym "Estaté"), "The Main Ingredient" (1996; z żarliwym "Fever"), a wreszcie płyta dedykowana Milesowi Davisowi - "I Remember Miles" (1998), na której znalazła się elegijna wersja "My Man’s Gone Now". Szczególne miejsce zajmuje album ostatni - "May the Music Never End" (2003), na którym nie zagrała już na fortepianie, bo amputowano jej stopę. Tytuł brzmi dzisiaj jak testament artystki. Pamiętam, że w takim duchu śpiewała tytułową piosenkę na koncercie w Wiedniu.

***

Shirley Horn pozostanie dla mnie najwspanialszą inkarnacją amerykańskiego Ducha Ziemi - w jej Sztuce odzywa się taneczna zmysłowość, drapieżność i ogień, ale też czułość, zgoda na przemijanie i bezwarunkowa miłość do ludzi.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp roczny

365 zł 95 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)

  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
269,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Łukasz Tischner - historyk literatury, publicysta, tłumacz, sporadycznie krytyk jazzowy. Ukończył filologię polską na Uniwersytecie Jagiellońskim, studiował też filozofię. Doktoryzował się na Wydziale Polonistyki UJ, gdzie pracuje jako adiunkt w Katedrze… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2005