Moja bardzo wielka pycha

Łukasz Rostkowski (L.U.C), muzyk: Tworząc, męczę się z myślami, które biegają po mojej głowie. Ciężka bywa ta droga. Bóg, kiedy tworzył świat, musiał mieć przechlapane.

21.03.2015

Czyta się kilka minut

Raper L.U.C – Łukasz Rostkowski / Fot. Bartosz Maz / PLUG IMAGES
Raper L.U.C – Łukasz Rostkowski / Fot. Bartosz Maz / PLUG IMAGES

BŁAŻEJ STRZELCZYK: „Artysta niewystarczająco zdolny, by spełnić własne ambicje, cierpi piekielnie”.

ŁUKASZ ROSTKOWSKI (L.U.C): Chyba tak (śmiech). Kto to powiedział?

Rafał Stec w tekście „Depresja Zlatana”. Ogarniasz futbol?

Jak kamera pokazuje całe boisko, to ogarniam… Wiem, że gra jedenastu i że nie wypada ręką...

Zlatan Ibrahimović to szwedzki piłkarz. Sportowi publicyści piszą o jego depresji czy melancholii, bo mimo wielkiego talentu nie zdobył żadnego istotnego tytułu: nie wygrał Ligi Mistrzów, mundialu czy Euro. Zapewne wkrótce skończy karierę.

Tak... (mówi patrząc w okno)

Jesteś zadowolony ze swojej pracy?

A skąd! Każdy kolejny projekt jest dla mnie jakąś porażką. Często zmagam się z wewnętrznym głosem, który mówi mi: „zrobię to”, „potrafię”. A później pojawia się zawód. Że się jednak nie udało tak, jak chciałem. Nagrywam płytę, słucham jej po paru miesiącach i zwykle z czegoś już jestem niezadowolony.

Ale mimo to robisz kolejny album. 

Bo to pasja i tyle. Poza tym ciągle staram się pokonać siebie – dlatego tyle robię, jak nakręcony. Musisz iść dalej, żeby ciągle się dokształcać, podnosić poziom.

Dostrzegasz swoje ograniczenia?

Tak. Zwłaszcza początki były trudne. Nie umiałem montować muzyki, produkować. Byłem spoza środowiska. Nie miałem kasy, by kupować bity, a nie znałem oprogramowania, i nikogo, kto mógł mnie nauczyć. Siadałem do komputera i pikantne słowa leciały jak chili do dań z czterema papryczkami w karcie.

Poza tym mam problem z zatrzymaniem się na czerwonym świetle. Często jadę nie tam, dokąd chciałem, bo skręcam tam, gdzie jest zielone. Ale też jestem gościem, który jak się zaprze, to osiągnie cel. Więc dałem radę.

Co potrafisz?

Wreszcie umiem zrobić kaszę jaglaną z bananami. Co jest wyczynem, bo przez 30 lat szczytem moich kulinarnych osiągnięć była herbata z miodem.

A poważnie?

Potrafię trochę jeździć na snowboardzie. Dostrzegać piękno codzienności. Pracować z ludźmi i wyciągać z nich to, co najlepsze. Potrafię też nieźle dołować, doskonale marudzić i krytykować rzeczywistość.

Jednocześnie nie potrafisz grać perfekcyjnie na żadnym instrumencie.

Gram prawie na każdym, ale zawsze źle. Gdyby nie komputer, byłoby kiepsko.

Będę miał problemy w redakcji, bo okazuje się, że nie masz jednak „daru umiejętności”.

No, słabo (śmiech).

Może jednak coś?

Nie znam nut. Nie mam wykształcenia muzycznego. Ale mam ogromną miłość do muzyki. Słyszę ją. Wiem, jak komponować. No i okazuje się, że są ludzie, którym podoba się to, co robię.

Mam jednak świadomość niedoskonałości. Czasem robię muzykę i wydaje mi się, że wyszło fajnie. Po chwili dochodzę jednak do wniosku, że odkrywam w niej coś, co wykładane jest już na poziomie pierwszej klasy szkoły muzycznej. Ale robię to mimo wszystko, bo to kocham.

Ostatnio ktoś powiedział mi, że moja muzyka uratowała mu życie. Opowiedział mi kliniczną, depresyjną historię. Uświadomienie sobie, że muzyką można u kogoś powstrzymać samobójcze myśli, było jedną z piękniejszych chwil mojego życia. Gdyby nie było komputerów, być może byłoby inaczej. Siedziałbym bogaty, lecz nieszczęśliwy, w kancelarii, a ten ktoś rzuciłby się pod pociąg.

Skończyłeś prawo. Masz w CV kilka dużych projektów artystycznych. Jesteś reżyserem teledysków, raperem, producentem muzycznym. Jesteś rzemieślnikiem?

Bywam. Czasem robię muzykę na zlecenie. Ale raczej podążam za własnymi wizjami. Jak rzeźbiarz potrafię całymi tygodniami dłubać i przestawiać elementy kompozycji czy słowa. I ścierają się we mnie dwie mocne, przeciwstawne siły: perfekcjonizm kontra tempo, spontaniczność i dynamika.

Dużo w Tobie pychy.

Jak to rozumiesz? Klasyczne przeciwieństwo pokory?

Wychodzi z wywiadów, że jesteś dumny ze swojej pracy.

W pewnym sensie jestem spełniony. Nie jestem dumny z muzyki czy twórczości. Bardziej z tego, że doszedłem do wszystkiego całkowicie sam, ryzykując i odrzucając wiele kuszących paktów. Być może jestem trochę dumny z tego, że czasem potrafiłem pokonać pokusy i własne słabości, konformizm, w imię ideałów – często naiwnych, jednak ważnych dla mnie.

Ale wiem też, że poniosłem ogromną porażkę w życiu. Zeszły rok był wielką lekcją pokory.

Co się stało?

Mnóstwo rzeczy. Straciłem swoją miłość życia. Miałem potworne, bardzo ciężkie rozstanie, które było wstrząsem. Mimo że odbyło się w przyjaźni, było trudne emocjonalnie – trwało trzy lata. Wymagało zwłaszcza ode mnie trudnych i dojrzałych decyzji.

Co jeszcze?

No, pierwszy raz w życiu nie dokończyłem koncertu.

Wpadłeś do zapadni podczas koncertu Przeglądu Piosenki Aktorskiej. 

Te cztery metry pokonały mnie fizycznie. Nie mogłem się podnieść. Skręciłem kark, włożyli mnie do karetki i wywieźli.

Podobno mówiłeś lekarzom, że mimo wszystko jeszcze chcesz wrócić na scenę.

Tam było tyle osób, których nie chciałem zawieść. Nie lubię zawalać. A jeśli pytasz o pychę, to ona rzeczywiście jest we mnie. Czasem, niestety, muszę się nawet nią dożywić. „Birdman” to genialny film, pokazujący te dramaty twórcy. Jeśli wychodzisz na scenę, przed którą stoi 15 tys. ludzi, to ponosisz za nich odpowiedzialność i musisz wykrzesać z siebie siłę. Musisz sobie stanowczo powiedzieć (uderza pięścią w stół): Jesteś w stanie to zrobić! Dasz radę! Nie takie rzeczy robiłeś!

Wychodzisz, grasz i oddajesz ludziom dobrą energię.

A po koncercie?

O co pytasz?

W ubiegłym tygodniu drukowaliśmy rozmowę ze Stanisławą Celińską. Ona mówi, że po występie czuje wewnętrzną pustkę, którą czasem trudno zapełnić.

Scena to miejsce, w którym dzielisz się energią. Głównie ją dajesz. Ludzie przychodzą na koncert i oczekują, że dasz im siłę lub wzruszenie. Ja mimo wszystko nazywam to cyrkulacją.

Energia wraca?

W zeszłym roku grałem koncert w głębokiej depresji i było tak źle, że nie byłem w stanie zaśpiewać refrenu…

W depresji czy tylko w złym nastroju?

No tak, przepraszam, nie należy tego słowa nadużywać. Dla mnie to był najmroczniejszy czas w życiu. Potterowe Voldemorty wchodziły do mojej sypialni. Przechodziłem głęboki stan takiej, wiesz, zapaści, utraty wiary we wszystko, podważenia wszelkich ideałów i wartości. Miałem napady rozpaczy.

Pracujesz z terapeutą?

Pracowałem. Teraz przerwałem.

Co było na tym koncercie?

Wewnętrzny dramat. Osobiste sprawy. Efekt: wahanie między odwołaniem koncertu i zirytowaniem fanów a zagraniem koncertu i w pewnym sensie założeniem maski – a więc okłamywaniem, czego nie lubię.

Jest taka piosenka, którą zwyczajowo od sześciu lat kończę koncert. Chcę nafaszerować ludzi pozytywną energią i ukojeniem. Rymując zwrotkę, czułem, że nie wierzę już w swoje słowa, w ideały, którymi dzielę się z ludźmi od tylu lat. To było straszne… Refrenu zaś nie byłem już w stanie nawet zaśpiewać, brzmi bowiem: „pozytywnie nie wyłączaj mi tego. W tym, że jest dobrze, chyba nie ma nic złego…”. Jak można takie coś śpiewać, kiedy cierpisz i zawalił ci się twój świat.

To był dla mnie czas żałoby… Powiedziałem to publiczności. A wtedy oni sami z wielkim przejęciem zaśpiewali mi ten refren, dodając mi wiary, że jeszcze będzie pozytywnie, że są ze mną. To była energia – po tylu latach jej oddawania, wróciła. Popłakałem się.

Kiedy dostałem Paszport „Polityki”, menadżer zapytał: „Teraz może chcesz sobie coś dopisać do wymagań? Osobna garderoba?”. Wtedy pomyślałem: Tak! Może to dobry moment, żeby oprócz wrzątku, cukru i herbaty pojawiła się cytryna! Że też przez sześć lat o tym nie pomyślałem.

Jesteś samotny?

Różnie. Wybacz, że nie udzielam ci jednoznacznych odpowiedzi, ale jestem niejednoznacznym gościem (patrzy w okno, milczy). Ja jestem Wagą, nie wierzę w te wszystkie zodiakalne tematy, ale jest we mnie kilku różnych facetów. Odpowiadając na twoje pytanie… O co pytałeś?

Czy jesteś samotny.

Sorry, odpłynąłem gdzieś. Mam tak, że jak coś mówię, to od razu to widzę. Więc wagę zobaczyłem w głowie i pomyślałem, że ma brzydką czcionką napisane cyferki.

Odpowiadam ci więc: tak. Z jednej strony, czuję się bardzo samotny. Czasem mam wrażenie, że ludzie kompletnie nie kumają, o co mi chodzi.

I co myślisz?

Że wina leży po mojej stronie. Że pewnych pomysłów nie potrafię zakomunikować. I czasem bywa ciężko.

W jakich sytuacjach?

Pamiętasz „Kosmostumostów”?

Starałeś się wmówić światu, że na Wrocław najechali przedstawiciele odległych w czasie i przestrzeni cywilizacji. Dowodziłeś, że w mieście wylądowało UFO.

No przecież to jest oczywiste, że budynki to tylko końcówki powbijanych w ziemię statków kosmicznych. Kiedy to wymyślałem, sądziłem, że każdy zrozumie, o co chodzi. Okazało się jednak, że ludzie raczej nie ogarniają.

A z drugiej strony, wcale nie jestem samotny. Jest ogromna armia ludzi, wariatów, fanów, także wspaniałych przyjaciół. Może te chwile samotności biorą się z pychy? Że chciałoby się więcej. Ja faktycznie często za dużo chcę. I powiem ci szczerze, że teraz muszę już przyznać: tak, pycha to mój największy grzech.

Jak się przejawia?

Chcę pokonywać kolejne poziomy. Osiągać wyższe statusy. Robić koncerty, na których dam odbiorcom więcej.Czasem już z tego nawet szydzę. Jak widzę stół, na którym jest 40 kolorowych potraw, to chciałbym zjeść je wszystkie, a zarazem się nimi podzielić – najlepiej ze wszystkimi. Najlepiej od razu.

To Cię nie męczy?

Czasem myślę z ulgą o śmierci. Kocham życie i nigdy bym sobie go nie odebrał, ale mam też poczucie wielkiego zmęczenia. Budzę się rano i już się zaczyna – miliony myśli. To boli jak migrena. Jestem teraz po miesiącu urlopu, mówię sobie, że odpocząłem, ale to nieprawda. Bo skomponowałem w tym czasie trzydzieści minut muzyki, przejechałem rowerem tysiąc kilometrów.

Trudno wyłączyć głowę.

Pamiętam, jak moja dziewczyna się ze mnie śmiała, gdy przychodziła do domu i widziała, jak leżę na kanapie. Była świadoma, że ja nie odpoczywam, tylko się męczę z myślami, które biegają po mojej głowie. Ciężka bywa ta droga kreacyjna. Bóg, kiedy tworzył świat, musiał mieć przechlapane.

A Twoja dziewczyna…

(milczy i patrzy chwilę za okno) No.

Jesteś?

Jestem, jestem.

A gdzie byłeś?

Tam, w tej kałuży.

I?

(śmieje się) Tak się zastanawiałem, jaką ma temperaturę ta woda i jaki musiałbym być mały, żeby się w niej wykąpać. I co by było, gdybym pływał po tej kałuży łódeczką zrobioną z łupiny od orzeszka. I jakby spadł deszcz, to jakie byłyby fale. Zdążyłem dojść do „dobrze, że nie spadają na nas takie czterdziestometrowe krople”. Sorry…
Padło hasło: „dziewczyna”.

Tak. Zastanawiam się, jak się żyje z artystą.

Jak to jak? Motorówki, szampan, baseny, palmy i co rano jajecznica z kawiorem w kieliszkach. Tak serio: z każdym inaczej. Ze mną – niełatwo. Czasem myślałem, że podstawa to wspólna korba i odbiór rzeczywistości. Czasem, że powinienem żyć z osobą bardzo ogarniętą, która ściągnie mnie czasem na ziemię – czyli z przeciwieństwem.

Miałem to szczęście, że przez większość życia byłem z dziewczyną, która potrafiła zrozumieć moje szajby, kochała je, a jednocześnie pomagała mi ogarnąć rzeczywistość w niektórych sferach i bardzo mi imponowała. Ale te moje odloty muszą męczyć ludzi wokół mnie. Nie czuję się dobrze, obciążając tym bliską osobę. Bywają momenty, kiedy jestem na jakiejś imprezie, staram się wyluzować i mam z tym problem – bo rodzi się poczucie, że przemija mi czas, w którym mógłbym tak wiele zrobić. Pomysły kotłują mi się w głowie. I zdarza się, że wychodzę wcześniej, odłączam się od grupy. Uciekam, by dalej tworzyć. ©℗

ŁUKASZ L.U.C ROSTKOWSKI (ur. 1981) jest kompozytorem, autorem tekstów, wokalistą, raperem, performerem, magistrem prawa, reżyserem. Laureat m.in. Paszportu „Polityki” i Fryderyka.

SIEDEM DARÓW DUCHA ŚWIĘTEGO – dar rady, mądrości, rozumu, męstwa, umiejętności, bojaźni Bożej i pobożności – pozwala nie zgubić się w meandrach życia i dojść do celu. Przez siedem kolejnych numerów „Tygodnika” w okresie Wielkiego Postu postanowiliśmy pytać o drogi ludzkie i tropić na nich ślady poszczególnych darów.

Rozmawialiśmy już z sędzią Barbarą Piwnik, kardiochirurgiem Antonim Dziatkowiakiem, pedagog Krystyną Starczewską, siostrą Barbarą Chyrowicz oraz aktorką Stanisławą Celińską.
Za tydzień ostatnia rozmowa o darze pobożności z JÓZEFĄ HENNELOWĄ.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, autor wywiadów. Dwukrotnie nominowany do nagrody Grand Press w kategorii wywiad (2015 r. i 2016 r.) oraz do Studenckiej Nagrody Dziennikarskiej Mediatory w kategorii "Prowokator" (2015 r.). 

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2015