Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ryzykowali, trwali na swych stanowiskach, poświęcali się i ratowali innych (...), a każdy, chcąc leczyć chorych, sam ryzykował stanie się kolejnym” – czytamy w uzasadnieniu. Ponad trzystu z nich zmarło, dołączając do 6300 śmiertelnych ofiar eboli (to dane oficjalne) w Liberii, Sierra Leone, Gwinei, Mali, Nigerii i Senegalu. Tylko w tych dwóch ostatnich państwach wirus udało się dotąd całkiem zwalczyć. W pozostałych zmaganie z chorobą trwa, a ofiar jest na pewno więcej, niż się oficjalnie podaje; np. w minionym tygodniu Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) ogłosiła, że w Sierra Leone odkryto ciała 87 ofiar. „Widzimy tylko same uszy hipopotama” – mówiła urzędniczka do odpowiedzialnych za walkę z ebolą. Epidemia obnażyła też kłopoty WHO (powołanej po 1945 r. m.in. do koordynacji walki z chorobami zakaźnymi), która – jak w latach 90. w przypadku HIV – okazała się niezdolna do szybkiej reakcji, choć wielu jej pracowników wykazało poświęcenie.
Także w 2015 r. sukces zmagań z wirusem będzie zależał od „wojowników” uhonorowanych właśnie przez „Time”. Oddajmy jeszcze raz głos redakcji tego magazynu: „Ebola to wojna i ostrzeżenie. Światowemu systemowi opieki zdrowotnej daleko jest jeszcze do zapewnienia nam bezpieczeństwa od tego wirusa – a »nam« oznacza w tym przypadku każdego, nie tylko ludzi w dalekich częściach świata, gdzie jest on tylko jednym z wielu zagrożeń odbierających życie mieszkającym tam ludziom”.