Na prowincji bez zmian

Afera Rywina poruszyła lawinę dyskusji o jakości życia publicznego w Polsce i stanie naszego państwa. W jej wyniku spada poparcie dla rządu i Sejmu. Panuje powszechne przeświadczenie, że „ci na górze” kradną. Coraz więcej mówi się o kryzysie państwa, wręcz o końcu III Rzeczpospolitej. Ale kryzys nie dotyka tylko szczytów politycznej władzy. Trawi też samorząd - mechanizmy są te same, co najwyżej skala inna.

11.05.2003

Czyta się kilka minut

Przeciętny obraz miasteczka w Polsce: między 10 a 20 tys. mieszkańców, kino (jeśli jeszcze nie zbankrutowało), dom kultury, dyskoteka, liceum, kilka szkół podstawowych i gimnazjów, jedna lub dwie parafie. W miastach powiatowych sąd, kilka urzędów. Kto dziś stanowi elitę w tych miejscowościach? Z pewnością status ten utracili nauczyciele i urzędnicy stanowiący w czasach II RP naturalną grupę wiodącą. Kryterium wykształcenia, ma marginalne znaczenie liczy się tzw. przebojowość, zaradność.

Wprowadzenie samorządu w 1990 r. to jedna z najbardziej udanych reform w III RP. Pod względem prawnym bez zarzutu, ale czy równoległy cel budowy obywatelskiego społeczeństwa samorządowego został w pełni osiągnięty? Wątpliwe. Gdzieniegdzie nadal pozostały stare grupki nomenklaturowe z czasów PRL, bądź powstały nowe. To są prawdziwe „grupy trzymające władzę”.

Towarzystwo na prowincji

Małe społeczności lokalne tym różnią się od dużych, że często dobrze wiedzą, o tworzących się wzajemnych powiązaniach oligarchicznych. Czują się jednak wobec nich bezsilne i siłą rzeczy godzą się na nie. Wynika to z przekonania, że każda próba sprzeciwstawu może doprowadzić wyłącznie do „unicestwienia buntownika” w środowisku lokalnym. Śmiałek nie zostanie wsparty przez nikogo, bo „każdy chce żyć”. Taka postawa prowadzi do zobojętnienia ludzi na sprawy społeczne. Można odnieść wrażenie, że nie wszędzie zakończył się czas władczej PZPR: ustrój upadł - mentalność pozostała. To niezaangażowanie sprzyja arogancji władzy. Nawet na szczeblu gminnym zaostrza się podział na my i oni.

Kto potencjalnie może stanowić „grupę trzymającą władzę”? Trzon stanowi burmistrz i najbliższe otoczenie - zastępcy, sekretarz, rzecznik prasowy, przewodniczący rady. Kolejną ekipę wsparcia stanowią urzędnicy i kierownictwo instytucji samorządowych oraz przedsiębiorstw komunalnych. Ważnym warunkiem stabilizującym działania grupy rządzącej, pozwalającym na przeprowadzanie właściwych uchwał jest większość w radzie. Sposobem na jej zapewnienie jest pozyskanie radnych np. poprzez zatrudnienie członków rodziny radnego bezpośrednio w urzędzie, bądź w instytucjach jemu podległych. Przy obecnym poziomie bezrobocia taki zabieg daje niemal 100 procentową pewność „ślepej lojalności”. Taka grupa wraz z rodzinami już sama w sobie stanowi pokaźny odsetek zdyscyplinowanego elektoratu.

Szczególną bolączką małych społeczności są koterie - trudno ustalić wyraźną granicę między niegroźnymi kontaktami towarzyskimi a zwyczajnym kumoterstwem czyli rozdawaniem stanowisk dla niekoniecznie woparciu o kryterium fachowości. Co gorsza oddalenie od nadrzędnych instancji odwoławczych i ośrodków akademickich nie stymuluje kadry urzędniczej do podnoszenia swoich kwalifikacji. Doprowadza to do zaniżenia standardów postępowania w życiu publicznym. Stan ten nieprędko może ulec zmianie, gdyż wobec braku perspektyw na uczciwe znalezienie pracy, zdolni młodzi ludzie po studiach nie wracają do macierzystych miejscowości. Ustępują pola tym, którzy posiadają koneksje a nie kwalifikacje.

Od czasu narodzin samorządu w Polskich gminach przeprowadzono ponad 300 referendów, jednak tylko w co dziesiątej został przekroczony 30 procentowy próg frekwencji, wymagany do uznania wyników za wiążące. Tak duża absencja wynika z co najmniej dwóch powodów. Pierwszy to nikłe zaangażowanie obywateli w sprawy lokalne. Drugi jest efektem, nie zawsze zgodnych z prawem, zabiegów władzy - ponieważ w referendach zwykle biorą udział niezadowoleni, największym zagrożeniem jest wiążący wynik głosowania. Zatem zgodnie ze swoiście pojętą logiką lokalne władze starają się zniechęcić obywateli do pójścia do urn. Nieoficjalnie daje się do zrozumienia np., kto jest największym pracodawcą, kto ustala stawki czynszu za lokale sklepowe należące do miasta, kto może zwolnić z podatku gruntowego itd. Kto ośmieli się głosować, jest odnotowany w dokumentach referendalnych, do których bez przeszkód mogą zajrzeć włodarze gminni.

Czwarta władza na łańcuchu

Naturalną tubą ujawniającą nieprawidłowości w życiu publicznym są dziennikarze. Ale na nich w prowincjonalnych środowiskach trudno liczyć. Jest to efektem świadomej polityki niektórych redakcji gazet regionalnych, które z racji słabej pozycji ekonomicznej wolą nie narażać się miej scowym notablom, będącym często zleceniodawcami płatnych ogłoszeń. Także sami dziennikarze dość szybko zaprzyjaźniają się z miejscowymi decydentami, co wpływa na ich obiektywizm. W jednym z byłych miast wojewódzkich dwaj dziennikarze otrzymali mieszkania z zasobów komunalnych z pominięciem długiej listy oczekujących. Jak wiadomo, takie mieszkanie w pierwszej kolejności przysługuje osobom o niskich dochodach, których nigdy nie będzie stać na zakup własnego lokalu. Procedura przydziału poza kolejnością jest zarezerwowana wyłącznie dla osób szczególnie ważnych dla miasta. Nadużycie to zostało jedynie wspomniane w jednej z lokalnych gazet, przy okazji opisania sprawy przydziału w tym samym trybie, mieszkania dla Sędziego Sądu Okręgowego. O ile można domniemywać, że sędzia był cennym nabytkiem dla wymiaru sprawiedliwości, to trudno wymyśleć, nawet przy maksimum dobrej, woli rzeczową argumentację dla przydziału lokali miejscowym dziennikarzom. Można przypuszczać, że tą decyzją ratusz kupił sobie przychylność tak hojnie obdarowanych żurnalistów.

Mieszkańców należy informować o swoich sukcesach. Częstą praktyką jest zatem wydawanie gazetek samorządowych, będących oficjalnymi organami prasowymi gmin. Nieco bardziej wyrafinowaną metodą jest stworzenie takiej samej gazetki, ale formalnie niezależnej, redagowanej oczywiście przez zaprzyjaźnionego człowieka. W jednym z miast taką gazetę wydaj e pracownik miejskiego muzeum. Pikanterii dodaje fakt, że wymieniony w stopce redakcyjnej adres redakcji pokrywa się z siedzibą tegoż muzeum, a godziny dyżurów redaktora z pracą tej instytucji.

Również gazety regionalne z reguły nie ryzykują starcia z lokalną władzą. Najbezpieczniej jest pisać o kwiatkach wręczanych przez burmistrza. Jednak dużo większą siłę rażenia ma telewizja. Jeśli w miejscowości działa telewizja kablowa, z pewnością istnieje też program informacyjny. Należy więc powiązać osobę realizującą taki program ze sobą na przykład poprzez zlecenie jej, za spore pieniądze, realizacji filmu promującego miasto lub wręcz bezwstydne reklamowanie dokonań lokalnej władzy. Przeciętny widz-wyborca nie ma pojęcia, że to co ogląda, jest opłaconą z budżetu miasta informacją kontrolowaną, a nie bezstronnym dziennikarstwem.

Fikcyjne wspólnoty

Równie ważnym elementem sukcesu, jest kontrola nad lokalnymi organizacjami. Ten cel najprościej można osiągnąć wprowadzając do nich swoich zaufanych, ewentualnie kupując jej działaczy np. przy pomocy wyżej opisanych mechanizmów. Równoległym działaniem wspomagającym jest wspieranie ze środków samorządowych wyłącznie „prawomyślnych” organizacji, dając im możliwość rozwoju, jednocześnie blokując te niepokorne. Zabieg ów przysparza także nowych zwolenników. Wykorzystanie więzi między wyborcą-członkiem organizacji następuje również poprzez użycie jej szyldu dla celów wyborczych. Dobrze jest, gdy kandydata popiera np.: straż pożarna, działkowcy, wędkarze, anonimowi alkoholicy, miejscowe kluby sportowe, organizacje związkowe itd. Dla każdego coś miłego.

Identyczna zasada realizowana jest w przypadku partii politycznych. To łatwezwłaszcza na prawicy. Ciągłe zmiany i rozdrobnienie sprzyjają obsadzaniu swoimi lokalnych organizacji partyjnych. Mechanizm jest prosty - działacze lokalni, jako ci najbardziej aktywni, łatwo zyskują zaufanie nie zawsze rozeznanych i zakotwiczonych w terenie partyjnych central nieraz rozpaczliwie poszukujących znanych mieszkańcom nazwisk. W ten sposób działacze ci, już jako powiatowi pełnomocnicy wielkich partii, uzyskują kontrolę nad ich lokalnymi strukturami. W pewnym powiatowym mieście przed wyborami samorządowymi pełnomocnikiem gminnym PO został mianowany zastępca burmistrza. Nominacja ta była tak utajniona, że nawet lokalni dziennikarze nic o tym nie wiedzieli. „Grupie trzymającej władzę” chodziło wyłącznie o przejęcie znaczka i zablokowanie powstania ewentualnej konkurencji, a nie o rozwój tej partii. Ważne jest dobre, mające w danej chwili największe poparcie, logo.

Powyższe techniki wiążą ludzi w fikcyjną wspólnotę. Powszechne staje się wrażenie, że wszyscy popierają kandydata XY: każda organizacja i większość partii politycznych. Jeśli zatem wszyscy, to nie warto się silić na oryginalność, bo można się narazić.

Wszystkie te zabiegi mogą jednak okazać się wciąż niewystarczające, bowiem niezwykle istotnym, a może najważniejszym elementem utrzymania i legitymizacji władzy są poprawne stosunki z miejscowym proboszczem. Kaznodzieja często jest największym autorytetem - wysłuchanie niedzielnego kazania to dla wielu jedyna okazja do wysiłku intelektualnego. Tak silna pozycja przedstawicieli Kościoła rodzi pokusę rządzących, aby posłużyć się duchowieństwem dla utrzymania władzy. Częste są przykłady zdobywania przychylności proboszczów np. w zamian za wybrukowanie terenu, czy iluminację kościoła. Opowie-dzenie się przez lokalnego proboszcza wyraźnie za kimś, a więc także przeciw komuś innemu, nie sprzyja utrzymaniu więzi pomiędzy duszpasterzami a parafianami. Powstaje podział na wiernych lepszych i gorszych.

W jednym z powiatowych miast w czasie kampanii samorządowej lokalne pismo religijno-społeczne zaprosiło na debatę kandydatów na stanowisko burmistrza. Nie stawiła się tylko urzędująca burmistrz, wysyłając do redakcji list, w którym, niewybrednie odżegnując od czci i wiary swoich konkurentów odmówiła udziału w debacie. Redakcja opublikowała ów list, lecz nigdy nie ujrzał on światła dziennego: po interwencji „grupy trzymającej władzę” na polecenie biskupa cały nakład miesięcznika został wstrzymany. Argumentowano tę decyzję nieangażowaniem się Kościoła w politykę. Co ciekawe, ta redakcja cztery lata wcześniej jawnie i jednostronnie poparła ten układ, a gdy zdobyła się na dziennikarską bezstronność i zorganizowała rzetelną debatę, jej gazeta została skonfiskowana.

*

Podporządkowanie sobie lokalnych organizacji, mediów, urzędów z biegiem czasu daje poczucie bezkarności, a w konsekwencji doprowadza do patologii. Kiedyś władza utrzymywała się rozdając talony na paliwo, samochody i inne deficytowe dobra. Dziś takimi dobrami są praca, dotacje dla organizacji, wysokość czynszu za lokale użytkowe, mieszkania komunalne itd. Władza pozbawiona należytej kontroli naturalnie dopuszcza się bezprawia. Mechanizmy, które mogłyby temu zapobiec są w małych ośrodkach wciąż słabo wykształcone.

WOJCIECH BORKOWSKI (1971) jest absolwentem dziennikarstwa Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 19/2003