„Kurdystan” poszła w bój

Unijni politycy jak gdyby nigdy nic negocjują z Ankarą, w nadziei, że zatrzyma ona imigrantów z Bliskiego Wschodu. A tymczasem rozkręca się wojna: między państwem tureckim i Kurdami.

15.11.2015

Czyta się kilka minut

Pogrzeb w Silvan: chłopczyk trzymający zdjęcie to syn jednego z zabitych cywilów. / Fot. Witold Repetowicz
Pogrzeb w Silvan: chłopczyk trzymający zdjęcie to syn jednego z zabitych cywilów. / Fot. Witold Repetowicz

Nazywam się „Kurdystan”, mam 17 lat – mówi dziewczyna z kałasznikowem na plecach. Jej twarz jest niewidoczna, ukryta w całkowitej ciemności panującej nocą w zaułkach Silvan, stutysięcznego miasta w tureckiej prowincji Diyarbakır.


Ale dla ludzi tu mieszkających Turcja to nie ich ojczyzna, lecz okupant. „Turkey f... you” – to pierwsze słowa, jakie usłyszałem po przybyciu do tego miasta od przypadkowego przechodnia. Był czwarty dzień jego blokady i ostrzału artyleryjskiego, prowadzonego od 3 listopada przez wojsko tureckie. Na miejscowym cmentarzu grzebano dwie ofiary cywilne.


Był to też pierwszy dzień walki dla 17-letniej Kurdyjki o pseudonimie „Kurdystan”. – Dziś ostrzelałam turecki helikopter, no i uciekł – mówi nastolatka, chichocząc niczym podlotki na koncercie Justina Biebera. Na pytanie, czy jest gotowa zabijać ludzi, odpowiada: – To najeźdźcy.


Później jej starsi koledzy z kurdyjskiej guerilli miejskiej (YDG-H) powiedzieli mi, że tak naprawdę dziewczyna bardzo się bała, gdy tureckie kule świstały jej nad uchem i nieustannie grzmiała artyleria. Śmiech, już po wszystkim, był odreagowaniem.


Miasto pod ogniem
Pod ostrzałem znajduje się mniej więcej jedna trzecia miasta Silvan. W tej jego części Turcy odcięli dostawy prądu i wody. Mieszkańcy, narażając życie, przemykają wąskimi uliczkami do sklepów pozostających poza strefą oblężenia, by kupić żywność. – To przez Erdoğana, gdyby nie on, zrobiłabym lepszą kolację – lamentuje gospodyni „bezpiecznego domu”, w którym spędzam noc razem z Tomaszem Grzywaczewskim i Dawidem Wildsteinem.


Jesteśmy tu pierwszymi zagranicznymi dziennikarzami. Lokalni reporterzy muszą bardziej uważać, bo dla nich taka relacja mogłaby się skończyć długą odsiadką bez wyroku.


– Zgodnie z tureckim prawem mogą więzić bez procesu nawet pięć lat – mówi Çağlar Demirel, deputowana prokurdyjskiej partii HDP z Diyarbakır, która przyjechała do Silvan wspierać miejscową ludność. Ją samą w 2009 r. aresztowano na 3 lata. – Bo wygraliśmy wybory lokalne.


– Chcemy stworzyć tu takie same autonomiczne kantony, jakie powstały w Rożawie [Kurdystanie syryjskim – red.] – mówi jeden z zamaskowanych partyzantów. Przed chwilą oddał kilka strzałów w górę ze swego amerykańskiego karabinu M16. Na wyposażeniu bojowników z YDG-H, poza M16 i tradycyjnymi „kałachami”, są także wyrzutnie rakiet RPG.


Turcy mają oczywiście znaczną przewagę w uzbrojeniu, ale w walce miejskiej nie mogą jej w pełni wykorzystać. Czołgi i ciężkie karabiny maszynowe umieszczone na wozach pancernych ostrzeliwują miasto z okolicznych wzgórz, a nad oblężoną strefę armia wysyła drony. To do nich właśnie strzelał mój rozmówca. Choć walki YDG-H wydają się beznadziejne wobec siły wojska tureckiego, nie zraża to młodych partyzantów: – Będziemy walczyć do zwycięstwa. Jeśli będziemy potrzebować pomocy, PKK obiecała nam przysłać posiłki z gór – mówią z przekonaniem.


Pozostała część Silvan wydaje się innym światem. Przy głównej ulicy ludzie siedzą i jakby nigdy nic piją herbatę, choć w tle grzmi artyleria. Ale to spokój pozorny. Wszyscy popierają tu partyzantów. Gdy w kawiarni dowiadują się, że jesteśmy dziennikarzami, nie pozwalają nam płacić.


Codziennie po zmierzchu niewalczącą część miasta wypełnia bębnienie metalowymi przedmiotami. Mieszkańcy okazują w ten sposób solidarność z walczącymi. W pierwszych dniach młodzież paliła też na ulicach opony i ustawiała barykady, na co Turcy – w tutejszych oddziałach policji nie ma Kurdów – odpowiadali ogniem z ostrej amunicji. Ale policja boi się poruszać po mieście, nawet w dzień ich opancerzone samochody kursują tylko główną ulicą.


Krzyk nad grobem
Cmentarz w Silvan znajduje się na wzgórzu, z którego rozpościera się panorama miasta i skąd świetnie było słychać turecką artylerię. Uderzenia kilofów komponowały się z tą specyficzną muzyką. – Zwykle kopiemy groby koparką, ale teraz Turcy nie pozwolili na używanie ciężkiego sprzętu – tłumaczy jeden z grabarzy.


Na pogrzeb dwóch ofiar tureckiego ostrzału przyszło kilkaset osób. Trumny przyozdobiono flagami: żółto-czerwono-zielonymi barwami Kurdystanu. Nad trumną lamentuje matka jednego z zabitych. Nie jest to zwykły krzyk rozpaczy, w jej głosie słychać raczej gniew, złorzeczenie Erdoğanowi. Kobieta woła, że prezydent Turcji to morderca jej syna. – Twoi koledzy obiecali, że cię pomszczą. Kurdowie, obudźcie się! – krzyczy.


Obok może 10-letni chłopczyk ze smutną miną trzyma zdjęcie, na którym stoi w objęciach swego zabitego ojca. W pewnym momencie malec podnosi do góry obie ręce w geście zwycięstwa, krzyczy, że Kurdystan zwycięży i krew szahidów (męczenników) nie pójdzie na marne. Do jego krzyku dołącza cały zebrany tłum.


Ludzie mówią, że zabity nie należał do guerilli. Ale na jego pogrzeb przyszło wielu nastolatków, którzy już dziś gotowi są chwycić za broń i walczyć z tureckim wojskiem.


Autonomia niezgody
– Działania tureckiego państwa w Silvan są całkowicie bezprawne, to terroryzm – mówi posłanka Çağlar Demirel, podkreślając, że HDP jest za rozejmem i powrotem do negocjacji. – Ale tylko na zasadzie dwustronnej. Tuż przed wyborami PKK ogłosiła jednostronny rozejm, a wojsko dalej ich atakowało, więc zostali zmuszeni do kontynuowania walki.


Starcia w Silvan zaczęły się po tym, jak władze lokalne ogłosiły „demokratyczną autonomię”. Kilka dni później aresztowano współprzewodniczącą rady miejskiej Yüksek Bodakçı. Teraz miejscowa „baladiye” (siedziba władz samorządowych) przekształciła się w centrum kryzysowe. W jednym z pomieszczeń młodzi wolontariusze i lokalni dziennikarze starają się informować świat o tym, co się tu dzieje. To trudne, bo Turcja blokuje w mieście połączenia telefoniczne, w tym komórkowe, a także dostęp do mediów społecznościowych; ale robi to nie do końca skutecznie i gdzieniegdzie udaje się złapać sygnał telefoniczny.


– Autonomia nie oznacza separatyzmu – przekonuje Demirel. – Państwo powinno zaakceptować wolę ludu i pozwolić normalnie żyć.


Deputowana nie ma jednak złudzeń. – Te walki potrwają miesiące, bo rząd AKP, partii Erdoğana, nie myśli o negocjacjach. Ale ostatecznie będzie musiał rozmawiać. My, Kurdowie, stawialiśmy opór przez 40 lat, i teraz też nas nie złamią. W końcu będą musieli przyznać naszemu narodowi status prawny w Turcji i zaczną się negocjacje z udziałem naszego lidera Öcalana – mówi Demirel. Przekonuje, że to tureckie władze zmusiły młodych ludzi z YDG-H do chwycenia za broń, zrywając proces pokojowy z PKK. – Powrót do rozmów będzie oznaczać koniec walk – podkreśla.


Tymczasem partyzanci uważają, że proces pokojowy nic nie dał. Ale nie krytykują HDP.
– Oni robią, co mogą – mówi jeden z bojowników. Przyznaje, że gdyby Öcalan wezwał do zaprzestania walk, toby go posłuchali. Ale rząd izoluje Öcalana od kwietnia.


Naród się budzi
W końcu, po tygodniu starć, wojsko wprowadziło do Silvan czołgi. Walki wybuchły też w innych miastach: Silopi, Cizre, Yüksekova, a także w dzielnicy Sur w Diyarbakır. Ale są też miejsca, gdzie panuje spokój i nic nie wskazuje, by walki miały zacząć się tam walki.


Jednym z nich jest Güroymak, czy też raczej Nurszin, bo oficjalna nazwa jest turecka, a Turkami są tu tylko pracownicy policji, wojska i bezpieki. To niewielkie, 20-tysięczne miasteczko leży w prowincji Bitlis, w pobliżu jeziora Van i wulkanu Nemrut, na którego szczycie znajduje się największe kraterowe jezioro w Turcji. Okolice są zatem atrakcyjne turystycznie.


– W Nurszin nasza partia zdobyła 57 proc. głosów, a w całej prowincji 49 proc. – mówi Nazime Avras, współprzewodnicząca HDP w tym mieście. Avras jest kobietą w średnim wieku, z zawiązaną na głowie chustą. Ta część Kurdystanu jest zdecydowanie bardziej konserwatywna. – Tu nie odwołujemy się tylko do lewicowych wyborców – mówi Avras. – Chcemy reprezentować wszystkich Kurdów i popierają nas też osoby religijne.


Avras uważa, że w Nurszin nie będzie walk. – My tu żyjemy zgodnie, nie dochodzi nawet do większych konfliktów z tymi, co głosują na AKP, możemy razem usiąść, napić się herbaty, rozmawiać. Może tylko w okresie wyborczym sytuacja staje się bardziej napięta – tłumaczy, ale zaraz podkreśla, że to nie oznacza, iż oni tutaj są przeciw partyzantom: – Popieramy tych, co walczą, ale my opowiadamy się za drogą pokojową, demokratyczną. Cel mamy jednak ten sam: demokratyczną autonomię.


W prowincji Bitlis HDP w wyborach z 1 listopada straciła 10 proc. głosów w porównaniu z wyborami w czerwcu. Avras wyjaśnia, że to dlatego, iż AKP obiecała, że jak będzie dalej rządzić samodzielnie, to walki się skończą i wróci spokój. – Głosy na rządzącą partię to efekt nie tyle rzeczywistego poparcia, co raczej polityki państwowej. Z jednej strony chodzi o różnego rodzaju zależności finansowe przedsiębiorców czy kupców, z drugiej państwo daje pieniądze wiejskiej biedocie, która bez tego nie miałaby za co żyć. Im wszystko jedno, głosują na władzę – mówi Avras. – Państwo płaci też najuboższym, niewykształconym ludziom ze wsi, by tworzyli zbrojne bandy walczące z PKK. Ale teraz jest ich mniej niż w latach 90., bo ludzie się budzą.


Jeden cel, różne drogi
W Silvan partyzanci miejscy mówili mi, że trzeba obudzić naród kurdyjski, i że ich walka do tego doprowadzi. W Nurszin chcą tego samego, ale widzą też inną drogę.


Sefa Yavuz jest tu nauczycielem języka kurdyjskiego. Gdy idziemy ulicą, wszyscy go pozdrawiają z szacunkiem, choć wygląda jak zwykły 30-latek. – To nie są obowiązkowe lekcje, a na kursy zapisują się też osoby o wysokiej pozycji społecznej, np. lekarze czy adwokaci – mówi Sefa. W Nurszin aż 90 proc. mieszkańców zna kurdyjski. Gorzej jest na wsi i w dużych miastach. W Bitlis język ojczysty zna tylko 60 proc. ludności. – To efekt polityki asymilacyjnej, ale to się teraz zmienia – uważa Sefa.


W prowincji Bitlis działa też islamistyczna Hüda-Par: niewielka partia Kurdów-islamistów, wykorzystywana przez władze do zwalczania kurdyjskiego ruchu narodowego. – Kiedyś oni byli głośniejsi, teraz siedzą cicho. W małych miastach nie mają żadnego poparcia – mówi Avras. Współprzewodnicząca HDP przyznaje, że w tzw. Państwie Islamskim walczy 20 terrorystów, którzy pochodzą z Bitlis.


Choć w Nurszin nie ma wojny, nie oznacza to, że mieszkańcy są obojętni na to, co się dzieje w Silvan i w innych miastach objętych walkami. Gdy wyjeżdżam z tego spokojnego miasteczka, w aucie rozbrzmiewa piosenka sławiąca YDG-H. Jeśli walki będą trwać, także tutejsza młodzież może zwątpić w demokratyczną drogę. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2015