Jakoś to nie będzie

Przecieki nie zawsze sprzyjają dociekaniom. Stan przygotowań Polski do członkostwa w UE prezentuje się o wiele lepiej niż wynikałoby to z anonsów prasy i dziennikarskich spekulacji - jeśli tylko zechcemy wczytać się w treść ostatniego Raportu Komisji Europejskiej.

16.11.2003

Czyta się kilka minut

Komisja Europejska nie tylko nie zaleciła zastosowania klauzul ochronnych, o czym było głośno kilka dni przed publikacją Raportu, ale w jego części ogólnej wystawiła Polsce i pozostałym krajom wstępującym dobre świadectwo. W przeciwieństwie do wielu komentatorów, którzy pospieszyli się z krytyką polskich przygotowań, Bruksela nie zapomniała, że datą pełnej gotowości Polski do członkostwa nie jest data publikacji dokumentu, ale 1 maja 2004 r.

Komisja opisała w Raporcie braki, ale brała pod uwagę stan sprzed kilku miesięcy. Tymczasem stan przygotowań ciągle się zmienia, zwłaszcza w sferze legislacyjnej. Nie oznacza to oczywiście, że wszystko w Polsce jest już zapięte na ostatni guzik. To, co naprawdę może niepokoić, to w gruncie rzeczy trzy zjawiska: problemy z wdrożeniem systemu kontroli i ewidencji IACS (bez jego sprawności będziemy mieli problemy z uzyskaniem dotacji dla rolników), opór materii w administracji (gdzie dominuje przekonanie, że jakoś to będzie, i gdzie brakuje dostatecznie wyszkolonego personelu oraz odpowiedniego wyposażenia urzędów zdolnych do bezproblemowej komunikacji z Unią), a także papierowa jedynie wojna z korupcją o niepokojących rozmiarach.

Polskie krowy w Unii

IACS musi być gotowy na czas. Można więc wierzyć ministrowi rolnictwa Wojciechowi Olejniczakowi, że nie będzie spał po nocach, by tak właśnie się stało. Jeżeli jeszcze dzisiaj jakiś urzędnik w jakimś województwie jest przekonany, że sprawa rozwiąże się sama, niech czym prędzej poszuka innego zajęcia. Wsparcie finansowe w rolnictwie jest kręgosłupem unijnej polityki rolnej, dlatego nie może zdarzyć się, że polskich rolników w jakimkolwiek momencie tych pieniędzy się pozbawi.

Unia patrzy też, i to przez lupę, na stan sanitarny polskich rzeźni i mleczarni. I w wielu miejscach widzi brud. Najgorsze, że może on tam pozostać nawet po wejściu do UE. Moglibyśmy się go pozbyć jedynie dzięki poważnym inwestycjom, na które nie wszystkie zakłady mają pieniądze i ochotę. Przez jakiś czas na polskim rynku będą zatem dwa gatunki masła czy mleka, inaczej też oznaczone: jeden dla rynku unijnego, drugi dla polskiego rynku wewnętrznego. Można tylko mieć nadzieję, że samym polskim konsumentom będzie zależeć na jak najszybszym dostępie do żywności produkowanej w sterylnych warunkach. Inaczej przyłożymy rękę do powstania dwóch unijnych rynków.

Dla poznania różnicy w standardach czystości między Polską a Unią przenieśmy się na chwilę do Tyrolu w Austrii, skąd pochodzi unijny komisarz ds. rolnictwa Franz Fischler. Wejdźmy do przypadkowej obory. Zrobiłem to przygotowując materiał dla telewizji o problemach tamtejszego rolnictwa. Właśnie dojono krowy. Pomijam fakt, że w oknach były kwiaty, a sama obora po prostu lśniła. Dojone mleko spływało systemem rur do odizolowanego pomieszczenia obok. Nie mogłem tam z ekipą tak po prostu wejść. Musieliśmy się przebrać, zakładając na nogi foliowe ochraniacze. W pomieszczeniu utrzymywano odpowiednią temperaturę kontrolowaną przez komputer. Przypominało to bardziej laboratorium niż chłopskie gospodarstwo! Podczas dojenia tyrolski rolnik tam nie wchodził, pieczę nad operacją pozostawiając żonie, która z kolei nie zaglądała do obory.

Dużo jeszcze upłynie wody w Wiśle, nim w pierwszej lepszej polskiej zagrodzie będzie podobnie. Dlatego sprawy związane z polskim rolnictwem będą nam dokuczały najbardziej, zmuszając do aktywności. Integracja z Unią z pewnością pomoże nam w przemianach, w tym - co najważniejsze - w przeprowadzeniu zmian strukturalnych.

Polskie rolnictwo nie może umniejszać wartości naszego członkostwa w europejskiej wspólnocie. Inaczej będziemy mieli z Unią wciąż na pieńku, a przy tym pozbawimy się satysfakcji z członkostwa, która niewątpliwie nam się należy.

Bat na korupcję

Stwierdzenie, że takiej satysfakcji może nas też pozbawić źle funkcjonująca administracja, jest już prawie banałem. Ale to administracja będzie przekładać na codzienne życie unijne reguły gry i od jej jakości zależy stopień zrozumienia przez Polaków “unijnej substancji". Batem na nią okaże się jednak system kontrolny Komisji Europejskiej, stworzony po to, aby państwa członkowskie przestrzegały ustalonych zasad.

To korupcja zagraża jakości polskiego życia w Unii. Mówią o niej głośno ci wszyscy, którzy w jakikolwiek sposób mieli do czynienia z polską gospodarką, urzędami, bankami. Deklaracje, że jest to “złe zjawisko", nie wystarczą, by je zwalczyć lub przynajmniej ograniczyć. Likwidacja korupcji w Polsce musi być priorytetem dla rządu, samorządów, policji, sądownictwa, mediów.

Poza dobrą wolą potrzeba jednak i narzędzi. Wicepremier Jerzy Hausner chce zlikwidować rozdzielnictwo licencji, koncesji, zezwoleń. To one są rakiem, który przenika gospodarkę korupcyjnymi powiązaniami. Polityką koncesji lub innych regulacji mogą pozostać objęte tylko takie obszary, na których przewiduje to unijny wspólny rynek. To prawda, że jest to rynek reglamentowany, na którym trzeba się poruszać w skomplikowanym systemie zezwoleń, dopuszczeń i kwot. Ale jest on przejrzysty i taki sam dla wszystkich jego uczestników. Sprawna unijna administracja świetnie nad nim panuje, zaś przypadki korupcji surowo się tępi.

Trzeba też pamiętać o jednym. Nie od Brukseli zależy spadek liczby skorumpowanych urzędników, policjantów wyciągających ręce po “małe co nieco" i bankowców oczekujących gratyfikacji. To zadanie w pierwszej kolejności narodowe. Na dodatek, w przeciwieństwie do rolnictwa, nie wymagające olbrzymich nakładów finansowych.

Do wpisania w polski system pozostał nam tylko niewielki procent obowiązkowych dla wszystkich unijnych rozwiązań prawnych. Polska wykonała w ciągu ostatnich lat poważny wysiłek, co często podkreśla komisarz ds. rozszerzenia Günter Verheugen, i tylko ślepy mógłby tego nie dostrzec. Dodajmy, że dokonało się to małym kosztem, bo w gruncie rzeczy, przy wszystkich sporach, zastrzeżeniach, protestach i krytyce - proces dostosowawczy przebiega w Polsce bez poważniejszych wstrząsów. Słuchając więc mediów donoszących o brukselskiej krytyce nieprzygotowanej Polski, warto sobie przypomnieć, ile i w jak krótkim czasie już w Polsce się zmieniło. Przecież startowaliśmy z pozycji kraju peryferyjnego, o kompletnie odmiennym systemie politycznym, z innymi doświadczeniami w gospodarce, z systemem bankowym, który nie zasługiwał na to określenie.

Czułe "brukselskie ucho"

Są jednak dwa aspekty “krytyki z Brukseli", które trzeba mieć zawsze przed oczyma. Pierwszy, to naturalny nacisk Komisji Europejskiej i krajów członkowskich, aby nie siedzieć z założonymi rękami i nie uprawiać filozofii “jakoś to będzie". Nie możemy spychać na Unię tego, co możemy i musimy zrobić sami. Unię buduje się w swoim mieście, powiecie, województwie. Przez bałagan w Kielcach ucierpią tylko ich mieszkańcy, a nie mieszkańcy Brukseli czy Monachium.

Drugi aspekt to reakcja na “polską filozofię działania", a może raczej polską mentalność. W Brukseli wiele mówi się do mikrofonów, notesów i kamer. Ale jeszcze więcej tylko do ucha. Tak się składa, że w czułym “brukselskim uchu" nie mamy najlepszej opinii. Niektórzy zapominają, że Polskę postrzega się w Brukseli nie tylko przez pryzmat rządu, ministrów, negocjatorów czy osoby Danuty Hübner. Opinię o kraju współtworzą sami Polacy, m.in. politycy i media oraz zwykli obywatele przez tysiące kontaktów z mieszkańcami państw unijnych podczas spotkań służbowych, wizyt czy załatwiania interesów w Polsce. Te kontakty, choć nie obejmuje ich żadna statystyka, pozostawiają świadectwo.

Okazuje się, że wprowadzamy do Unii bałagan, niechlujność, awanturnictwo, nierzetelność, niesłowność. Nikt oczywiście w Brukseli nie napisze w tej sprawie oficjalnego memorandum, takie uwagi nie znajdą się też w żadnym raporcie monitorującym stan polskich przygotowań. Mają jednak swoje znaczenie w tworzeniu klimatu rzetelnego partnerstwa. Nie wolno więc zapominać, jakie doświadczenia w niemałej liczbie przypadków składają się na tło komentarzy albo - częściej - przecieków. Choć odnoszą się do faktów, podlane są mało smacznym sosem. Często zresztą przygotowanym nie gdzie indziej tylko w Polsce.

Ostatni przed wstąpieniem Polski do Unii monitoring będzie dla wielu krajów członkowskich podstawą do debaty nad ratyfikacją Traktatu Akcesyjnego. W niektórych krajach parlamenty i politycy wręcz czekali na jego ustalenia. Tak właśnie stało się w ubiegłym roku w Holandii po tym, jak doszło do nieżyczliwej Polsce debaty. Komisarz Verheugen jest przekonany, że wymowa Raportu wpłynie na holenderskich deputowanych pozytywnie i tym razem powinno się już obejść bez nieprzyjaznej nam retoryki. Z Raportu wynika bowiem, że Polska i inne kraje kandydujące są w dobrej kondycji, a ich przyjęcie nie zakończy się obniżeniem jakości systemu unijnego, paraliżem instytucji albo naruszeniem, czy wręcz zawieszeniem systemu prawnego.

Ani Holandia, ani inne kraje członkowskie nie powinny mieć problemów z przyjęciem Polski do Unii. Pod warunkiem jednak, że deputowani i politycy przeczytają Raport, zamiast opierać swoją wiedzę o stanie polskich przygotowań na sugestiach mediów, dla których z kolei pożywką są różnego rodzaju przecieki. Te bowiem nie zawsze sprzyjają rzetelnym dociekaniom.

MAREK ORZECHOWSKI jest korespondentem TVP w Brukseli.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp roczny

365 zł 95 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)

  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
269,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 46/2003