Nie zastanawialiśmy się, czym jest pokój

Przez 40 lat wyrosły dwa pokolenia Afgańczyków, którzy nie znają innego stanu niż wojna. Co zrobią, jeśli się skończy? Trudno im to sobie wyobrazić.

25.03.2019

Czyta się kilka minut

Hadi Marifat przy gablocie z przedmiotami osób, które zginęły podczas jednego z wielu zamachów, do których doszło w Kabulu w 2018 roku. / PAWEŁ PIENIĄŻEK
Hadi Marifat przy gablocie z przedmiotami osób, które zginęły podczas jednego z wielu zamachów, do których doszło w Kabulu w 2018 roku. / PAWEŁ PIENIĄŻEK

Zegarek działa, choć jest poharatany i nie ma połowy metalowego paska. Na wyświetlaczu casio wciąż upływają sekundy, mimo że właściciel już od dawna z niego nie korzysta.

Zegarek – to jeden z przedmiotów w dużej szklanej gablocie. Leżą jeden na drugim, tworząc stertę z ubrań, plecaków, butelek, butów, grzebieni i innych przedmiotów. Należą do ofiar jednego z wielu zamachów samobójczych, do którego doszło w Kabulu w 2018 r.

To ekspozycja nowo otwartego Afgańskiego Centrum Pamięci i Dialogu. „W pewnym sensie Afganistan cierpi z powodu podwójnej katastrofy. Pierwszą jest strata setek tysięcy istnień ludzkich, które zabrały wojna i przemoc. Druga natomiast to usunięcie ofiar z afgańskiej kolektywnej pamięci” – można przeczytać na jednej z plansz. Centrum powstało po to, aby przywrócić pamięć o ofiarach, a przez to zastanowić się nad trudną przeszłością kraju.

36-letni Salim Radżabi jest współzałożycielem Afgańskiej Organizacji na rzecz Praw Człowieka i Demokracji, która otworzyła tę wystawę. Na co dzień zajmuje się traumą wojny i historią kraju. Wydaje się, że ona bardziej pochłania go niż to, co może przynieść przyszłość.

Spotykamy się, gdy w Kabulu panuje mróz i sypie śnieg. Górzysty kraj, pełen dolin i dalekiej od ideału infrastruktury, w taką pogodę szybko staje się nieprzejezdny. Pytam Radżabiego, co chciałby zrobić, gdy nastanie pokój.

Ciągle uśmiechnięty, rozgadany i pełen ekspresji mężczyzna nie rozumie pytania, a potem jest lekko zmieszany.

– Mamy wiele pięknych miejsc w Afganistanie. Pojechałbym do Nanganharu, bo teraz jest piękna pogoda, nie to, co w Kabulu – mówi nareszcie. – Pojechałbym do Helmandu, by pracować z moimi przyjaciółmi. Teraz nie mogę tego zrobić, bo to niebezpieczne.

Konflikty trwają już tak długo, że ludzie zapomnieli, jak może wyglądać pokój.

Gablota jest wciąż pusta

Po wystawie Radżabi oprowadza mnie wraz z 39-letnim Hadim Marifatem, dyrektorem organizacji. Obaj tworzyli Centrum i przez lata spotykali się z rodzinami ofiar. Prowadzili z nimi warsztaty, namawiali do tworzenia „skrzyń pamięci”, do których wkładali przedmioty związane z tymi, którzy zginęli.

Po ośmiu latach udało im się zebrać ponad 4 tys. osobistych przedmiotów i historii, które zostały zamknięte w ponad stu skrzyniach. Mają 8,5 tys. zdjęć i imion osób, które straciły życie w ciągu ostatnich 40 lat niemal bez przerwy następujących po sobie wojen.

Wszystkie zdobyte przedmioty i materiały to nic w porównaniu do liczby ofiar. Szacuje się, że w latach 1979–2001 zginęły ponad 2 mln cywilów. Na ten okres przypadła inwazja sowiecka, wojna domowa i rządy talibów. W 2001 r. Amerykanie i ich sojusznicy zaatakowali Afganistan, obalili wspierających Al-Kaidę talibów, zamontowali przyjazny im rząd i rozpoczęli trwającą do tej pory, najdłuższą w historii USA wojnę. Od 2009 r., gdy ONZ zaczął prowadzić szczegółowe statystyki, raniono lub zabito ponad 70 tys. cywilów.

Kolejne gabloty reprezentują upływające lata konfliktu. Ostatnia jest pusta.

– Ona reprezentuje nadzieję, że wreszcie konflikt się skończy – mówi Marifat.

Nadzieja jest jednak płonna, przynajmniej w najbliższej przyszłości. Według ONZ, rok 2018 przyniósł największe straty wśród ludności cywilnej w ciągu ostatniej dekady. Zginęły 3804 osoby (w tym 927 dzieci), a 7189 raniono. Walki zaostrzają trwające rozmowy pokojowe między talibami a USA w stolicy Kataru. Talibowie, podobnie jak afgański rząd i jego zachodni sojusznicy, chcą mieć jak najmocniejszą pozycję przy ustalaniu porozumienia, na którego ostateczny kształt przyjdzie jeszcze poczekać. Tylko w pierwszym tygodniu marca zginęło przynajmniej 119 członków sił rządowych i 26 cywilów.

Dlatego skrzynia wkrótce wypełni się przedmiotami kolejnych ofiar długiej afgańskiej wojny.

Teatr Uciśnionych

Trudno uwierzyć, że po tych wszystkich latach konflikt może się skończyć. Tym trudniej wyobrazić sobie, jak może wyglądać pokój. W 35-milionowym dziś kraju tragedie dotknęły chyba każdą rodzinę.

Dotyczy to także rodzin Marifata i Radżabiego, które uciekły przed wojną i nędzą do Pakistanu. Obaj byli jeszcze dziećmi i w sąsiednim kraju spędzili po kilkanaście lat. Mimo to postanowili wrócić i zrobić coś na rzecz ojczyzny, z którą czuli się związani.

Pracowali dla różnych organizacji humanitarnych, ale wciąż szukali innych sposobów na zaangażowanie. W 2009 r. założyli Afgańską Organizację na rzecz Praw Człowieka i Demokracji. Od początku prowadzili działania głównie skierowane do osób, które ucierpiały na skutek wojny. – Nie można zmienić tych, którzy uciskają, ale można zmienić uciśnionych – wyjaśnia Radżabi.

Mężczyzna był zaangażowany przede wszystkim w warsztaty teatralne. Inspirował się brazylijskim reżyserem i dramatopisarzem Augusto Boalem, który stworzył Teatr Uciśnionych. Zacierał on granicę między aktorem i widzem, który wkraczał na scenę i z niej proponował rozwiązania dla problemów społecznych.

Radżabiemu wydało się to genialnym pomysłem, bo w Afganistanie tylko dwóch na pięciu mieszkańców potrafi czytać i pisać. Teatr dawał szansę ekspresji każdemu. Inną metodą, która pomogła przełamać barierę stworzoną przez analfabetyzm, były rysunki. To właśnie poprzez nie swoje emocje wyrażali bliscy ofiar, biorący udziału w projekcie „skrzyń pamięci”.

W ciągu 10 lat Radżabi przeprowadził setki warsztatów i odbył jeszcze więcej spotkań. Zapraszał na nie przedstawicieli różnych grup etnicznych zamieszkujących Afganistan, przede wszystkim Pasztunów, Tadżyków, Hazarów i Uzbeków. Uważa, że większość problemów w kraju bierze się z tego, iż ludzie postrzegają innych w niewłaściwy sposób. Idealizują swoją wspólnotę etniczną, jednocześnie demonizując wszystkie pozostałe.

Relacjonuje jedno z pierwszych spotkań, które prowadził. – Przyprowadziliśmy na nie członków różnych grup etnicznych. Na początku, gdy mówili o przeszłości, wszyscy się wzajemnie obwiniali – wspomina. – Dopiero w trakcie trzeciego dnia rozmów zebrani zaczęli dostrzegać, że mierzą się z podobnymi problemami. Ofiara jest ofiarą, mamy te same uczucia, ten sam ból.

Radżabi uważa, że gdy ludzie zaczynają to dostrzegać i poznają się wzajemnie, większość problemów znika.

Iść z chłopakiem za rękę

Mimo walk, samobójczych zamachów i ciągłych dramatów ludzkich, perspektywa pokoju od dawna nie była tak bliska jak dziś.

Na przełomie lutego i marca talibowie negocjowali z Amerykanami przez ponad dwa tygodnie. To była piąta i jak dotąd najdłuższa runda rozmów. W jej rezultacie powstała wersja robocza porozumienia, skupiająca się na czterech punktach: gwarancji, że Afganistan nie będzie siedliskiem organizacji terrorystycznych, wycofaniu zagranicznych wojsk, rozpoczęciu dialogu między rządem a talibami oraz całkowitym zawieszeniu broni.

23-letnia dziennikarka Masuma Bahar jest pewna siebie i ze wszystkich, z którymi rozmawiałem o przyszłości, miała najwięcej do powiedzenia. Jak większość Afgańczyków, patrzy na trwające rozmowy z nadzieją, ale też obawą. Uważa, że nareszcie dzięki nim zapanuje prawdziwy pokój. – Wszyscy ludzie tego chcą, to tylko kwestia czasu – mówi.

Jej obawa wiąże się z tym, że być może strona rządowa i jej sojusznicy będą gotowi oddać zbyt wiele, by osiągnąć pokój, przez co stracą przede wszystkim kobiety i mniejszości.

Jeśli jednak rozmowy pokojowe się powiodą i zapanowałby pokój, to Bahar ma różne pomysły, co może zrobić. Jako dziennikarka chciałaby zjeździć cały swój kraj, każdą prowincję. – Chcę usłyszeć głos moich ludzi, z czym się zmagają i jak żyją – mówi.

Jak na razie, takie podróżowanie jest niebezpieczne, szczególnie dla samotnej kobiety, bo według konserwatywnych Afgańczyków, a przede wszystkim talibów, miejsce kobiet jest w domu. Kobieta powinna unikać miejsc publicznych jak ognia, w ostateczności zjawiać się w nich w towarzystwie męża lub męskich krewnych.

Za pięć, dziesięć lat Bahar chciałaby zmienić zawód i zostać deputowaną do parlamentu. To dlatego, że – jak mówi – kocha swój kraj, a gdy będzie cicho i spokojnie, Afganistan nareszcie będzie mógł stać się taki jak inne państwa na świecie, gdzie kobiety są traktowane na równi z mężczyznami, mogą studiować i pracować bez przeszkód. Choć kobiety mają zagwarantowane kwoty w parlamencie (wynoszące ponad 20 proc.), Bahar chciałaby je zmienić tak, by przedstawiciele obu płci mieli tyle samo stanowisk do objęcia.

– Jeśli będzie niebezpiecznie, będzie trwała wojna i nie ustaną ataki samobójcze, nie osiągniemy naszych celów. Tylko wtedy, gdy zapanuje pokój, będziemy mogli robić dobre rzeczy – twierdzi.

Bahar nie tylko myśli o karierze. Ma też marzenie, które chciałaby zrealizować, gdy w Afganistanie nareszcie ucichną strzały i nastanie swoboda. Chciałaby wyjść na ulicę ze swoim chłopakiem, który będzie jej prawdziwą miłością, a nie człowiekiem wybranym odgórnie przez rodzinę. Szliby razem, blisko siebie, trzymali się za ręce i nie musieli niczym się przejmować ani znosić gromiących spojrzeń.

50 procent szans na powodzenie

19-letniego Muhammada Foladiego z Bahar łączy pomysł na przyszłość. On też chce zostać politykiem, a oprócz tego handlowcem. Chciałby pomagać biednym. Jest na pierwszym roku administracji publicznej na Uniwersytecie Kabulskim. Siedzi w pokoju małego i bardzo skromnego akademika wraz z kilkoma innymi mężczyznami, którzy jeszcze studiują albo niedawno skończyli się uczyć. To spore pomieszczenie z materacami i piecem kozą. Oświetla je słabe światło żarówek.

Foladi jest bardzo poważny i chyba zestresowany. Do Kabulu wrócił po świątecznej przerwie. Pochodzi z prowincji Ghazni w środkowym Afganistanie, która do zeszłego roku uchodziła za jedną z najbezpieczniejszych. W ostatnich miesiącach doszło tam jednak do kilku poważnych ataków dokonanych przez talibów. W tym w dzielnicy Dżaghori, zamieszkałej głównie przez mniejszość etniczną Hazarów, którzy przeważnie są szyitami. Do bitwy doszło w listopadzie. Talibowie (sunnici i w większości Pasztunowie) atakowali Dżaghori z trzech stron i wydawało się, że przejmą nad nią kontrolę. Ofensywa została powstrzymana, ale zginęło kilkaset osób, a ponad tysiąc rodzin musiało opuścić domy.

Foladi, który jest Hazarem, za każdym razem, gdy jedzie do Kabulu albo z Kabulu do domu, przejeżdża przez terytoria, nad którymi siły rządowe nie mają całkowitej kontroli.

– Za każdym razem mam 50 procent szans, że mi się uda – twierdzi. – Po bitwie ludność cywilna w tej okolicy również stała się celem.

Ciągłe ryzyko i poczucie zagrożenia powodują, że bardzo chciałby, by nastał pokój. Chciałby odegrać jakąś rolę w jego nadejściu. Ale trudno mu w niego uwierzyć. – Wojna jest tu od zawsze. Dlatego nie wierzymy, że może on nadejść. Mam 19 lat i wojna jest ze mną przez całe życie – mówi. – Może skończę studia, a pokój wciąż nie nastanie.

A co, jeśli jednak nastanie? Foladi chciałby nareszcie zobaczyć, jak wygląda jego kraj. Zjeździć go wzdłuż i wszerz, zajrzeć do wiosek i dolin, do których nigdy nie miał dostępu.

Chęć zobaczenia własnego kraju wydaje się być największym pragnieniem Afgańczyków. Nie myślą o dalekich krajach, o wielkich przygodach, tylko o przyjrzeniu się temu, co ich otacza.

– Mógłbym nareszcie przytulić mojego brata z Nanganharu i przyjaciela z Kandaharu. Uścisnąć im ręce, przywitać się i porozmawiać – mówi chłopak takim tonem, jakby zrzucał z siebie ciężar.

Trudna poza

Zazwyczaj moi rozmówcy, którym zadawałem pytanie o to, co zrobią, gdy skończy się wojna, długo się wahali, zanim odpowiedzieli. Jakby próbowali wypełnić pustkę w głowie, zapełnić ją tym, co jeszcze ich nie zajmowało i czego na poważnie nie rozważali.

Na razie samo osiągnięcie pokoju wydaje się odległą perspektywą – wciąż przelewana jest krew. Politycy, grupy zbrojne i obce państwa nie budzą dużego zaufania, a udział talibów we władzy nie wróży wiele dobrego. Dlatego nad tym, co potem, będą się martwić, gdy wojna naprawdę się skończy.

Wiele lat temu, w trakcie jednego z warsztatów teatralnych, Radżabi poprosił uczestników, aby zastygli w pozie, która będzie przedstawiała wojnę. Poradzili sobie bez problemu. Jedni wyglądali, jakby strzelali z karabinu lub pistoletu, inni dźgali niewidzialnym nożem.

Radżabi następnie poprosił ich, aby przybrali pozę, za pomocą której przedstawią pokój. Uczestnicy warsztatu głowili się, ale nie byli w stanie nic wymyślić. Radżabi poprosił ich znowu. Dawał też wskazówki: pytał o to, jak pokój miałby wyglądać, co chcieliby osiągnąć. Nic z tego.

Poprosił ich po raz trzeci. Na co jeden z mężczyzn odpowiedział mu: „Salim, my nigdy nie zastanawialiśmy się, czym jest pokój. Jak więc mamy to zrobić?”. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego". Relacjonował wydarzenia m.in. z Afganistanu, Górskiego Karabachu, Iraku, Syrii i Ukrainy. Autor książek „Po kalifacie. Nowa wojna w Syrii", „Wojna, która nas zmieniła" i „Pozdrowienia z Noworosji".… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 13/2019