Kto rzekł, że to zdrajca

AGNIESZKA HASKA, kulturoznawczyni: Polska gra w zdradę od ponad 200 lat. Używa jej do określania tożsamości. Do pokazania, gdzie się kończy „wspólnota”, a zaczynają się „oni”.

11.06.2018

Czyta się kilka minut

Po lewej: plakat „Z pnia narodowej zdrady” autorstwa Witolda Mysyrowicza, 1983 r. Po prawej: plakat wyborczy Tomasza Sarneckiego dla obozu Solidarności na wybory 1989 r. / WITOLD MYSYROWICZ / ARCHIWUM KULTURY PARYSKIEJ // REPR. TOMASZ GZELL / PAP
Po lewej: plakat „Z pnia narodowej zdrady” autorstwa Witolda Mysyrowicza, 1983 r. Po prawej: plakat wyborczy Tomasza Sarneckiego dla obozu Solidarności na wybory 1989 r. / WITOLD MYSYROWICZ / ARCHIWUM KULTURY PARYSKIEJ // REPR. TOMASZ GZELL / PAP

BŁAŻEJ STRZELCZYK: Kto zaczął?

AGNIESZKA HASKA: Jan Kiliński w 1794 r. kazał cieślom przygotować cztery szubienice i napisać na poprzecznej belce, wielkimi literami: „to jest kara dla zdrajców ojczyzny”.

I powiesili.

Przy aplauzie i ogólnej uciesze ówczesnych warszawiaków. Wieszano targowiczan: biskupa Józefa Kossakowskiego, Józefa Zabiełłę, Piotra Ożarowskiego i marszałka Józefa Ankiewicza, którzy, przyznać trzeba, otwierają poczet polskich zdrajców.

„Wszystkie okna w całym rynku, wszystkie dachy i kominy ludem pokryte były” – opisywał później w pamiętnikach Kiliński.

Nie ma się co dziwić, wykonywanie kary śmierci w XVIII w. było niemal jak igrzyska – rozrywka dla mas.

Jak to wyglądało?

Sama rozprawa, w której miano dowieść, kto zdrajca, trwała może kilka godzin. Wyroki czytano publicznie, a tłum przyjmował je owacją. Później „zdrajcę” prowadzono pod szubienicę. Tłum wiwatował.

Weźmy np. biskupa Kossakowskiego. Jego droga zaczęła się pod ratuszem, razem z widzami tego przedstawienia poprowadzono go do ul. Miodowej, obok kościoła św. Anny. Tam czekał już warszawski kat, Stefan Böhm. Biskupa rozebrano do bielizny, kat zarzucił mu pętlę na szyję. Wszyscy wisieli do wieczora.

A później?

A później np. po Warszawie krążył wierszyk będący nagrobkiem dla Zabiełły: „Tu z hetmana wisielec w tym miejscu spoczywa, / Wszakże zdrajcom powszechnie ta nagroda bywa. / Jak se posłał, tak wyspał, zdradzał, sam się zdradził, / Stefan nad nim hetmanił, bo na haka go wsadził”.

Okrutne.

Historia o zdradzie zawsze wymaga historii o karze. Nie ma opowieści o zdradzie bez wątku kary. Zdrajcę trzeba ujawnić, publicznie napiętnować i przykładnie ukarać.

A jest historia zdrady i przebaczenia? Zygmunt Krasiński?

No tak, ale w jego przypadku możemy mówić raczej o zapomnieniu, a nie wybaczeniu. Krasiński był, można powiedzieć dzisiejszym językiem: „resortowym dzieckiem”. Wyłamał się ze strajku na uniwersytecie i nie poszedł na pogrzeb Piotra Bilińskiego, który to pogrzeb, dodajmy, był polityczną manifestacją. Parę dni później wrócił na uczelnię, tam został spoliczkowany i poniżony. Wyszedł i już nie wrócił. Ale dziś raczej nie pamięta się tego epizodu. Krasiński jakoś się wykaraskał.

Generalnie zatem: nie ma dla zdrajców litości.

Nie ma. Można nawet zaryzykować tezę, że mit zdrajcy jest w naszej kulturze silniejszy od mitu bohatera. Mimo że imiona bohaterów pamiętamy, a imiona zdrajców są skazane na zapomnienie.

Dlaczego?

Bo zdrada sięga do najgłębszych naszych atawizmów. Do spraw ostatecznych i fundamentalnych. Jawi się jako podważenie wszystkiego, co stoi u podstaw świata, który sobie tworzymy.

Czyli czego?

Zaufania, lojalności i tożsamości.

Zacznijmy od zaufania.

Bez którego w gruncie rzeczy nie jesteśmy w stanie żyć. Siedzimy teraz w kawiarni i zaufaliśmy sobie. To znaczy ja ufam, że to, co panu powiem, spisze pan precyzyjnie. Pan z kolei ufa mi, że będę rzetelnie odpowiadała na pytania. Dalej: pan ufa, że czytelnicy kupią gazetę i zrozumieją, co tam będzie napisane. Czytelnicy ufają, że czytają prawdę. Pijemy kawę, którą przyniosła nieznana nam osoba, ale ufamy, że nie dodała trucizny. I że kierowca przejeżdżającego obok autobusu nie ruszy na czerwonym świetle i w nas nie wjedzie.

No, a gdzie historia zdrajcy?

Wystarczy, że pan napisze coś nie tak i ja podczas autoryzacji, nieświadomie nawet, przyjmę postawę: oszukał mnie, zawiódł moje zaufanie. Stąd tylko krok do zdrady.

I?

Mam wrażenie, że byłoby niedojrzałe, gdybym przez taki zawód już do końca życia przestała ufać komukolwiek.

To dobrze. A co z lojalnością?

Od tych, którym ufamy, po jakimś czasie zaczynamy oczekiwać lojalności. Lojalność to stałość. Można powiedzieć: stałość w zaufaniu. Wyobraźmy sobie grupę przyjaciół. Nagle dowiadujemy się, że jeden prowadzi podwójne życie. Mówi jedno, a robi drugie. To się wiąże oczywiście z ogromnym dylematem. Czy lojalność wobec obowiązujących kodeksów powinniśmy postawić w hierarchii wyżej niż lojalność względem przyjaciela? Donieść? Oskarżyć?

I co?

Przypuszczam, że zareagujemy klasycznie. Przyjaciel okazał się nielojalny, dlatego przestajemy mu ufać i wykluczamy z naszej grupy. „Nie chcę mieć ze zdrajcą nic wspólnego”.

A tożsamość?

Zdrajca w gruncie rzeczy jest nam potrzebny właśnie do określenia tożsamości. Staje się granicą i pokazuje, gdzie się kończy „wspólnota”, a zaczynają się „oni”. Zdrada, przepraszam za banał, najzwyczajniej w świecie ustawia świat na czarno i biało. Definiuje wspólnotę. Zdrajca był kiedyś z nami, ale zdradził, więc w nim skupia się to wszystko, czym nie jesteśmy. On staje się obcy, a my zacieśniamy więzi.

Kto decyduje o zdradzie?

To jest kluczowe pytanie: „Kto rzekł, że to zdrajca?”. Zdrajca wcale nie musi oceniać swojego czynu jako zdrady. Decyduje o tym zdradzony, wspólnota, którą definiujemy jako „my”. To wspólnota ocenia, nakłada piętno i karze. Bo zdrada dotyczy tego, co dla wspólnoty najważniejsze. Nieistotnych idei się nie zdradza – tylko te ważne. Zdrajca więc jest wspólnocie potrzebny do określenia tych idei. Tu jest paradoks Judasza: przecież bez jego pocałunku nie byłoby ukrzyżowania. Czyli tej wielkiej idei śmierci i zmartwychwstania.


CZYTJA TAKŻE:

KIEDY REYTAN MA DZIEŃ ŚWISTAKA: Zdradzić może przyjaciel, małżonek czy rodak, ale nie wróg. On jest jedynym, który nie może tego robić. A osławiona zdrada elit to już całkowite załamanie ładu. Ci, którzy powinni stać na straży interesów Polski, sprzedają ją w obce ręce.


Szwajcarski teolog Karl Barth pisze: „Czynu Judasza nie należy uważać za podyktowany zawiścią przypadek ani tym bardziej za manifestację siły królestwa ciemności, wbrew woli i poza dziełem Bożym, lecz od początku do końca za część planu Bożego. Działając zgodnie ze swoją wolną wolą, Judasz wykonuje to, co zamierzył Bóg”.

W przypadku zdrady na drugi plan schodzi motywacja, okoliczności, osobiste uwarunkowania. A nawet – jak w przytoczonej przez pana opinii – „boski zamiar”. Możemy oczywiście teraz dywagować teologicznie o roli Judasza, ale w gruncie rzeczy nikogo to nie interesuje. Zdradził to zdradził. Każde szukanie wytłumaczenia będzie uznawane za próbę usprawiedliwienia. Brutus, który wbił sztylet w plecy Cezara, działał dla dobra republiki. Nie chciał tyranii. Ale nikogo to nie interesuje: jest synonimem zdrajcy i nikt nam nie powie, że jest inaczej.

Jezus mówi na ostatniej wieczerzy: „jeden z was mnie zdradzi”. Abp Grzegorz Ryś wyjaśnia: „my byśmy chcieli myśleć, że Judasz »nie jest z nas«. Ale on jest »z nas«, dlatego nigdy nie możemy być pewni samych siebie”.

Historia zdrady, oprócz tego, że jest historią kary, jest także opowieścią o rozczarowaniu, dramacie i smutku. O zawiedzionej miłości. To jest przecież napięcie przerażające.

Miłości?

No tak, bo, jak już ustaliliśmy, nie zdradza obcy. Zdradza swój. Bliski. Przyjaciel. Ba! Zdradza kochanek.

„Ja cię kocham, a ty okazujesz się zdrajcą”.

Tak. I dalej: „Dlaczego mi to zrobiłeś?”. Opowieść o zdradzie zaczyna się od samotności. Od pytania „Dlaczego?”. Dopiero po chwili pojawia się chęć odwetu i potrzeba wymierzenia kary.

Kto jest najbardziej samotny?

Nie umiem tego wartościować. Samotny jest zdradzony, bo wszystko mu się nagle rozsypuje. Nie ma zaufania, nie ma lojalności, znika punkt odniesienia i poczucie bezpieczeństwa. I co teraz? Samotny jest też zdradzający – tu znów wracamy do historii Judasza. To akurat opowieść o zdrajcy, który wie, co zrobił. Najpierw próbuje naprawić błąd, wraca do kapłanów i mówi, że wydał niewinnego, a kiedy okazuje się, że nic już nie może zmienić, nie znajduje innego wyjścia z sytuacji niż samobójstwo.

Kiedy Jarosław Kaczyński w Sejmie „apeluje” do polityków opozycji, żeby „nie wycierali swoich mord zdradzieckich jego świętej pamięci bratem”, to tam jest złość, pomieszana jednak z bezradnością i rozgoryczeniem.

Cała narracja smoleńska jest jak opowieść o wyprawie bohatera mitycznego. Znamy ją w wielu wydaniach – takim bohaterem jest Harry Potter czy Luke Skywalker. Skywalker, niedoceniany i samotny, osierocony w dodatku bohater, musi ruszyć w niebezpieczną wyprawę i pokonać wroga w postaci Imperium. Tu mamy podobnie: sieroty po Lechu Kaczyńskim, przekonane o zdradzie, ruszały w marsze smoleńskie, żeby ocalić świat i prawdę, zdobyć władzę i ukarać winnych. Jest się o co zahaczyć w politycznej grze i walce o władzę.

Czemu to sobie robimy?

Najpierw trzeba sobie odpowiedzieć na fundamentalne pytanie, czy kiedy mówimy o zdradzie, rzeczywiście mamy z nią do czynienia. W bardzo wielu przypadkach, w obecnej debacie publicznej chyba nawet w większości przypadków, „zdrada” nie jest oskarżeniem, tylko obrażeniem. Polska gra w zdradę od ponad 200 lat. Czasem głośniej, czasem ciszej. Dla mnie, jako antropolożki kultury, jest jasne, że kiedy ktoś odwołuje się w debacie publicznej do mitu zdrajcy, to ma kłopot ze wspólnotą.

Zatem: jeśli A mówi, że B jest zdrajcą, to B na pewno nie jest zdrajcą?

W dzisiejszej debacie coraz częściej taki wzór będzie miał zastosowanie.

10 września 2017 r. – opisuje Pani w swojej książce tę miesięcznicę smoleńską.

Tak. Krakowskie Przedmieście podzielone jest barierkami. Jak wiadomo, po jednej stronie stoją ci, którzy są przekonani, że ofiary katastrofy smoleńskiej zostały „zdradzone o świcie”. Kilka miesięcy wcześniej w tym samym miejscu Jarosław Kaczyński krzyczy: „Zdrajcy przegrają, niech żyje Polska!”.

Co jest po drugiej stronie barierek?

Pojawia się transparent: „Zdrada ojczyzny nie ulega przedawnieniu”.

Każdy chce mieć swojego zdrajcę.

W ostatnich miesiącach rzeczywiście i „jedni”, i „drudzy” przejęli dyskurs zdrady.

Ryszard Petru w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” w marcu 2017 r.: „To nie opozycja, a Jarosław Kaczyński jest zdrajcą”.

A miesiąc później, w wywiadzie dla telewizji publicznej prezydent Andrzej Duda mówi: „dzieci i wnuki zdrajców Rzeczypospolitej, którzy walczyli o utrzymanie sowieckiej dominacji nad Polską, zajmują wiele eksponowanych stanowisk w różnych miejscach”.

To jeszcze Jarosław Kaczyński, wywiad dla telewizji Republika: „W Polsce jest taka fatalna tradycja zdrady narodowej (...) To jest jakby w genach niektórych ludzi, tego najgorszego sortu Polaków”.

Co oczywiście każe przypuszczać, że dziedziczymy zdolność do zdrady.

Dziedziczymy?

Myślimy, że zawsze ktoś okaże się szują. Gdzie te szuje znaleźć? Najłatwiej w życiorysach. Jeśli twój dziadek czy ojciec był milicjantem, to w zasadzie wiemy, czego się po tobie spodziewać.

Nawet jeśli był Wallenrodem?

Nikt się nie będzie aż tak zagłębiał. Utarty schemat myślenia o stosunku do Polski i patriotyzmu zamknie się w czterech postawach. Albo masz być bohaterem, który umiera za swój kraj. Albo Wallenrodem – przechodzisz na stronę wroga, ale kopiesz pod nim dołki. Trzecia postawa, najmniej punktowana: chcesz po prostu żyć. Od tej trzeciej tylko o krok do czwartej: okazujesz się zdrajcą i wszystko staje się jasne. Polski dyskurs zdrady jest także dyskursem o hipermoralności.

Czyli wskazuję zdrajcę, żeby się moralnie usprawiedliwić?

Problem w tym, że zdradzamy wszyscy. Nawet bierność może być zdradą. W prasie konspiracyjnej znalazłam wyrok za bycie biernym. Zdrajcami były kobiety, które w czasie wojny związały się z Niemcami. „Tylko świnie siedzą w kinie” – to także jest wytknięcie bierności. Ja wiem, że to może być relatywizowanie zdrady, ale szalenie trudno odnaleźć coś, co byłoby jej destylatem. Nie istnieje obiektywna definicja zdrady. Jednocześnie to wszystko dzieje się w Polsce, w społeczeństwie, w którym ważną rolę odgrywają honor i hipermoralność. Wszyscy zatem zdradzamy i wszyscy chełpimy się jednocześnie, gdy wytkniemy zdradę innym.

Okrutne – że znów użyję tego słowa.

Bo okrutna jest potrzeba publicznego pręgierza. Ogromną przyjemność sprawia nam rozwlekanie cudzych zdrad. Opowieści o łajdakach zawsze są atrakcyjne, bo przecież świat musi być czarny i biały. Poza tym to, co już mówiliśmy: wspólnota zbudowana na poniżonym i potępionym zdrajcy, grzeszniku, który staje się kozłem ofiarnym, dostaje niepowtarzalną szansę, żeby się na nowo określić. Powiedzieć: my tacy nie jesteśmy. Nigdy nie będę broniła posła Pięty, ale jego przypadek jest tu doskonały. Zdradził, miał romans, partia wyrzuca go z szeregów. „Nie jesteśmy tacy jak on”.

To jest „takie polskie”?

Nie, inni też grają w zdrady, w nieco inny oczywiście sposób. W Anglii na przykład Guy Fawkes, uczestnik nieudanego zamachu na króla Jakuba I, który w naszej narracji bez wątpienia zasługuje na miano zdrajcy, dziś jest kultową ikoną pop- kultury.

Dlaczego więc Polacy tak grają w zdradę?

Przede wszystkim dlatego, że jesteśmy wszyscy przekonani o swoim szlacheckim, a nie chłopskim pochodzeniu. Podświadomie żyjemy z rycerskim zbiorem zasad. Bóg, honor, ojczyzna. Tu nie ma miejsca na upadki, pomyłki i zdrady. A jeśli zdrada się pojawi, to trzeba przykładnie ukarać. Prawdziwy, rycerski, honorowy Polak nie zdradza.

Nie ma Pani wrażenia, że mamy zbyt ograniczony katalog definicji zjawisk społecznych?

Bez wątpienia. To, co dziś w opinii niektórych zasługuje na miano targowicy, żadną targowicą nie jest.

Krystyna Pawłowicz w Radiu Maryja: „Ingerencja w sprawy polskie to pokłosie targowickich działań totalnej opozycji”.

Co można streścić także w przekonaniu, że ciągle nas zdradzają. Chcielibyśmy się zająć poważnymi sprawami, ale ciągle trzeba się bronić przed targowiczanami. Jeśli obecna władza przegra wybory, będzie miała łatwe wytłumaczenie. To nie jest tak, że społeczeństwo nas nie chciało. Jest tak, że ciągle ktoś pod nami kopał, ciągle ktoś zdradzał. Ale tak, niestety, działa ogólna komunikacja międzyludzka. A w dzisiejszym świecie dokłada się do tego darwinizm cyfrowy.

Czyli?

W skrócie: chodzi o bycie najgłośniejszym, zdobywającym najwięcej uwagi. Kto znajdzie ostrzejsze porównanie, ten trafi na pierwsze strony gazet; kto bardziej oczerni w internecie, ten zdobędzie więcej komentarzy i lajków. Oczywiście rozpamiętujemy, kto nas zdradził, kto się okazał szują, a kto bohaterem. Zamknęłabym to w prostym stwierdzeniu: przesadzamy ze słowami. W mediach z prawa i lewa wszyscy są zdrajcami.

Jest nadzieja?

Chciałabym. Bardzo bym chciała pomyśleć, że polskość może sobie poradzić bez zdrajcy i zdrady.

Może potrzebujemy indeksu słów zakazanych. Jeśli w debacie publicznej ktoś użyje słowa „zdrada” albo „targowica”, to przegrywa dyskusję?

Atrakcyjna wizja. Chociaż z drugiej strony, jeśli wprowadzimy takie prawo, może się okazać, że wszyscy będziemy musieli milczeć. Bo o czym będziemy rozmawiać, jeśli nie o zdradzie? Zdrada nas interesuje, bo jest brudna, bo pozwala doprowadzać przed publiczny pręgierz, bo, wreszcie, nic tak jak ona nie potrafi zbudować wspólnoty. Oczywiście: wspólnota zbudowana na wrogości i szukaniu zdrajców prędzej czy później się rozpadnie. Wtedy najprościej obwinić o to następnego zdrajcę. I tak w kółko. ©℗

AGNIESZKA HASKA jest kulturoznawczynią i socjolożką. Pracuje w Centrum Badań nad Zagładą Żydów IFiS PAN. Autorka m.in. „Jestem Żydem, chcę wejść. Hotel Polski w Warszawie 1943” (2006). Jej książka „Hańba! Opowieść o polskiej zdradzie” ukazała się w tym roku nakładem W.A.B.

„Kto rzekł, że zdrajca?”

– to pytanie pada w „Nocy listopadowej” Stanisława Wyspiańskiego. Wypowiada je anonimowy głos zaraz po tym, kiedy okazuje się, że ofiarą ulicznego linczu podczas powstania listopadowego padł na warszawskiej ulicy generał Nowicki. Do mordu w dramacie Wyspiańskiego wezwał tłum prowokator Makrot. (Prawdziwy Henryk Mackrott był agentem w służbie rosyjskiej, jednym z najbardziej aktywnych urzędników tajnej policji Wielkiego Księcia Konstantego. Po wybuchu powstania w listopadzie 1830 r. najpierw aresztowany przez powstańców, został wydobyty z więzienia i zlinczowany przez tłum – powieszony na warszawskiej ulicy – 15 sierpnia 1831 r.). To on u Wyspiańskiego „rzekł, że zdrajca”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, autor wywiadów. Dwukrotnie nominowany do nagrody Grand Press w kategorii wywiad (2015 r. i 2016 r.) oraz do Studenckiej Nagrody Dziennikarskiej Mediatory w kategorii "Prowokator" (2015 r.). 

Artykuł pochodzi z numeru Nr 25/2018