Koleżanki z mojej klasy

Zofia Lipska-Celińska, ekonomistka, Sprawiedliwa wśród Narodów Świata: Czy należy umierać za ojczyznę? O to nawet nie pytano, bo to było oczywiste. Wolna Polska była tak wielką wartością, że należało jej poświęcić wszystko, także własne życie.

24.07.2012

Czyta się kilka minut

VI klasa gimnazjum im. Marii Konopnickiej, 1936 r. Od lewej u góry: Zosia Lipska (Celińska) /
VI klasa gimnazjum im. Marii Konopnickiej, 1936 r. Od lewej u góry: Zosia Lipska (Celińska) /

ANNA MATEJA: Z wiarygodnego źródła – czyli od Władysława Bartoszewskiego – wiem, że w Państwowym Żeńskim Gimnazjum im. Marii Konopnickiej w Warszawie chodziła Pani do klasy z kawałkiem polskiej historii.

ZOFIA LIPSKA-CELIŃSKA: To się okazało później. W 1938 r., kiedy zdawałyśmy maturę, byłyśmy grupą koleżanek: Zosia Lewinówna, Wanda Makuch, Hela Balicka, Wisia Łobzowska, Oleńka Zweibaumówna, Hedda Semilówna... O, tu na tym zdjęciu, zrobionym w szóstej gimnazjalnej – jakim cudem ono ocalało?! – siedzimy sobie wszystkie.

Hela Balicka to autorka książek o Hance Szapiro-Sawickiej?

Tak, Hanka Szapiro, zamęczona przez gestapo na Pawiaku w 1943 r., była jej przyjaciółką. Mama Heli była Żydówką; pracowała jako lekarz higienista. Ojciec był inżynierem mechanikiem, pracował m.in. w Towarzystwie Osiedli Robotniczych, dzięki któremu powstało Osiedle na Kole z tanimi domami dla pracowników fizycznych. W Warszawie brakowało wówczas mieszkań, było mnóstwo wilgotnych podwórek-piwnic, nigdy nie docierało światło. Na Kole wybudowano domy dwu- czy trzypiętrowe, obsadzono zielenią; rodzina otrzymywała mieszkanie z jedną izbą, ale na tyle dużą, że można ją było dowolnie dzielić. Łazienki były wspólne, pralnia i suszarnia ogólnodostępne.

Wielu krewnych Heli należało do Komunistycznej Partii Polski i zostało rozstrzelanych w czasie czystek stalinowskich.

I nie zmieniło to jej poglądów?

Niewiele osób z mojego otoczenia rozumiało, co się dzieje w Rosji Sowieckiej. Ojciec Heli, mimo tego dramatu, pozostał socjalistą; Hela też zachowała poglądy lewicowe, choć nie jestem pewna, czy zawsze była komunistką. Podczas wojny walczyła w szeregach Związku Walki Młodych i Armii Ludowej. Mimo pochodzenia mamy, Baliccy nie dali się zamknąć w getcie. Zdecydowali, że zostają po aryjskiej stronie miasta i ten dom, można powiedzieć, funkcjonował normalnie. Hela, o ile się nie mylę, przed wojną zaczęła studiować architekturę, więc w czasie okupacji uczyła się w szkole, która była czymś w rodzaju technikum budowlanego. Z planów nic nie wyszło, bo Hela straciła rękę w czasie walk powstańczych. Nigdy nie używała protezy, choć jej kupno, nawet za granicą, nie byłoby chyba problemem, skoro jej ojciec był po wojnie wiceministrem komunikacji.

Studiowała w SGH, potem przemianowanej na Szkołę Główną Planowania i Statystyki, a po doktoracie została tam pracownikiem naukowym. W 1968 roku podczas masówki na uczelni, kiedy zaczęły padać hasła antyżydowskie, dała w twarz rektorowi. Wyrzucono ją z pracy. Napisała pierwszą książkę o Hance Sawickiej i przez lata żyła ze wznowień książki o bohaterce i patronce tamtego reżimu. Hela pisała dużo: i artykułów fachowych, m.in. opracowania dla ZUS-u, i wspomnieniowych, bo życie miała ciekawe.

Napisała też kilka tekstów o starości do miesięcznika „Więź”.

Znała się na tym – była przecież autorką książek dotyczących niepełnosprawności i gerontologii. Zmarła w domu opieki w Łomiankach kilka lat temu z powodu choroby nowotworowej. Do końca była rozbudzona intelektualnie i zaangażowana społecznie. Tego uczono nas w szkole, kiedy np. pani Zawadzka, polonistka, omawiając lektury, stawiała pytania najważniejsze: czy praca społeczna wymaga całkowitego poświęcenia?, czy wolno kłamać?, czy mogę nie udzielić pomocy?

Czy należy umierać za ojczyznę?

O to nie pytano, bo to było oczywiste: wolna Polska była tak wielką wartością, że, jeżeli zaszłaby taka potrzeba, należało jej poświęcić wszystko, także własne życie. Ale proszę nie myśleć, że kładziono nam do głów, jak to świetnie jest za ojczyznę umrzeć. Co to to nie! Do znudzenia za to celebrowano jakieś obchody: imienin Marszałka, 3 Maja, rocznicy śmierci Marszałka, wymarszu Kadrówki z Oleandrów, 11 listopada... I jeszcze ten „siwy strzelca strój”!

Co?

Nie zna pani tego? „Jedzie, jedzie na kasztance, siwy strzelca strój/ hej, hej komendancie, miły wodzu mój”. Byłyśmy wściekłe: jaki strój? To tylko to się liczy, nie człowiek?

W ostatnich klasach miałyśmy już serdecznie dosyć tej nachalnej propagandy politycznej. Chyba właśnie z tego powodu – ale też dlatego, że nie chciałyśmy się bawić z chłopcami – nasza studniówka odbyła się w biurze firmy państwa Racheli i Władysława Kohanów przy ulicy Szkolnej. Trzeba powiedzieć, że dyrekcja miała z nami krzyż pański... Spóźniłyśmy się nawet na rozdanie świadectw maturalnych, ale to akurat niechcący.

Kim byli Kohanowie, że zorganizowali wam studniówkę?

Wujostwem Zosi Lewinówny. Mieli fabrykę materiałów izolacyjnych, w której udziały miała także mama Zosi. Tuż przed wybuchem wojny – dosłownie w ostatnich dniach sierpnia 1939 roku – naradzali się, czy wyjechać z kraju. Samochód z bakiem pełnym benzyny i zapasem paliwa stał zaparkowany przed domem na ulicy. Oni – prawie spakowani.

I nie wyjechali?

Nie wyjechali i nie przeżyli. Pan Władysław powiedział, że tu jest jego miejsce na ziemi – nie będzie szukał innego. Oboje musieli się ukrywać, m.in. w naszym mieszkaniu przy Filtrowej, potem udało nam się znaleźć dla nich i dla mamy Zosi mieszkanie do wynajęcia w Milanówku. Niestety pan Kohan zmarł na zawał serca; jego żonę ukrywał później w mieszkaniu służbowym prof. Henryk Krzeczkowski, dyrektor biblioteki SGH. Gdy ludzie opuszczali Warszawę po wybuchu powstania, pani Rachela, obawiając się denuncjacji, popełniła samobójstwo. Zosia i jej mama były już wówczas daleko – w majątku znajomych ojca, w Terebińcu pod Hrubieszowem. By wyjaśnić, jak się tam znalazła, muszę wrócić do początku okupacji. Do ojca Zosi, Maksymiliana Lewina...

Może przypomnę: w młodości był działaczem ruchu rewolucyjnego, potem żołnierzem Związku Strzeleckiego; walczył w Legionach, po tzw. kryzysie przysięgowym internowany, brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej. We wrześniu 1939 r. walczył w twierdzy Modlin, potem wstąpił do Służby Zwycięstwu Polski.

Został aresztowany przez Niemców już w listopadzie 1939 r., a kilka miesięcy później rozstrzelany w nieznanym miejscu, prawdopodobnie na skraju Puszczy Kampinoskiej. Jego córka mieszkała już wówczas z nami przy Filtrowej. Dziwnie to zabrzmi, ale starałyśmy się żyć normalnie: Zosia się nie ukrywała, z dokumentami wystawionymi na fikcyjne nazwisko Lipkowska wychodziła na miasto, uczyłyśmy m.in. się na Kursach Gospodarczych prowadzonych przez prof. Edwarda Lipińskiego.

Tajne nauczanie?

Otóż nie, Lipiński otrzymał pozwolenie otwarcia zawodowej szkoły handlowej – takiej dla ekspedientek i kasjerek – tyle że na zajęciach realizowano przedwojenny program SGH. Jak to się stało, że nie wpadliśmy? Niemcy byli za bardzo zajęci, ale nie mam wątpliwości, że gdyby wszystko trwało dłużej, na pewno by się połapali.

Pracowałam wówczas w firmie budowlanej i tam właśnie, pewnego pięknego dnia, zadzwoniła do mnie mama, prosząc, żebym co tchu przyszła do domu. Chwilę wcześniej był u niej dozorca z ostrzeżeniem, że w naszym mieszkaniu gestapo planuje rewizję. Pobiegłam do Zosi, by po „szkole Lipińskiego” poszła do jednej z koleżanek, bo niektóre mogła śmiało prosić o pomoc.

Kogo szukało gestapo?

Oczywiście Żydów. Doniosła prawdopodobnie córka tego samego dozorcy, który nas ostrzegł, bo w tamtym czasie randkowała z jakimś Niemcem w mundurze. Jej ojcu jednak i my, i wielu mieszkańców domu przy Filtrowej miało mnóstwo do zawdzięczenia. Ocalił nam skórę także w czasie tragicznym, kiedy Niemcy robili rewizję i brankę z ulicy Filtrowej, a my akurat ukrywaliśmy w domu zbiegłego z obozu Francuza. Organizacja...

...czyli Armia Krajowa...

...przyprowadziła go pewnego dnia, prosząc o przechowanie przez góra dziesięć dni. Dozorca chłopców i młodych mężczyzn z czterech sąsiadujących ze sobą domów przy Filtrowej, którzy byli w wieku, w którym mogli zostać zabrani na roboty, zabezpieczył w skrytce na strychu. U nas w ostatnim pokoju zsunęliśmy meble, wyciągnęliśmy kubły i pędzle... W tym bałaganie siedział Francuz, miał udawać głuchoniemego malarza. Niemcy tylko otworzyli drzwi do pokoju i od razu się wycofali.

Wracając do Zosi: po wojnie wróciła do Warszawy. A że była bardzo zdolną dziewczyną, studia rozpoczęła chyba na fizyce – dopiero po skończeniu pierwszego roku przeniosła się na polonistykę, gdzie uczyła się wraz z moim bratem, Janem Józefem, i jego późniejszą żoną, Marutą. O tym, że była znakomitym redaktorem w PIW-ie, a potem PWN-ie i napisała, wraz z Władysławem Bartoszewskim, książkę „Ten jest z ojczyzny mojej...” o Polakach pomagających Żydom podczas okupacji, na pewno pani wie.

Książka wyszła w wydawnictwie Znak, w 1967 r. Lewinówna zadebiutowała w „Tygodniku” późną wiosną 1948 r., przez lata korespondowała z Jerzym Turowiczem. W marcu 1965 r. pisała: „byłam w środowisku nie wtedy, kiedy prowadziło to na wycieczki i obozy zagraniczne, tylko na Mokotów”.

Po wojnie Zosia stała się głęboko wierzącą katoliczką. Był to jej świadomy wybór, podyktowany zapewne także doświadczeniami okupacyjnymi. Rodzice Zosi przyjęli bowiem chrzest dopiero w czasach legionowych, gdy miała przyjść na świat; przypuszczam, że uważali, iż jako nie-Żydówce będzie jej w życiu łatwiej...

Zapłaciła za to wysoką cenę: w latach stalinowskich skazano ją i osadzono w więzieniu na Mokotowie, ponieważ nie podporządkowała się decyzji władz, które w 1949 r. zdelegalizowały Związek Akademickich Sodalicji Mariańskich. Działała jako sodaliska konspiracyjnie. W innej celi trzymano na Rakowieckiej Zosi i moją koleżankę gimnazjalną – Heddę Semilównę, która z kolei siedziała za komunizm. A konkretnie za Mariana Spychalskiego, bo w czasie wojny była jego łączniczką.

Hedda opuściła więzienie obciążona zaburzeniami psychicznymi, z którymi nie poradziła sobie do końca życia. Zosia dzielnie wszystko przetrzymała.

Heddę i Spychalskiego oskarżono zapewne o „odchylenia prawicowe”.

To byłoby zabawne! Hedda bowiem jeszcze jako gimnazjalistka wstąpiła do młodzieżówki komunistycznej. Była inteligentna, uzdolniona plastycznie, z silną osobowością i parę koleżanek, w tym mnie, pociągnęła w stronę światopoglądu lewicowego. Nie było to trudne. Każda z nas widziała przecież nędzę warszawską: wielodzietne rodziny gnieżdżące się w wilgotnych klitkach, żebrzące dzieci. I zdawałyśmy sobie sprawę, że przy takiej organizacji pomocy społecznej, jaka była przed wojną, ci ludzie są pozostawieni sami sobie.

To właśnie Hedda znalazła na Mokotowie rodzinę wyrzuconą z mieszkania i namówiła nas, byśmy zanosiły im jedzenie i używaną odzież. Zawiązałyśmy też kółko samokształceniowe, zastanawiałyśmy się, jak pomóc prostytutkom, by nie musiały zarabiać na życie swoim ciałem; czytałyśmy książki Wandy Wasilewskiej. Poświęcałyśmy czas mniej lub bardziej marksistowskim lekturom, szukając metod przebudowy świata na taki, w którym byłoby mniej nierówności.

A co na to rodzice?

Byli w szoku, że zajmujemy się „takimi rzeczami”! I jeszcze Wasilewska... Dostali niemal białej gorączki, że czytaliśmy książki tej komunistki. Sprawa wyszła przez ojca Zosi Lewinówny, który jako dawny legionista działał w Straży Przedniej przy BBWR, więc siłą rzeczy nie mógł spokojnie patrzeć, jak jego córka ulega lewicowym miazmatom. Niepotrzebnie się o nas bali. Poza Heddą, która wstąpiła później do KPP, reszta dziewczyn pozostała przy czytaniu broszurek. Często zresztą nam się one nie podobały, bo były pisane jak dla osób mało wykształconych, w duchu bardzo propagandowym.

Podczas wojny Hedda została łączniczką Mariana Spychalskiego (wówczas członka PPR i współtwórcy Gwardii Ludowej), o czym oczywiście nie wiedziałam – przyszła do mnie, szukając pokoju do wynajęcia. Znalazłam po sąsiedzku: u żony przedwojennego wojewody warszawskiego Stanisława Twardo. Mieszkali już u niej uciekinierzy z Poznańskiego, ukrywali się od czasu do czasu ważni działacze podziemia, synowie należeli do AK. Oczywiście, wynajęli pokój Heddzie, a okazało się, że będzie z niego korzystać Spychalski.

To stwarzało zagrożenie dla wszystkich w tym domu?

Jak najbardziej, na szczęście trwało to krótko. Kiedy nocowała u nas przy Filtrowej, nie raz ani dwa, pojawiała się z bronią. Na szybko musiałam wymyślić, gdzie ją ukryć! Z reguły lądowała w przeciwpożarowych skrzyniach z piaskiem, które stały na klatce schodowej przy frontowych drzwiach kamienicy (zawsze były zamknięte, korzystaliśmy z wejścia od tyłu). Oczywiście, rodzice o tym nie wiedzieli – umarliby ze strachu. Ojciec co prawda był zaangażowany w działalność podziemną, ale czegoś takiego, jak ukrywanie broni w domu, na pewno by nie zaakceptował.

A Pani się nie bała?

Chyba byłam na tyle głupia, że się nie bałam. Ale tak naprawdę to... nie wiem. Zdawałam sobie sprawę z niebezpieczeństwa, ale młody człowiek inaczej to znosi. Nie myśli się o tym, co będzie, kiedy ktoś zauważy i doniesie, gdzie trzeba, że do mojego mieszkania właśnie weszła obca osoba, być może Żydówka... A tak właśnie wpadała do mnie Ola Zweibaumówna, by się wykąpać albo chwilę odpocząć. Potem znalazła bezpieczne przytulenie w gospodarstwie ogrodniczym państwa Hoserów. To rodzina obecnego biskupa warszawsko-praskiego Henryka Hosera. Zarządzała tam domem, nawet uczyła francuskiego, co było możliwe, bo nie miała semickich rysów. By pomóc jej przeżyć, wystarczyły odpowiednio sfabrykowane papiery i obce otoczenie, które nie wiedziało, kim jest naprawdę.

Ola była Żydówką o lewicowych przekonaniach: broniła spraw swojego narodu, należała do organizacji żydowskich. Po wojnie wyszła za mąż za Ryszarda Mandla, który przybrał nazwisko Karłowicz, bo chodził w góry i uwielbiał muzykę Mieczysława Karłowicza. Ola została lekarzem-pediatrą, pracowała w szpitalu na Bielanach. Wiele lat później to ona ukrywała moich synów, kiedy zaangażowali się w działalność opozycyjną. Po raz pierwszy po protestach studenckich w 1968 r., kiedy Wojtka zatrzymano na dłużej, a Andrzeja, który miał 17 lat, wypuszczono po 24 godzinach. Nie chciał jednak nocować w domu, obawiając się, że przyjdą po niego znowu. Ola Karłowiczowa doskonale go rozumiała.

Historia lubi się powtarzać. Prof. Edward Lipiński też pojawił się ponownie z tajnymi wykładami w Pani rodzinnym domu przy Filtrowej pod koniec lat 70., w ramach Tajnych Kursów Naukowych.

Miałam poczucie historycznego déjà vu: do tego samego mieszkania, choć w innym ustroju, znowu przychodzi prof. Lipiński, który pewnych wykładów nie mógł poprowadzić na państwowej uczelni.

A Pani brat, Jan Józef Lipski, angażował się w te wojenne historie?

On? W żołnierzyka się bawił.

Był w AK?

Skąd! Wycinał żołnierzyki z papieru, bo gdy rozpoczęła się wojna Janek dzieciuch jeszcze był. Odstawił wycinanki, gdy – wychodząc przez okno, żeby mama nie zobaczyła – poszedł do Powstania. No, może nieco wcześniej – w 1942 r., gdy wstąpił do Szarych Szeregów; rok później był już w pułku Baszta AK. Czy myślałam o tym, co będzie dalej? Że może nie wrócić? Proszę pani, w takich chwilach o takich rzeczach się nie myśli.

Sama miałam dużo szczęścia, bo zupełnie przypadkowo znalazłam się w ostatnich dniach lipca 1944 r. wraz z narzeczonym w Otwocku. Gdy chcieliśmy wrócić, na rogatkach miasta stały już węgierskie posterunki, które nawet za łapówki nie przepuszczały ludzi do miasta. Warszawę zobaczyłam dopiero w marcu 1945 r. Od dozorcy dowiedziałam się, że w pierwszych dniach powstania nasz dom wysiedlali własowcy. Rodzice i młodsza siostra, Maria, przeżyli tam piekło. Trafili na Zieleniak, przez który przeszła cała Ochota, potem dotarli aż do Łowicza. I tak mieli dużo szczęścia.

Kolejna moja koleżanka gimnazjalna Wanda Makuch wraz z młodszą siostrą Zosią (później żoną Władysława Bartoszewskiego) była świadkiem likwidacji przez Niemców szpitala powstańczego na Woli. Przeżyły makabryczne historie, bo przecież na ich oczach zabijano rannych, którymi się opiekowały.

Wanda, tak jak zamierzała, chodząc podczas okupacji na tajne komplety medyczne, została po wojnie lekarzem. Jej siostra z kolei, razem z Zosią Lewinówną i moim bratem, studiowała polonistykę.

A jakim cudem otrzymała Pani pracę w Biurze Projektów i Studiów Budownictwa Specjalnego, czyli: czołgów, karabinów i tym podobnych? Z Pani pochodzeniem... I jeszcze to AK.

Zabawna historia – widać kadry się nie połapały. Pilnowałam strony finansowej zawieranych umów, potem zostałam kierownikiem pracowni ekonomicznej, która oceniała opłacalność planowanych inwestycji. Trudne to było przedsięwzięcie, bo w PRL-u mieliśmy przecież sztywne ceny, regulowane urzędowo, a w krajach zachodniej Europy ceny dyktował wolny rynek. Na działalność przyznawano nam z budżetu oprocentowane kredyty, ale tak naprawdę to było zawracanie głowy, bo ostatecznie traktowano je jako bezzwrotną dotację. Sztuka dla sztuki, a nie biznes... Poznałam od podszewki absurdy funkcjonowania socjalistycznej gospodarki, a przynajmniej jej przemysłu ciężkiego, bo zajmowałam się m.in. Łabędami, gdzie produkowano czołgi, Stalową Wolą z pojazdami ciężkimi i czołgami, Radomiem z karabinami i prochem.

I Pani nie była w Powstaniu...

Na początku wszystko było utajnione i to do tego stopnia, że każde piętro miało swój kolor przepustki, a na koniec dnia zamykało się dokumenty tzw. trumną – wielkim pudłem plombowanym osobistą pieczęcią, i zanosiło do tajnej kancelarii. Praca toczyła się pod ścisłym nadzorem, do czasu jednak. W latach 80., kiedy mój syn, Andrzej, siedział po uszy w działalności opozycyjnej, w szafach na korytarzu bezczelnie trzymałam wydawnictwa drugoobiegowe i wszystko to, czego nie powinno być u mnie w domu.

Ładnych rzeczy się Pani nauczyła w tym gimnazjum przy ulicy Barbary.

A ładnych: postawy życiowej, poczucia sprawiedliwości, umiejętności odróżniania dobra od zła, dyskrecji, zachowania w trudnych sytuacjach... Przekonania, że nie żyjemy po to, by być bohaterami. Na przykład Krysia Mrozowska-Kostyrko została po prostu znakomitym naukowcem – zajęła się mikrobiologią, raczej nie garnąc się do działalności publicznej. Czy to mało? Ale, jak pani widzi, moja klasa była, owszem, dosyć...

A co to za paczka, o którą potknęłam się w przedpokoju?

Z PWN-u. Wydają świetne przewodniki: segregatory, w które wpina się zeszyty opisujące miasta i regiony. Podróży miałam w swoim życiu zdecydowanie za mało, więc muszę to teraz jakoś nadrobić.  


ZOFIA CELIŃSKA (ur. w 1919 r. w Warszawie) jest ekonomistką (ukończyła SGH). W czasie okupacji czynna w AK. Uhonorowana Medalem Sprawiedliwego wśród Narodów Świata Instytutu Yad Vashem oraz Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. Siostra Jana Józefa Lipskiego, działacza opozycji demokratycznej, historyka i krytyka literatury, oraz Marii Dmochowskiej, lekarza i polityka; matka Andrzeja Celińskiego, polityka.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 31/2012