Naszym zadaniem było nie umrzeć i to się udało

Charków, drugie największe miasto Ukrainy, jest w ciągłym zagrożeniu ze strony rosyjskiej armii. To historia o tym, jak jego mieszkańcy uczą się żyć w takich warunkach.
z Charkowa i Kijowa

08.08.2022

Czyta się kilka minut

HAMLET ZINKIWSKI maluje pracę pt. „Nigdy tyle nie żyłem”, Charków, 23 lipca 2022 r. / Paweł Pieniążek
HAMLET ZINKIWSKI maluje pracę pt. „Nigdy tyle nie żyłem”, Charków, 23 lipca 2022 r. / Paweł Pieniążek

Dla Hamleta Zinkiwskiego miejska przestrzeń jest niczym wielka pracownia. Na jego malowidła wpada się niemal na każdym kroku. Dawniej umieszczał je w miejscach nierzucających się w oczy, teraz znajdują się one tuż przy ulicach.

– Chcę, żeby ludzie widzieli, że w mieście pojawiają się nie tylko zniszczenia – wyjaśnia Hamlet.

Pociąga pędzlem po bramie budynku znajdującego się tuż nad rzeką. Wraz z każdym ruchem coraz wyraźniej widać ławkę, huśtawkę i śmietnik ukryte pod – zapewne – bujnym drzewem.

Tego dnia panował straszny skwar, więc 35-letni Hamlet zarzucił koszulkę na głowę. Do samego końca nie zdradza, jakie motto będzie towarzyszyć pracy. To nieodłączny element jego sztuki. Za plecami znajduje się inna praca Hamleta: gorejące słońce z napisem: „Od słońca uczę się nie wypalać”. Jest ona poświęcona wolontariuszom, często znajomym artysty. To apel, by nie odpuszczali, bo – jak mówi – muszą trwać aż do zwycięstwa. Wśród Ukraińców panuje powszechne przekonanie, że to wojna na długo, więc trzeba rozkładać siły. To nie jest sprint, którego spodziewano się w pierwszych dniach inwazji, tylko maraton.

Dopiero gdy słońce chyliło się ku zachodowi, Hamlet dopisał: „Nigdy tyle nie żyłem”.

W jego pracach tematy wojny i codzienności przeplatają się regularnie. Dobrze obrazują one dylematy mieszkańców Charkowa uwięzionych między konfliktem a pragnieniem życia jak dawniej.

Artysta w batalionie

Powrót 35-letniego Hamleta Zinkiwskiego do miasta, w maju, przypadł na chwilę spokoju. 24 lutego, gdy Rosja rozpoczęła inwazję na pełną skalę, Charków znajdujący się niecałe 40 km od granicy stał się jednym z pierwszych celów ataku. Już pierwszego dnia rosyjskie czołgi pojawiły się na obwodnicy miasta. Na drogach dojazdowych toczyły się zacięte walki, a obrzeża metropolii stały się linią frontu. Na centrum spadały rakiety i bomby, zamieniając budynki, w tym zabytkowe, w ruiny.

Ale w maju w Charkowie, gdzie do wojny mieszkało 1,5 mln ludzi, zapanowała cisza, której mieszkańcy nie doświadczyli od końca lutego. Na miasto przestały spadać rakiety, a ukraińska armia stopniowo odpychała Rosjan w stronę oddalonej o niecałe 40 km od Charkowa granicy [patrz: tekst Pawła Pieniążka w „TP” nr 22 – red.]. Zdobycie kilku miejscowości przyniosło natychmiastowe skutki: ostrzały rakietowe i artyleryjskie niemal ustały. Zdawało się, że pokój wraca do Charkowa. Ale nie upłynął nawet miesiąc, gdy Rosjanie ponownie zajęli kilka miejscowości, a ostrzały tego miasta stały się znów elementem codzienności.

Hamlet wstąpił do jednego z batalionów ochotniczych Chartii, ale otrzymał rozkaz, by nie walczyć, tylko malować. Żeby podkreślić swoją przynależność, zazwyczaj chodzi w kamizelce kuloodpornej z naszywką Chartii. Tak można zastać go w kawiarniach i knajpach, do których uczęszcza.

Obok pisarza Serhija Żadana (autora nazwy batalionu) Hamlet jest jednym z najpopularniejszych charkowskich artystów. Mimo to wątpił, by jego sztuka była komuś potrzebna w czasie inwazji. Musiał jednak wykonać rozkaz dowódcy.

Od 24 lutego namalował ponad 20 prac. Spodobały się one jeszcze bardziej niż te wcześniejsze – już nie tylko zwykłym mieszkańcom, ale także żołnierzom i policjantom. Gdy malował gorejące słońce, podjechał radiowóz. Przez chwilę myślał, że będą jakieś kłopoty. Zamiast tego usłyszał z megafonu: „Hamlecie, dziękujemy za twoją pracę”.

W trakcie malowania „Nigdy tyle nie żyłem” często podchodzą przechodnie. Mężczyzna prosi, by zrobić wspólne zdjęcie; kobieta podaje telefon z rozmową wideo – jej koleżanka chroniąca się we Lwowie chciała zobaczyć swojego ulubionego artystę; chłopak prosi o papierosa i chce chwilę porozmawiać, a właściciel klubu proponuje, że mogą przesunąć rozpoczęcie koncertu o godzinę, by Hamlet na niego zdążył.

Rosjanie po prostu nas gnębią

Do Charkowa wciąż nie wróciło wielu mieszkańców. Nie ma danych, ale widać to gołym okiem – mały ruch na ulicach i niewielu przechodniów. Hamlet żartuje, że nareszcie zrealizowany został postulat charkowskich aktywistów, by w centrum powstały deptaki.

Choć Hamlet chciałby, żeby do miasta wracali ludzie, wie, że nie byłoby to rozsądne. Kilkanaście godzin przed tym, nim zaczął malować pracę na bramie koło klubu, gwałtownie wybudziła go eksplozja. Rakieta trafiła w teren jednego z uniwersytetów. Ostatni raz tak się zerwał z łóżka, gdy w marcu rakieta uderzyła w budynek administracji obwodowej.

– Ludzie ciągle pytają mnie, co Rosjanie chcą nam powiedzieć tymi atakami. Uważam, że zupełnie nic. Po prostu gnębią nas, byśmy nie czuli się bezpieczni, a ludzie bali się wracać – twierdzi Hamlet.

Wielu z tych, którzy nie wyjeżdżali z miasta lub szybko wróciło, nie chciało pozostawać biernymi wobec wojny. Każdy robił, co potrafił. Ktoś wstępował do ław obrony terytorialnej czy regularnej armii, a ktoś zasilał szeregi wolontariuszy, którzy zajmują się pomocą wojskowym i cywilom dostarczając wszystko, co tylko jest potrzebne. Dlatego Hamlet uważa, że Charków wojennego czasu to miasto świętych.

Sztab w kawiarni

Przez cały czas w mieście jest aktor teatralny 28-letni Bohdan Syniawski. Urodził się i dorastał w Donbasie, skąd wyjechał na studia do Charkowa. Te tereny zostały zajęte przez Rosjan i separatystów podczas wojny, która wybuchła w 2014 r. W jej rezultacie zginęło przynajmniej 13 tys. osób.

Liczba ofiar po 24 lutego nie jest znana. Do 31 lipca ONZ udało się potwierdzić 5327 ofiar cywilnych. Jednak organizacja podkreśla, że rzeczywista liczba jest zapewne znacząco wyższa. Według władz Ukrainy w samym Mariupolu zginęło ponad 20 tys. osób. Nie ma wiarygodnych informacji na temat strat wśród wojskowych i bojowników.

24 lutego Bohdan wraz z żoną Meriam udali się do zaprzyjaźnionej kawiarni. Jej właściciele wyjeżdżali i zaoferowali mu klucze. Lokal miał rozległe pomieszczenia podziemne, gdzie znajdowała się piekarnia i sklep z grami planszowymi.

Małżeństwo zostało w Charkowie ze względu na rodzinę, w szczególności dziadka, który jeszcze nie wrócił do zdrowia po covidzie. Wywiezienie go wraz z resztą rodziny w pierwszych godzinach wojennego chaosu było nie lada wyzwaniem. Poza tym Bohdan nie chciał ­wyjeżdżać z Charkowa, dopóki nie było zagrożenia, że Rosjanie mogą zająć miasto.

Do kawiarni ściągali kolejni ludzie, w tym jej byli pracownicy. Szybko stała się jednym z centrów pomocowych. W piekarni wypiekali świeży chleb, różnego rodzaju słodycze i rozwozili je wraz z nadchodzącymi z całej Ukrainy, a także z zagranicy, produktami spożywczymi oraz lekami. Spontaniczna grupa pomocowa zaczęła się rozrastać. Wkrótce powstała siatka osób gotowych pozyskać niezbędne rzeczy dla potrzebujących, przygotować je do przekazania i dowieźć pod konkretny adres.

Praca za jedzenie

Bohdan Syniawski podkreśla, że gdyby nie piekarnia, to zapewne nie udałoby się powołać grupy do życia.

– W pierwszych dwóch tygodniach trudno było z kimś coś ustalić. Dzwonisz do znajomych, którzy kilka godzin temu byli w mieście, a teraz jeden jest w pociągu, drugi w samochodzie, a trzeci w komisji poborowej. Ludzie podejmowali sto decyzji na godzinę i łapali się tej, która akurat była ostatnia – przyznaje.

Dzięki przebywaniu w jednej piwnicy łatwiej było się zorganizować. Ci, którzy zdecydowali się zostać, mogli działać, ustalać plany na bieżąco. Wolontariusze pracowali za jedzenie. Z tego, co otrzymywali, zostawiali skromną porcję dla siebie. Początkowo było mu wstyd, że sam korzysta z pomocy.

– W końcu zrozumiałem, że jak będę głodny, to nie będę mógł pomagać. Poza tym nie mam źródła dochodu, więc też jestem potrzebującym – stwierdza Bohdan.

Przez ponad miesiąc nikt nie myślał o pieniądzach. Zazwyczaj sklepy były nieczynne, a w tych, które działały, zostały niemal wyłącznie drogie produkty, bo tanie od razu wykupiono. Mało kto mógł pozwolić sobie na jesiotra czy szynki długo dojrzewające zalegające na półkach.

W kwietniu grupa wolontariuszy wraz z Bohdanem przeniosła działania do innego miejsca, gdzie powstawała już sprawnie działająca organizacja. Pracowali codziennie do godziny policyjnej, zamykali się w piwnicy, gdzie spędzali resztę dnia i wymęczeni życiem w ciągłym zagrożeniu znajdowali ukojenie w alkoholu.

Miasto niegotowe do życia

W tym czasie do Charkowa stopniowo wracali ludzie, bo sytuacja się uspokajała. Już nie było zupełnie pusto, czasami nawet robiły się małe korki, w niektórych miejscach włączono sygnalizację świetlną, a policja ścigała łamiących prawo, choć przez ponad dwa miesiące kierowcy jeździli, nie zważając na żadne zasady. Na ten czas przypadł szczyt kryzysu paliwowego, więc nie wiadomo, co miały w bakach liczne samochody jeżdżące w tę i we w tę. Nieśmiało otwierały się kawiarnie, restauracje i kolejne sklepy, których półki zapełniały się towarami. Praktycznie wszyscy wrócili z piwnic do domów, bo po tygodniach spędzonych na karimatach nic nie ma takiej siły przyciągania jak własne łóżko.

W końcu Bohdan wraz z żoną opuścili kawiarnię i poszli do siebie. Sam lokal otworzył się w pierwszych dniach sierpnia, mimo kilku osób wciąż chroniących się na dole.

– Naszym zadaniem było nie umrzeć i to się udało – stwierdza Bohdan. – Z czasem przywykasz do wojny i po dwóch miesiącach życia pod ostrzałami chcesz wyjść gdzieś na piwo, przejść się czy po prostu kupić sobie loda.

O pracy zarobkowej nie ma mowy. Teatry są zamknięte, podobnie jak agencje reklamowe, w których pracował Bohdan, by dorobić do pensji aktora. Jak wielu Ukraińców, został bez źródła dochodu.

Pod koniec lipca Narodowy Bank Ukrainy zaktualizował prognozy na 2022 r. Bezrobocie ma wynieść nie, jak zakładano wcześniej, 9,1 proc., tylko 28,9 proc., mimo że ponad 6 mln Ukraińców opuściło kraj. Z tego samego powodu pomoc, którą bezpłatnie świadczy Bohdan, wciąż jest potrzebna. Bez niej wielu mieszkańców Charkowa i okolic będzie w jeszcze trudniejszej sytuacji niż dotychczas. Dlatego wolontariusz wciąż szuka wyjścia z dylematu, jak wspierać innych, ale przy tym samemu nie być uzależnionym od pomocy.

W takich warunkach do życia wraca Charków, który – jak mówi Bohdan – nie jest do niego gotowy i nie będzie, dopóki mieszkańcy co chwila łapią się na myśli, że w każdym momencie rakieta może spaść im na głowę.

Powrót do któregoś z domów

Mniej więcej w tym samym czasie, co Hamlet, do Charkowa wróciła 27-letnia Kateryna Perewerzewa. Urodziła się w Rosji, ale w dzieciństwie przeprowadziła się do Doniecka. Była zmuszona opuścić go z powodu wybuchu wojny w Donbasie. Trafiła do Charkowa i od razu zakochała się w tym mieście. Jak sama mówi, stało się ono dla niej wszystkim. Dwa lata temu przygarnęła ze schroniska Erę, białą sukę o spiczastych uszach. To dało jej poczucie stabilności i przekonanie, że kolejna wojna nie zabierze jej wszystkiego.

Od razu 24 lutego Kateryna wyjechała do Czerniowiec w zachodniej części kraju. Nie mogła jednak znaleźć tam sobie miejsca, bo wszystko przypominało jej o Charkowie, nawet aplikacja, w której zamawiała taksówki, ciągle sugerowała jej powrót pod domowy adres.

Gdy w maju w Charkowie wojna ucichła, zebrała rzeczy, psa i wróciła do siebie. Aplikacja nareszcie sugerowała adres, pod który rzeczywiście się wybierała. Pamięta, jak Era weszła do domu. Chodziła po mieszkaniu, wąchała i przyglądała się otoczeniu. Chwilę poleżała na łóżku, potem na drugim. Poznawała to miejsce, ale potrzebowała czasu, by zrozumieć, gdzie tak naprawdę się znajduje. Wreszcie Era rzuciła się pędem po mieszkaniu, merdając ogonem. Kateryna czuła się tak samo.

– Wszystko wróciło na swoje miejsce pierwszy raz od ośmiu lat, bo nareszcie udało mi się wrócić do domu, choć nie był to ten w Doniecku – przyznaje.

Kateryna Perewerzewa jest współzałożycielką portalu Luk piszącego o kulturze, a także fotografką. Po raz pierwszy od inwazji znowu mogła robić zdjęcia. Dokumentowała skutki wojny w mieście.

– Charków jest jak człowiek z ranami na całym ciele. Patrzysz na niego i czujesz ból, ale mimo wszystko cieszysz się, że przeżył – stwierdza.

Była przekonana, że już nigdy z Charkowa nie wyjedzie.

Dlaczego wyjechałam?

Kilka tygodni później sielanka została przerwana. Rosjanie ponownie zbliżyli się do miasta. Charków regularnie ostrzeliwano, choć już nie tak intensywnie. Najpierw codziennie po 23.00, potem o 4.00. Kateryna nastawiała budzik na 3:55, żeby nie obudził jej wybuch. Słyszała dzwonienie i czekała w łóżku, aż rozlegną się dźwięki eksplozji. Niektóre tak blisko, że trząsł się dom. W końcu grafik przestał obowiązywać i ostrzały zdarzały się o najróżniejszych godzinach. Nie mogła się na nie przygotować. Od wybuchu budzą się wszyscy w okolicy, często nawiedzają ich trwożne myśli i nie pozwalają zasnąć. To wycieńcza psychicznie i fizycznie, bo trudno zignorować rakiety takiego kalibru.

Kateryna znów miała paskudny nastrój, stany lękowe, z trudem wychodziła z łóżka. Era też źle reagowała na huk artylerii. Nie chciała wychodzić na zewnątrz. Zapierała się przed klatką schodową. Gdy któregoś razu udało się ją nareszcie wyprowadzić, po chwili rozległy się artyleryjskie kanonady. Era pomknęła do budynku. Kateryna wyrzucała sobie, że decyzją o pozostaniu w mieście naraża psa na stres. Po dwóch miesiącach po raz kolejny postanowiła opuścić Charków. Wyprowadziła się do Kijowa, gdzie mieszka jej partner.

– Z trudem mówię o tym okresie, bo czasem czuję wstyd. Skoro inni mogą tam być, czemu ja pojechałam? Jestem tchórzem? Czułam, że ich zdradziłam – przyznaje Kateryna.

Dopiero przyjaciółka uspokoiła ją, że złe samopoczucie i nieradzenie sobie w takiej sytuacji to nic złego. Raczej przywykanie do niej jest odstępstwem od normy.

Kateryna ma jednak nadzieję, że skoro raz się jej udało wrócić do domu, uda się także drugi. Znowu będzie cieszyć się miastem, które stało się dla niej wszystkim. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego". Relacjonował wydarzenia m.in. z Afganistanu, Górskiego Karabachu, Iraku, Syrii i Ukrainy. Autor książek „Po kalifacie. Nowa wojna w Syrii", „Wojna, która nas zmieniła" i „Pozdrowienia z Noworosji".… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 33/2022