Katoliczka i feministka

Nie wiemy, jak wiele jest kobiet takich jak my. Sądzimy, że coraz więcej. Warto, aby Kościół w Polsce dostrzegł nasze doświadczenia.

14.06.2015

Czyta się kilka minut

Dominika Kozłowska w redakcji „TP”, marzec 2015 r. / Fot. Kamila Zarembska
Dominika Kozłowska w redakcji „TP”, marzec 2015 r. / Fot. Kamila Zarembska

Polka, katoliczka, feministka – to połączenie w naszym lokalnym Kościele wciąż brzmi dość egzotycznie. Chyba że chodzi o tzw. nową feministkę, tę od Jana Pawła II. Wówczas można odetchnąć z ulgą. Pozostałe katolickie feministki traktowane są podejrzliwie, bo przez pryzmat zamkniętej przez Jana Pawła II debaty o urzędowym kapłaństwie kobiet. Z kolei prawdziwe feministki kojarzą się radykalnie: jako zwolenniczki aborcji, dostępności tabletek „dzień po”, seksualizacji dzieci, związków partnerskich, a ostatnio także i groźnego genderu. Łatwo je ustawić na zewnątrz Kościoła, bo przecież ich poglądy są sprzeczne z nauczaniem biskupów, promującym tradycyjny model rodziny. To spowodowało, że do niedawna zwykłe katoliczki, które na co dzień nie mają zwyczaju snucia rozważań na temat związku między płcią a kapłaństwem, nie zastanawiały się nad swoim stosunkiem do feminizmu, co najwyżej ograniczając się do lektury „Wysokich Obcasów”.

Opublikowany w poprzednim numerze „TP” manifest feministyczny nie zrodził się w próżni. Głosy Zuzanny Radzik, Aleksandry Klich i Ingi Iwasiów, podobnie jak wielu innych kobiet, które w ostatnim czasie włączyły się w dyskusję, są owocem długiego procesu, który wydarzał się w tle głośnych, medialnych debat o rolach społecznych i religijnych kobiet. Katolicki feminizm może być przez niektórych traktowany jako związek zawodowy kobiet w Kościele – lobbujący na rzecz poszerzenia praw kobiet i dostępu do władzy. Tymczasem kobiety, które są katolickimi feministkami, są po prostu feministkami. A ponieważ są jednocześnie katoliczkami, stawiają również i pytania o kształt wspólnot religijnych i nauczanie Kościoła.

Feminizm to przede wszystkim sposób myślenia, który pozwala dostrzec, że z naszym społeczeństwem, polityką, edukacją, kulturą i religią jest coś nie tak: kobiety i mężczyźni, mimo że formalnie równi, faktycznie nie mają jednakowych szans na rozwój i możliwość podążania za swym powołaniem. I ten moment feministycznego przebudzenia wyzwala potrzebę zmiany istniejącego porządku. Nie jest to zmiana skierowana przeciwko mężczyznom. Owszem, feminizm ma różne oblicza: zarówno te radykalne, nieraz traktujące mężczyzn wrogo, jako odpowiedzialnych za niesprawiedliwy porządek, jak i te nastawione na szukanie dróg głębokiego pojednania płci.

Zasadniczo jednak porządek, do którego dążą feministki, także i przed mężczyznami otwiera możliwości rozwoju w obszarach do niedawna dla nich niedostępnych. O przykład nietrudno, choć nie każdy zdaje sobie sprawę, że jest to efekt feministycznej roboty: ojcostwo i związane z nim odkrywanie opiekuńczej i emocjonalnej strony relacji z dziećmi, jakiś czas temu zastrzeżone wyłącznie dla kobiet.

Co zatem sprawiło, że część z nas, Polek-katoliczek, doznała feministycznego przebudzenia? Z pewnością przyczyniła się do tego debata o gender oraz o ratyfikacji tzw. konwencji antyprzemocowej. Przestrogi przed „genderem”, padające głównie z ust kapłanów i prawicowych publicystów, odebrane zostały jako próba zahamowania zmian społecznych, służących kobiecej emancypacji i faktycznej równości bez względu na płeć. Po drugie, ogromną rolę odegrały też i kobiece ruchy społeczne, przede wszystkim te rozwijające się poza strukturami Kościoła. M.in. Kongres Kobiet, który dzięki wydarzeniom regionalnym zbudował przestrzeń dla spotkania kobiet bardziej tradycyjnych ze świadomymi feministkami. Dzięki temu katoliczki odkryły, że feminizm to nie jakaś pseudomarksistowska ideologia, ale siła kobiecej solidarności i konkretne działania na rzecz poprawy ich losu oraz sytuacji polskich rodzin: tworzenia żłobków i przedszkoli, walki o alimenty, wyrównywania szans edukacyjnych i na rynku pracy, przeciwdziałania przemocy domowej.

Nic o nas bez nas 

Jeden z rysunków Andrzeja Mleczki przedstawia stojącego za ołtarzem kapłana, trzymającego kielich w ręku, a przed nim grupkę rozmodlonych kobiet. Podpis głosi: „wino, kobiety i śpiew”. Ten satyryczny obraz dość dobrze odzwierciedla specyfikę Kościoła katolickiego w Polsce. Rolę religijnych liderów – przede wszystkim kapłanów, ale także lektorów, szafarzy najświętszego sakramentu, a nawet publicystów katolickich mediów – niemal bez wyjątku pełnią mężczyźni. Dzieje się tak nawet wówczas, gdy prawo lub obyczaj dopuszcza udział kobiet w pełnieniu danej funkcji. Kłopot polega na tym, że gdy stale poszerza się pole możliwych dróg życiowych kobiet, role, jakie kobietom przypisują kapłani, i zadania, które jako katoliczki mogą pełnić we wspólnocie religijnej, jawią się jako coraz mniej atrakcyjne, bo zawsze drugorzędne, podporządkowane wyborom męskim. Statystyki są smutne: w ostatnich latach wspólnota Kościoła traci kobiety młode, wykształcone, pracujące.

Jesteśmy inne, bo kobiety w Kościele albo wypełniają przypisane im przez mężczyzn role, albo odchodzą. My z Kościoła nie odchodzimy, bo to nasza wspólnota, ale też nie chcemy milczeć w sytuacjach, gdy rozmawia się o nas bez nas. Piszę „jesteśmy”, ponieważ liczne spotkania i dyskusje, w których miałam okazję uczestniczyć od początku debaty o gender, pozwoliły mi dostrzec, że takich kobiet jest w polskim Kościele wiele. Co więcej, zapewne niezamierzonym skutkiem wojny z gender stało się także zbliżenie katoliczek i tych kobiet, które z wyboru są poza Kościołem.

To nam pokazało, że aż tak bardzo się nie różnimy. Mimo że nasze przekonania wyprowadzamy z różnych źródeł, wnaszych domach używamy końcówek męskich i żeńskich na oznaczenie zawodów, ról społecznych i codziennych czynności. Tymi ostatnimi dzielimy się solidarnie, ucząc sprzątania, gotowania i sztuki oszczędnego życia zarówno nasze córki, jak i synów. Dziewczynki i chłopców zarażamy jednakową pasją do matematyki i sztuki, kształcimy w nich pewność siebie, umiejętność używania krytycznego rozumu w takim samym stopniu jak okazywania uczuć, budowania trwałych związków, zasad antykoncepcji, wyznaczania granic i szacunku dla własnego ciała.

Co więcej, spotkania te pokazują, że w polskim Kościele są kobiety, które uważają, iż macierzyństwo, choć może być doświadczeniem wspaniałym, nie wyznacza centrum kobiecej tożsamości. Bo rodzicielstwo zawsze angażuje dwie osoby. Macierzyństwo i ojcostwo są sobie równe i podobnie jak etyka troski, otwarcia na drugiego i odpowiedzialności – nie ma płci. A kobieta, nawet gdy jest matką, jest także osobą, która chce się rozwijać w pełni i w każdym wymiarze. Co więcej, kobieta jest kobietą również i wtedy, gdy czuje, że bycie matką lub podejmowanie zawodów opiekuńczo-wychowawczych nie jest jej powołaniem.

Zniekształcona twarz kobiety 

Dlatego nasz głos jest pełen determinacji. Bo nie ma poważnej uroczystości kościelnej, w której nie byłoby o nas mowy. O nas, kobietach, które nie czują się gotowe na całkowite otwarcie na życie, więc decydują się na antykoncepcję. Tak: „decydują się” – nawet wówczas, gdy chodzi o prezerwatywę, ciężar tej decyzji nie rozkłada się równomiernie. Słyszymy, że to kobieta mówi życiu „nie”. Dlatego antykoncepcja w Polsce ma twarz egoistki, jak w kampanii społecznej wzywającej nas do rodzenia dzieci [o kampanii piszemy na s. 27 – przyp. red].

O nas, kobietach, które stają się matkami niegodnie poczętych dzieci, mówią biskupi, gdy potępiają in vitro jako metodę bezwzględnie niegodziwą. Dlaczego takie słowa nie padają z ust kobiet i mężczyzn, którzy po kilkunastu latach bezskutecznego stosowania dopuszczalnych przez Kościół metod leczenia niepłodności zdecydowali się na wszczepienie wszystkich dwóch zarodków, które udało się pozyskać w wyniku stymulowanej hiperowulacji? Albo z ust świeżo upieczonych babć i dziadków, którzy towarzyszyli swoim dzieciom w ich cierpieniu, a teraz cieszą się z ich rodzicielstwa? Ile takich dzieci zostanie kiedyś kapłanami, biskupami, watykańskimi urzędnikami? I czy to doświadczenie odciśnie jakiś ślad w świadomości tych, którzy nauczają i są naszymi pasterzami?

Zrzucenie ciężaru tzw. cywilizacji śmierci na barki kobiet bardzo upraszcza sprawę. Łatwo uznać, że to nasze egoistyczne decyzje: o ograniczeniu liczby dzieci, poświęceniu się pracy zawodowej z taką samą pasją jak wychowaniu albo o pozostaniu singielką – przyczyniają się do osłabienia rodziny i rozluźniania naturalnych więzi.

Zróbmy to! 

Polski katolicyzm potrzebuje feminizmu, który w życie naszego Kościoła kobiece głosy włączy na równi z męskimi. Potrzebujemy także dyskusji o płci kulturowej i biologicznej oraz o strukturalnym podłożu przemocy. Podczas małopolskiego Kongresu Kobiet góralki z Podhala, które trudno posądzić o łatwe uleganie wywrotowym ideom, wiele mówiły o przemocy w rodzinie, która przekazywana jest z pokolenia na pokolenie wraz z tradycyjnym modelem rodziny. Nie chodzi o to, aby tradycję odrzucać, ale aby podjąć krytyczną rozmowę, pozwalającą odróżnić to, co warte zachowania, od tego, co w świetle obecnej wiedzy i świadomości powinno odejść do lamusa. Czy płeć powinna mieć wpływ na dostęp do pełnienia urzędów, a wpisana w tradycję niewymienność zadań społecznych i ról religijnych kobiet i mężczyzn jest trwałym elementem nauczania Kościoła.

Katolickie kobiety coraz częściej mówią o Kościele własnym językiem. Dzięki temu zaczynamy się coraz wyraźniej słyszeć. Pora, by nasz głos został usłyszany także przez Kościół instytucjonalny. Wszak prawo i obyczaj postępują za życiem. Nigdy odwrotnie. ©

Autorka jest redaktorką naczelną miesięcznika „Znak”, doktorem filozofii, publicystką.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2015