Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Pojawiają się opinie, że miasto wydaje zbyt dużo na muzyczne imprezy. Zarzuty, że promując festiwale Misteria Paschalia, Sacrum Profanum, Opera Rara, zapomina o działaniach krakowskiego środowiska, nie docenia cyklicznych wydarzeń z tradycjami, nie dostrzega nowych inicjatyw. Najłatwiej uznać, że to głos politycznych przeciwników prezydenta Majchrowskiego i Filipa Berkowicza, jego pełnomocnika ds. kultury. Problem jest jednak głębszy.
Ściągnięcie do Krakowa artystów światowego formatu pokazało, że tzw. stolica kulturalna Polski jest w rzeczywistości artystyczną prowincją, której znakiem rozpoznawczym w ostatnich latach nie były produkcje muzyczne, lecz środowiskowe kłótnie. Skutkowało to frustracją artystów, bo nie mogli się rozwijać, oraz melomanów, dla których zakup biletu do filharmonii czy opery był podobny do wizyty w kolekturze totolotka.
Ostatni sezon tchnął w miejski krwiobieg artystyczny nieco optymizmu. Zdano sobie sprawę, że podsycane przez media konflikty nie tylko sprowadzają artystyczne kwestie na plan dalszy, a więc pomijają główny cel istnienia krakowskich zespołów, ale nade wszystko szkodzą wizerunkowi miasta. A przecież tu idzie o coś więcej niż tylko zaspokajanie kulturalnych potrzeb mieszkańców. Gra toczy się o obecność Krakowa na międzynarodowym rynku muzycznym, stworzenie oferty dla turystów, w której zespoły lokalne uzupełniają festiwalowe wydarzenia.
W jakiej więc kondycji są krakowskie zespoły dzisiaj? Czy okres związany z personalnymi przepychankami w Filharmonii już minął? Nadszedł kres niesmacznych utarczek między miastem a Stanisławem Gałońskim, byłym już szefem Capelli Cracoviensis? Czy artyści Opery na dobre zadomowili się w czerwonym pudełku przy rondzie Mogilskim? Artystyczne plany oraz pierwsze koncerty i poziom najnowszej premiery operowej zdają się zapowiadać wychodzenie z impasu.
Najlepiej sytuacja wygląda w Filharmonii Krakowskiej. Paweł Przytocki, który w marcu objął stanowisko dyrektora artystycznego tej instytucji, skonstruował bardzo interesujący sezon artystyczny. "Najbliższe miesiące - mówi - to desant młodości". Oprócz utalentowanego Bartosza Koziaka, który wystąpił w Krakowie we wrześniu, posłuchamy Dominika Połońskiego, Łukasza Długosza; zagra także Agata Szymczewska, a po pięciu latach powróci Rafał Blechacz z II Koncertem fortepianowym Chopina. Trudno nie docenić obecności w repertuarze muzyki ubiegłego wieku, której rodzime zespoły filharmoniczne skrzętnie unikają. Początek sezonu pokazał, że twórczość nowsza jest Przytockiemu bliska. "Muzyka XX wieku zawsze wywołuje u słuchaczy niepokój i obawę - przyznaje dyrygent. - Graliśmy utwory Lutosławskiego i zauważyłem, że sprzedaliśmy mniej biletów. A przecież to już klasyka. Gdybym grał orkiestrowe wersje Aphex Twina, mógłbym być nazwany nowatorem. Ale prędzej czy później ja takie utwory wprowadzę".
Tych melomanów zaś, którzy czekają na wielką pianistykę z okazji Roku Chopinowskiego, instytucja zaprasza na recitale Simona Trpčeski, Jue Wanga, Haochen Zhanga, Yefima Bronfmana i Olgi Kern.
Najważniejsze, że atmosfera w Filharmonii zdecydowanie się polepszyła. Muzycy otrzymali podwyżki, komunikacja między orkiestrą, chórem a dyrekcją poprawiła się, a plany repertuarowe pozwalają na rozwój.
Świadomość wagi rozpoczętego sezonu posiada też Bogusław Nowak, szef Opery Krakowskiej. "Pamiętajcie, mówię do współpracowników, skończył się okres ochronny. Jeśli teraz zawiedziemy widzów, którzy przychodzą do opery z ciekawości, aby zobaczyć nowy gmach, drugi raz się nie pojawią". Być może obawa przed odpływem publiczności, która lubi te piosenki, które zna, sprawia, że w najbliższych miesiącach trudno będzie obejrzeć produkcje bardziej wymagające. "Publiczność krakowska potrzebuje pewniaków - twierdzi Nowak. - Eksperymenty takie jak »Cesarz Atlantydy« Ullmanna, który uważam za sukces naszego teatru, ale postrzegany przez środowisko, a nie przez widza, w najbliższym roku nie będą miały miejsca. Natomiast pracujemy nad rokiem 2011 i prawdopodobnie publiczność spotka się z Janaczkiem, którego w Krakowie nigdy nie było".
Na co więc liczyć mogą operomani? Sezon zainaugurowano "Madame Butterfly" Pucciniego w reż. Waldemara Zawodzińskiego. Na kolejną premierę trzeba czekać do marca - "Carmen" poprowadzi Tadeusz Kozłowski, w roli tytułowej wystąpi Małgorzata Walewska, a reżyserię powierzono Laco Adamikowi. Sezon zakończy przeniesienie z Niepołomic "Barona cygańskiego".
Ciekawie zapowiadają się przedsięwzięcia muzyczne Capelli Cracoviensis. Jan Tomasz Adamus planuje wykonanie kompletu symfonii Franciszka Schuberta, na wiosnę - Roberta Schumanna. W kalendarzu znajdzie się miejsce dla muzyki pasyjnej: barokowej, ale i wczesnoromantycznej. Zespół będzie pracował ponadto z fińską skrzypaczką Sirkką-Liisą Kaakinen, a także z Christiną Pluhar, Paulem Hillierem i Andrew Parrottem. Nowy dyrektor chce także nawiązać współpracę z młodymi reżyserami - "Myślę o przygotowaniu oper Haendla tak, by każdy z aktów był reżyserowany przez innego studenta wydziału reżyserii operowej PWST".
***
W muzycznym Krakowie sporo więc będzie się działo. Szkoda tylko, że dyrektorzy instytucji kulturalnych wciąż funkcjonują w finansowej niepewności, nie znają wysokości budżetów na najbliższe lata, nie mają gwarancji, że podpisane umowy znajdą pokrycie w środkach. Brak systemowych rozwiązań w kwestii finansowania kultury skazuje polskich melomanów na doraźność i zadowalanie się resztkami ze światowego stołu muzycznego, z największymi artystami kontrakty bowiem zawierane są z kilkuletnim wyprzedzeniem. Potrzeba wielkiej odwagi i determinacji, aby w takich warunkach brać odpowiedzialność za instytucję artystyczną. A przecież wystarczyłoby wprowadzić wiążącą formalnie kadencyjność na dyrektorskich stanowiskach, związaną z finansowym zabezpieczeniem instytucji na okres trwania kontraktu. Pozwoliłoby to prowadzić nie tylko długofalową politykę kulturalną filharmonii i oper, ale także rozliczać z jej realizacji.