Kampania słów

Dopóki myślenie o bezpieczeństwie będzie elementem ideologii, a nie chłodnej analizy i działania, przeciwnik będzie górą.

14.11.2015

Czyta się kilka minut

Policjanci przed salą koncertową Bataclan, jednym z obiektów piątkowego ataku terrorystycznego w Paryżu. 13/14 listopada 2015 r. / fot.Reporter
Policjanci przed salą koncertową Bataclan, jednym z obiektów piątkowego ataku terrorystycznego w Paryżu. 13/14 listopada 2015 r. / fot.Reporter

Prezydent nuklearnego mocarstwa właśnie oświadczył, że jego kraj stał się przedmiotem „aktu wojny”. To prawda – wojna się toczy, tylko że przeciwnikiem nie jest uznane państwo, więc i zasady jej prowadzenia są inne. Nie dysponuje armią taką jak Francja, czy - mówiąc szerzej - Europa. Ale dysponuje skuteczną „piątą kolumną” i rzeszą zagubionych w swej tożsamości tłumów, będącą znakomitym rezerwuarem do rekrutacji bojowników.

Ma jeszcze jedną przewagę – działa, podczas gdy my głównie gadamy.

Ziarna prawdy

Nasze gadanie – jak to w Europie. Para idzie w gwizdek i sprowadza do absurdów o różnym zabarwieniu, w zależności od ideologicznych upodobań gadających. W tym czasie przeciwnik rekrutuje nowych bojowników i zabija.



Myślenie o bezpieczeństwie wymaga trzeźwego myślenia bez zbytniej ideologii. Skrajności mają to do siebie, że w każdej z nich tkwi ziarno prawdy. Element prawdy tkwi w wypowiedziach tych, którzy mówią o „wojnie cywilizacji” i zakorzenieniu przemocy w elementach kulturowych wyniesionych z krajów pochodzenia terrorystów (czy ich rodziców). Zaprzeczanie temu faktowi jest absurdalne, podobnie jak absurdalnym jest argument „z wojen krzyżowych” czy innych przykładów morderczego fanatyzmu opanowującego niegdyś chrześcijan. Bywało tak w historii, ale obecnie jest to problem nieistniejący (oby na zawsze). Natomiast fanatyzm i agresja motywowana islamem jest widoczna we wszystkich częściach świata i raczej zyskuje na popularności niż traci.

Ale element prawdy tkwi również w argumentacji opcji przeciwnej, która kontruje, że skoro do mordowania „niewiernych” skłania się kilka procent muzułmanów francuskich, to znaczy, że reszta nie ma takich skłonności, więc stosowanie odpowiedzialności zbiorowej jest absurdem. Co więcej, można dodać, że doprowadzenie do zbiorowego konfliktu i odwetu może być jednym z głównych celów architektów Kalifatu. Ogólna rzeź uniemożliwiająca dialog, jako element konieczny do budowy nowego świata. Znamy to podejście od ideologów bolszewickich, do których szaleńcy z ISIS są znacznie bardziej podobni i w sposobie myślenia, i w przyjętym modus operandi, niż mogłoby się wydawać. Znacznie bardziej niż do europejskich konserwatystów, tak chętnie nazywanych „Talibami” przez część publicystów...

Myślenie życzeniowe

Dopóki myślenie o bezpieczeństwie będzie elementem ideologii, nie chłodnej analizy i działania, przeciwnik będzie górą. Myślenie życzeniowe prowadzi do uproszczonej, ale bezpiecznej psychologicznie, bo dającej fałszywe poczucie nieomylności, wizji świata. Prowadzi do diagnozy: "wszyscy inni są źli, należy więc pozbyć się wszystkich innych, co jakiś czas zdewastować meczet, może pobić turystę w ramach »obrony cywilizowanego świata«, i można spokojnie iść na piwo".

Wobec takiego myślenia, poza oczywistymi elementami etycznymi, nasuwają się wątpliwości praktyczne: otóż elementem obrony przed furią coraz liczniejszych fanatyków powinno być budowanie przeciwwagi poprzez wchodzenie w sojusze z normalnymi muzułmanami w kraju i za granicą. Nie jest to możliwe, jeśli każdego inaczej wyglądającego, czy inaczej modlącego się, wrzucimy do tego samego worka.

Ale myślenie życzeniowe idzie często w inną stronę: "wszyscy ludzie są równi, więc wszystkie ludy i religie są na tym samym etapie rozwoju. Zatem nie wolno zauważać zagrożeń, jeśli mają jakikolwiek kontekst kulturowy, bo to czyni z nas »faszystów«". Efektem jest całkowita niemoc w walce z przeciwnikiem pozbawionym moralnych zahamowań. Nasze dywagacje o równości i demokracji, prawach człowieka posuniętych do politycznie poprawnej cenzury, wzbudzają w fanatykach jedynie pogardę. Mogą czasem używać instrumentalnie tych terminów, jak robili to onegdaj bolszewicy, co jednak nie zmniejsza w nich chęci wybicia nas do nogi (chyba że dostosujemy się do ich sposobu życia).

Na poziomie makro walka z fanatyzmem musi odejść od myślenia ideowo-życzeniowego. Ogromne skupiska ludzi przeniesionych z państw odmiennych kulturowo i odmiennie rozumiejących pojęcia takie jak „wolność”, podwyższają ryzyko – to stamtąd rekrutują się niemal wszyscy europejscy ochotnicy somalijskiego Al-Shebabu czy syryjskiego ISIS. To oni mordują ludzi w Paryżu, Londynie czy Madrycie. To wśród nich prowadzą rekrutację skrajni imamowie we francuskich czy brytyjskich więzieniach, zamieniając zwykłych przestępców w przestępców skażonych poczuciem misji. Nieuwzględnianie tego choćby w polityce imigracyjnej jest zwykłą ślepotą lub obłudą. Co więcej, zagraża to doskonale zasymilowanej części muzułmanów - których jest niemało, ale nie są żadnym „newsem” dla mediów - czy muzułmanom rodzimym, jak choćby polscy Tatarzy. Zagraża im fizycznie: przez agresję niezintegrowanych, często fanatycznych i roszczeniowych mas, jak i przez agresję radykalnych miejscowych osiłków, którzy wierzą, że są obrońcami Europy, a w których łapy wpaść  niestety coraz łatwiej.

Europa się miota

Ostatnia sytuacja w Niemczech jest zapewne dowodem na to, że zideologizowanie myślenia może przybrać rozmiary absurdu: kanclerz Niemiec najpierw zaprasza „wszystkich uchodźców syryjskich”, z których połowa z Syrią nie ma nic wspólnego, rezygnując ze stosowania unijnych przepisów nakazujących rejestrowanie i sprawdzanie uchodźców. Nie wiadomo często, kim są i czy w ogóle są uchodźcami. W parę tygodni później minister spraw zagranicznych Niemiec oświadcza, że zamknie granicę i nadmiar imigrantów będzie wydalał, bo brakuje miejsca. W międzyczasie kanclerz Niemiec wybiera się do Turcji tuż przed wyborami  w tym kraju, i w ten sposób udziela poparcia obecnej administracji tureckiej, która najpierw przez lata wspierała po cichu ISIS, teraz zaś jako antidotum na ISIS wymyśliła wspieranie konkurencyjnych fanatyków islamskich powiązanych z Al-Kaidą. Jednocześnie prowadzi wojnę z Kurdami, którzy jako jedyna siła w regionie z fanatykami skutecznie walczą, sami będąc muzułmanami, sunnitami. W tym samym czasie powoduje – być może świadomie – kryzys migracyjny w Europie…  Działania niemieckie, a za nimi europejskie, układają się w tym wszystkim w bezradne miotanie się, a nie politykę.

Prawo wobec wszystkich

Strategia walki musi się opierać na jednoczesnym wspieraniu potencjalnych sojuszników – zwłaszcza w ugrupowaniach regionalnych na Bliskim Wschodzie i zwłaszcza wśród muzułmanów na całym świecie – oraz na drakońskim stosowaniu prawa wobec wszelkich przejawów ideologicznej agresji. Z jednej strony skinhead atakujący cudzoziemca czy inaczej wyglądającego rodaka powinien natychmiast iść do więzienia. Z drugiej Czeczeni, którzy w jednym z ośrodków  terroryzowali  niemuzułmańskich uchodźców, zabraniając im chodzenia w krótkich spodniach czy noszenia krótkich spódnic, twierdząc, że „tam gdzie żyją muzułmanie jest prawo muzułmańskie” - powinni natychmiast zostać deportowani. Podobnie uchodźcy, którzy jakiś czas temu wyrzucili z łódki „niewiernych” towarzyszy podróży, kiedy ci w czasie sztormu zaczęli się „źle" modlić. Zakładanie, że tego typu ludzie się ucywilizują i nie będą stanowić zagrożenia w Europie, jest przejawem już nie  tylko bezmyślności, ale tendencji samobójczych. Zamiast natychmiastowych działań, ochrona ośrodka przymyka oczy. Tak jak policja niemiecka czy brytyjska przymyka oczy na „patrole szariackie” w Londynie bądź Berlinie. Duńskie władze wracających z Syrii dżihadystów obejmują opieką psychologiczną, bo ci mają traumę…

Konieczna jest również weryfikacja pochodzenia funduszy na działalność religijną. Nie przeszkadza mi choćby sto meczetów tatarskich. Jednak jeden budowany za pieniądze saudyjskie wzbudza mój niepokój. Za nimi idzie wahabicka literatura i wahabiccy imamowie. Jak może bronić się Europa, która w imię „demokracji” i „wolności słowa” toleruje kazania nawołujące do jej zniszczenia i dehumanizujące chrześcijan i Żydów („małpy i świnie” wg oficjalnej nomenklatury wielu kaznodziejów – kto nie wierzy, niech posłucha kazań, z których część tłumaczona jest na angielski). Kazania takie uchodzą płazem w tej samej Europie, w której do więzienia wsadza się szwedzkiego pastora za nazwanie homoseksualnego seksu grzechem.

Wydaje się, że strategia australijska sprowadzająca się do polityki „chcesz być Australijczykiem, masz szanować tutejsze wartości i sposób życia”, jest polityką minimum, bez której o bezpieczeństwie nie ma co marzyć. Oczywiście konieczne wydaje się odejście również od europejskiej tendencji deprecjacji własnej tradycji kulturowej, której skrajne przejawy widać choćby we Francji, gdzie oficjalna, „religijna” wręcz dyktatura laickości stwarza znakomite warunki dla rozwoju radykalnego islamu. Fanatyzmy lubią się przyciągać, a ich głównym wrogiem jest miejscowa tradycja i normalność – zanim zaczną wyrzynać się nawzajem.

W skali mikro niezbędne zdaje się dopasowanie narzędzi walki do przeciwnika. Ten przeciwnik nie boi się śmierci. Komfort, jaki kaznodzieje dają bojownikom, to pewność, że na swojej śmierci wygrywają. Na Bliskim Wschodzie zaobserwowano, że zamachowcy-samobójcy przed wysadzeniem się w powietrze szli do fryzjera i elegancko się ubierali. Mieli przecież za kilka godzin zapukać do bram raju i musieli ładnie wyglądać. Czekały tam na nich upragnione dziewice. To wszystko traktowali w kategoriach prostych i dosłownych. Czy możliwość bycia zastrzelonym przez komandosa jest w rozumieniu takiego człowieka rzeczywistym zagrożeniem? Wejście w sposób myślenia przeciwnika i znalezienie odpowiednich metod wydaje się konieczne.

Jedno jest pewne – gadanie i wzajemne opluwanie się wyznawców lewicowej „otwartości” z wyznawcami „białej siły” i „polski jedynie katolickiej” nie prowadzi do niczego. Otwarte mówienie o zagrożeniach i bezwzględne stosowanie procedur wobec każdego, kto je łamie, wydaje się niezbędne. Zwłaszcza wobec tych, którzy dopuszczają się agresji fizycznej. Bez względu na wyznanie czy kolor skóry.

PAWEŁ LESKI, z wykształcenia prawnik, był policjantem, pracował m.in. dla organizacji międzynarodowych w Afryce, a także w Międzynarodowym Trybunale Karnym. Stale współpracuje z „TP”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]