Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Prezydencki apel to jednak nic innego, jak mydlenie oczu. Nawet gdyby jej członkowie podali się do dymisji, Rada musiałaby ze względów konstytucyjnych zostać odtworzona, i to według tego samego klucza, co dziś: trzy miejsca prezydenckie, dwa senackie i cztery sejmowe (w tym może jedno-dwa dla opozycji) dawałyby lewicy większość. Do głębszych zmian, np. ustawowych, prezydent bynajmniej nie nawołuje - opowiada się nawet za... kontynuacją sejmowych prac nad obecnym projektem nowelizacji, wydawałoby się, że skompromitowanym.
Postawa premiera jest bardziej przejrzysta: to jego rząd skierował do Sejmu nowelizację ustawy o RTV, która sankcjonuje i umacnia lewicowe wpływy w publicznych mediach.Janusz Szmajdziński, który na posiedzeniu rady ministrów mówił o „ukrytym celu rządu” w kwestii nowelizacji, wyjaśniał potem, że chodziło o „wzmocnienie mediów publicznych”, a potrzeba „skrytości” wynikała z obawy, że jawne postawienie tego celu rozsierdzi nadawców prywatnych.
Ale media prywatne nie są analfabetami i odkryły ten cel bez trudu. Było to tym łatwiejsze, że minister Aleksandra Jakubowska podczas sejmowego wystąpienia wcale go nie skrywała. Jej partyjni koledzy jeszcze mniej: gdy poseł Marek Suski (PiS) pytał „dlaczego mamy płacić abonament na TVP, która jest tubą propagandową SLD”, posłowie Sojuszu odkrzyknęli z sali: „Właśnie dlatego!”. Ukrytym celem lewicy jest wzmocnienie mediów (zwanych publicznymi) nie dlatego, że są publiczne, ale dlatego, że są „ich”.
Jednak opozycja w tej sprawie też nie ma czystych rąk. Wprawdzie jej przedstawiciele w sejmowej komisji kultury zbojkotowali prace nad nowelizacją, a w komisji śledczej zainteresowali się medialnymi wpływami SLD (oraz, w mniejszym stopniu, PSL i UW), ale są poważne fakty, które świadczą także na ich niekorzyść. Po pierwsze, w politycznym podziale miejsc w dotychczasowych radach nadzorczych i zarządach mediów publicznych wziął także udział AWS - a obecne partie PO, PiS i LPR mają w swych szeregach zbyt dużo byłych polityków AWS i UW, aby udawać, że nie mają z tym nic wspólnego.
Po drugie w cieniu afery Rywina i sporów w Sejmie i przed komisją śledczą trwa właśnie w najlepsze - jakby nigdy nic... - kolejna odsłona partyjnego podziału łupów w mediach publicznych. A to nie tylko TVP (centrala i oddziały, nie mające jednak osobnej osobowości prawnej) i centralne Polskie Radio, ale także 17 regionalnych spółek radia publicznego. One również mają swoje rady nadzorcze (po pięć osób) i zarządy (po trzy). Gdy tak jak teraz, wiosną, kończą się ich kadencje, stają się znowu one przedmiotem przetargu. Braun przyznał, że miejsca w radach dzielono dotąd według ustalonego parytetu: jedno dla AWS, dwa dla SLD, po jednym dla PSL i UW (przy czym miejsca SLD dzielili między siebie ludzie Millera i Kwaśniewskiego).
Braun twierdził, że były to parytety przyznane poszczególnym członkom Krajowej Rady, którzy według własnego uznania czerpali ze środowisk, z których sami się wywodzą. Moje dziennikarskie ustalenia, wynikające z dziesięcioletniej obserwacji tych mechanizmów, zmuszają do podważenia słów Brauna. Dziś, na kilkanaście tygodni przed końcem kadencji rad, uaktywniają się znowu „negocjatorzy”. „Negocjatora” ma każde ugrupowanie reprezentowane w Krajowej Radzie lub posiadające dostateczną siłę w parlamencie. Może nim być członek Rady, sejmowej komisji kultury, ale także „szara eminencja”, której nazwiska próżno szukać na pierwszych stronach gazet. „Negocjator” z ramienia partii ustala listę kandydatów. Muszą być „swoi” i akceptowalni dla innych stron. Znajomość mediów nie jest konieczna. Kandydaci uczestniczą w skomplikowanym przetargu. Negocjacje nie dotyczą bowiem osobno poszczególnych spółek, lecz są transakcją wiązaną: ugrupowanie, które chce więcej w jednym miejscu, w innym dostanie mniej.
Dodatkowe utrudnienie - to powiązanie wyłaniania rad nadzorczych ze składem zarządów. Te są szczególnie intratne, bo i pieniądze większe, i wpływ na działanie firmy bezpośredni. Sprawę komplikuje też, że kadencje rad nadzorczych i zarządów nie pokrywają się. „Negocjatorzy” mają więc zajęcie przez długie miesiące. Jeśli zaś ktoś nie dotrzyma uzgodnień, może zostać ukarany: bo choć członkowie rad nadzorczychz mocy prawa są nieodwoływalni, to zarządy nie cieszą się tym przywilejem.
Ci „negocjatorzy” w imieniu „swoich” ugrupowań dzielą ok. 150 stanowisk w całym kraju. Są one dobrze opłacane (z publicznych pieniędzy), gwarantują wpływ na program publicznych mediów, a w przypadku TVP (dominującej na reklamowym rynku) decydują też o kondycji komercyjnej konkurencji - bo np. obniżając radykalnie ceny reklam, TVP wywołuje taką oto sytuację, że spółki prywatne nie tylko tracą zyski, ale zmniejsza się również ich wartość.
Nie słychać, aby swój apel o składanie dymisji prezydent Kwaśniewski rozszerzył i na te stanowiska. Nic też nie wiadomo, aby jakieś demonstracyjne wyjście z tego „układu” planowała opozycja.
Nic podobnego: wyścig trwa i to równolegle z pracami komisji śledczej - która bada przecież także nieprawidłowości w układzie medialnym.
To nie przypadek, że dwaj członkowie Krajowej Rady - Adam Halber i Włodzimierz Czarzasty - domagają się, aby już w tym tygodniu Rada zajęła się wybieraniem nowych rad nadzorczych, i to jeszcze zanim skończą się ich kadencje. Być może rację ma komentator „Życia Warszawy” (z 18 marca), który postawił tezę, że Czarzasty - czując, że zbliża się koniec jego kariery politycznej - planuje przedterminowe wybory rad nadzorczych, aby w ostatnim rzucie obsadzić je „swoimi” ludźmi.
Ciekawe jednak, czy członkowie komisji zdołają wyśledzić i własne ugrupowania, i ich rolę w tym „układzie”. Czy starczy im odwagi - bo przecież wiedzę już mają?
Jeśli poprzestaną na deklaracjach i biciu się w cudze piersi, pozostanie zacytować gogolowskiego bohatera: „Jeden był u nas przyzwoity człowiek, ale po prawdzie i on świnia”.