Matki, żony, wdowy

Mieszkają w części miasta, która zwana jest „obozem wdów”: osiedlały się tu kobiety, które podczas wojny syryjskiej straciły mężów. Dziś część z nich ponownie wyszła za mąż, ale nazwa została.

08.03.2021

Czyta się kilka minut

Amira i jej syn Lorans w obozie uchodźców w Arsalu, 2020 r. / / BARTOSZ RUMIEŃCZYK
Amira i jej syn Lorans w obozie uchodźców w Arsalu, 2020 r. / / BARTOSZ RUMIEŃCZYK

Arsal to niewielkie miasto w północno-wschodnim Libanie. Od reszty kraju oddzielają je liczne punkty kontrolne, ustawione przez libańską armię oraz Hezbollah – radykalny ruch szyicki, który posiada własne siły zbrojne. W 2014 r. żołnierze z armii rządowej oraz z Hezbollahu – na co dzień bynajmniej nie sojusznicy – wspólnie odparli ofensywę Państwa Islamskiego, którego sunniccy bojownicy zaatakowali z terenu Syrii.

Pamięć o ataku dżihadystów zapisana jest na murach miasta: gdzieniegdzie wciąż widać malowane farbą symbole Państwa Islamskiego. Żyje też we wspomnieniach mieszkańców: Libańczyków i syryjskich uchodźców. Jednych i drugich jest dziś w Arsalu niemal 30 tys., a przed wojną miasto liczyło 10 tys. mieszkańców. Syryjczycy mieszkają w blaszanych kontenerach lub brezentowych i plastikowych namiotach; w innych częściach kraju wynajmują też pustostany, piwnice, garaże lub ciasne mieszkania. W niespełna siedmiomilionowym Libanie jest ich półtora miliona.

Kontenery i namioty pokrywają dolinę niczym białymi plamami, przeplatają się z domami Libańczyków z piaskowej cegły. Te dwa kolory podkreślają pustynny charakter okolicy.

Sklepy

Iman Harba przyjechała do Libanu w 2013 r. Wdowa z piątką dzieci, uciekła do Arsalu przed wojną w Syrii, trwającą wtedy od dwóch lat. Na początku zamieszkała w murowanym domu, ale przez minione lata wiele się zmieniło.

W ciągu siedmiu lat można wychować dziecko, posłać je do szkoły. Można zrobić maturę, iść na studia, znaleźć pracę. Można zdobyć wszystko albo wszystko stracić. Iman w ciągu siedmiu lat straciła swój murowany dom i wydała córkę za mąż.

Wracamy w rozmowie do roku 2013. – Wtedy w obozie nie było sklepów, po zakupy trzeba było chodzić do miasta, dzieci zostawały same. Teraz jest łatwiej – wspomina Iman.

Obozy dla uchodźców z czasem zamieniają się w miasteczka lub nawet miasta, obrastają tkanką infrastruktury. Powstają sklepy, kawiarnie, zakłady fryzjerskie i krawieckie itd. Miejscowe biznesy prowadzą sami uchodźcy. W Libanie większość obozów to koczowiska w szczerym polu – te w Arsalu są wyjątkiem.

– Z początku w Libanie nie czułyśmy się bezpiecznie, choć w samym obozie dało się żyć spokojnie – mówi wdowa. – Wszystkie pochodzimy z tej samej okolicy, więc czułyśmy się jak jedna rodzina. Co ciekawe, poznałyśmy się dopiero w obozie. No i jakoś musiałyśmy sobie radzić bez mężczyzn.

Pragmatyzm

Iman nie wyszła ponownie za mąż, ale wiele kobiet tak. Jak Amira, która mieszka po sąsiedzku. Z drugim mężem ma dwójkę dzieci, a z pierwszego małżeństwa piątkę. Podczas rozmowy siedzi z nami jej młodszy syn Lorans. Gdy mówię, że trochę zazdroszczę jej dzieciom licznego rodzeństwa, bo jestem jedynakiem, Amira proponuje, abym zabrał chłopca do Polski. – Będziesz mówił, że to twój brat – śmieje się.

– Gdybym nie wyszła ponownie za mąż, nie miałabym jak utrzymać dzieci. Jak miałabym iść do pracy, z kim zostawiłabym moją piątkę? – pyta Amira. – Mąż lubi dzieci z poprzedniego małżeństwa, a ja czuję się z nim dobrze. Miłość? Daj spokój, ważne, żeby ktoś stał za moimi dziećmi i za mną.

Jadąc do „obozu wdów”, miałem w pamięci południowosyryjski Jinwar: wieś tylko dla kobiet, zrodzoną z feministycznych idei obecnych w ruchu kurdyjskim. Jinwar miała być schronieniem przed wojną, systemem patriarchalnym, sprzeciwem wobec tradycyjnych ról społecznych. Za to tutaj, w „obozie wdów”, rządzi pragmatyzm. – Nie wiem, czy powinno być tak, jak jest. Ale wiem, że na nic mi ta cała wolność i niezależność, jeśli nie będę bezpieczna – mówi Amira.

Dom

Amira mieszka w blaszanym kontenerze. Kiedyś, podobnie jak Iman, żyła w murowanym domu. Zburzyła go libańska armia, gdy w życie wszedł przepis, który zakazał uchodźcom wznosić jakiekolwiek trwałe konstrukcje. Mogą mieszkać w namiotach czy kontenerach, wynajmować od Libańczyków piwnice i garaże, ale budować im nie wolno.

Jak się mieszka w blaszaku?

Iman: – Spójrz na te cienkie ściany, z zewnątrz słychać każdy krok, a w nocy malują się na nich dziwne cienie. Dzieci wtedy proszą: mamo, wyjdź i sprawdź, co to.

Amira: – Gdy pada deszcz i krople dudnią o blachę, dzieci budzą się wystraszone.

Na przekór wszystkiemu kobiety starają się uczynić z kontenerów namiastkę domu. Amira: – Na początku mojego uchodźstwa koczowałam w meczecie, w Arsalu. Ale lepiej mi obozie, wśród swoich. Choć to tylko blaszak, mam tu własną łazienkę. A jak wygląda codzienne życie? Wstajesz, sprzątasz, robisz śniadanie… Czasem ktoś wpadnie, czasem my gdzieś pójdziemy. Potem obiad, kolacja. Rytm dnia.

U jej sąsiadki mieszka w klatce ptaszek, który, jak mówi Iman, ładnie śpiewa. U niej na ścianie wisi telewizor. – To dla dzieci. Jak nie ma ładnej pogody, oglądają kreskówki.

Szkoła

W obozie nie ma wielu atrakcji dla dzieci. Najlepszą rozrywką jest więc szkoła. Choć na razie szkoły nie ma, bo jest koronawirus. Iman tłumaczy: – Dla dzieci wyjście do szkoły to wyjście z obozu.

Amira doprecyzowuje: – Wyjście do szkoły to wyjście do normalności. Tu w obozie dzieci nie mają nawet placu zabaw.

Do trzeciej klasy szkoły podstawowej dzieci mają finansowany dowóz do szkół przez organizacje pomocowe. Za dowóz starszych dzieci trzeba płacić. Aby nie być uzależnionymi od edukacji libańskiej, uchodźcy postanowili sami założyć szkołę.

O tym, jak to się zaczęło, rozmawiamy w „obozie nauczycieli”, gdzie grupa syryjskich nauczycielek i nauczycieli obiecała sobie, że żadne z syryjskich dzieci nie może stracić nawet roku nauki. Aleksandra Rutkowska z Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej pisała na łamach portalu Onet o ich determinacji. Szkoła powstawała tu równocześnie z obozem: nauczyciele wydzierżawili ziemię, ruszyli z budową szkoły. Skąd wzięli pieniądze? – Zebraliśmy wśród rodziców. To oni cały czas finansują działanie placówki – opowiadają.

– Ludzie nas znali i nam zaufali. Rozumieli, jak ważna jest edukacja – tłumaczy mi jeden z założycieli szkoły, oprowadzając po klasach. Są skromne, ale pojemne: łącznie może się tu uczyć 300 uczniów. Ale na razie stoją puste, bo jest koronawirus. Nauki zdalnej nie ma, no bo jak?

Telewizor

Jest na wyposażeniu wielu blaszaków czy namiotów, gdzie stereotypowo nie powinno być nic: ani telewizorów, ani uśmiechu czy optymizmu. Tak widzimy uchodźstwo. Ale uchodźstwo to także upór, aby żyć normalnie.

Wysiłek ten widać również w nielegalnym obozowisku, położonym w innej części Libanu. Niedawno ucierpiało w wyniku pożaru. Na szczęście spłonęło tylko kilka namiotów – w takich obozach pożary potrafią pochłonąć wszystko (tak było w ostatnich dniach 2020 r. w obozowisku pod Trypolisem).

Pożar w obozie, który odwiedzam, wybuchł w styczniu 2020 r., ale ludzie mówią o nim tak, jakby był wczoraj. – Wieczorem siedziałam w namiocie u znajomych, gdy usłyszeliśmy, jak ludzie wołają: pali się! Pobiegliśmy pomóc, ale było wietrznie i ogień rozprzestrzeniał się szybko. Z mojego namiotu zdążyłam zabrać tylko dzieci i telefon. Przez dwa miesiące nie mieliśmy własnego dachu nad głową – opowiada mi Shams.

Straciła w pożarze wszystko, także telewizor: – Pewnie, że szkoda. Człowiek zawsze miał jakieś zajęcie. No i dzieci mogły oglądać bajki. Poza jednym synem, który w Syrii stracił wzrok.

Zimą, gdy w Libanie panuje koszmarny ziąb, głównym źródłem ciepła w namiotach są piecyki na olej opałowy, od których często wybuchają pożary. Tym razem jednak ogień zaczął się od elektrycznego spięcia. Z kolei obóz pod Trypolisem podobno ktoś podpalił.

Nowy namiot Shams dostała od organizacji pomocowej. Urządziła go po swojemu: ma już kwiatki i zioła. Skąd bierze optymizm? – Od Boga. Dzieciom powtarzam: wasza przyszłość będzie jasna, zobaczycie. Nam z ojcem jest ciężko, ale wam będzie lepiej. To samo mówię też ludziom w obozie.

Słuchają? – A to już bywa różnie… – Shams się uśmiecha.

Wesele

Iman uśmiecha się, gdy opowiada o weselu córki.

– A wesele zorganizowaliście gdzie, u was? – dopytuję, mając w pamięci Darashakran, obóz dla uchodźców w irackim Kurdystanie. Gdy wieczorem chodziliśmy po uliczkach, minęło nas kilka aut przystrojonych balonami i kokardami, jadących w stronę placu za meczetem. Grała muzyka, a dzieci biegały podekscytowane między tańczącymi gośćmi młodej pary.

– Nie, u męża. Było chyba 200 ludzi, u nas wesela trwają dwa dni – Iman wraz z tłumaczem, który, jak się właśnie dowiaduję, ożenił się kilka dni temu, objaśniają mi ślubne zwyczaje w Syrii i Libanie. – Pierwszego dnia malujemy henną na dłoniach miłosne wyznania. – Nasz tłumacz pokazuje wzory na własnych rękach. – Potem są wieczorne tańce. Następnego dnia jest uroczysty obiad, a resztę wesela małżonkowie spędzają już razem.

Do oczu Iman napływają łzy. – To moja najstarsza córka. Wyprowadziła się z domu i urodziła już wnuka – opowiada o tym, co dla każdej matki jest pewnie wielkim przeżyciem. Ale łzy ociera z innego powodu. – Nikt z naszej rodziny nie był na weselu. Jedni zostali w Syrii, a ci, którzy są w Libanie, mieszkają w innych obozach i nie mogli przyjechać.

– Tak, córka była szczęśliwa, więc i ja byłam szczęśliwa – dodaje. – Ale znasz to uczucie, kiedy się cieszysz i smucisz jednocześnie? Dla mnie to był właśnie taki słodko-gorzki dzień. ©

Korespondencja powstała dzięki wsparciu Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej, które od lat działa w Libanie na rzecz ofiar wojny w Syrii. Więcej na stronie: pcpm.org.pl/liban


SYRIA: ZRUJNOWANA GOSPODARKA

Pogrążony od 10 lat w wojnie kraj zmaga się właśnie z kryzysem ekonomicznym, jakiego nie widziano nawet w czasach najbardziej zaciętych walk. Dziś to tracąca na wartości waluta i wynikające z tego konsekwencje są dużo większym zagrożeniem dla prezydenta Baszara al-Asada niż pozostałe jeszcze w kraju siły antyrządowe.

– W ciągu ostatnich tygodni ceny strasznie podskoczyły. Za nieduże zakupy trzeba płacić o dolar więcej czy dwa. Ludzie są biedni, nie stać ich na to – mówi mi mieszkaniec Damaszku (prosi, by nie ujawniać jego tożsamości).

Kryzys gospodarczy najbardziej widać po tym, jak spada wartość syryjskiego funta w stosunku do amerykańskiego dolara. W marcu 2011 r., w przededniu wojny, za jednego dolara trzeba było dać w Syrii ok. 50 funtów. W latach 2017-18 dolar kosztował już ok. 450 funtów. Pod koniec 2019 r. – 750 funtów. Rok później – 2800 funtów. Dziś na czarnym rynku jeden dolar kosztuje 4000 funtów, a jego wartość spada z dnia na dzień i nie wydaje się, by kryzys miał zostać szybko zażegnany. W efekcie pensje tracą na wartości, a zdobycie nawet żywności staje się coraz trudniejsze. W ciągu roku jej ceny wzrosły ponad dwukrotnie. Według Światowego Programu Żywieniowego (ŚPŻ) aż 12,4 mln Syryjczyków – niemal 60 proc. przedwojennej populacji – jest narażonych na głód.

– Niektórzy zarabiają tutaj 30 tys. funtów miesięcznie, teraz to niecałe 8 dolarów. Danie z kurczakiem kosztuje ok. 7 tys. funtów – mówi mieszkaniec Damaszku.

Jak zaznaczono w komunikacie ŚPŻ, jedna rodzina na podstawowe produkty spożywcze (jak chleb, ryż, soczewica, oliwa i cukier) potrzebuje 120 tys. funtów syryjskich miesięcznie. To kwota znacznie wyższa niż średnie pensje.

Kryzys jest wypadkową wielu czynników: wyniszczenia kraju wojną, klientelistycznego systemu politycznego, bezrobocia, licznych sankcji nałożonych przez państwa zagraniczne, a także wstrząsu wywołanego przez COVID-19.

© PAWEŁ PIENIĄŻEK

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 11/2021