Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Jego mowa inauguracyjna, na którą z niepokojem czekał cały świat, przypominała „mowę tronową” monarchy. „Ameryka na pierwszym miejscu”, „kupujcie amerykańskie”, „zatrudniajcie Amerykanów” – hasła, które przynależą do kampanii wyborczej, stały się wykładnią polityki nowego lokatora Białego Domu. Czy będą też podstawą polityki USA? Raczej nie, ale Trumpa należy docenić: za jego sukcesem stoją przecież wyborcy, którzy mieli dość polityków dzielących swe zobowiązania na te sprzed i po wyborach. Dlatego pierwszą ofiarą nowego prezydenta stały się media. Składając wizytę w siedzibie CIA, Trump nazwał dziennikarzy „najbardziej nieuczciwymi ludźmi na świecie” i zapowiedział dalsze komunikowanie się z obywatelami przy pomocy mediów społecznościowych.
Trump nie będzie jednak rządził Ameryką tak, jak Putin Rosją czy Xi Jinping Chinami. Jego słowa – te sprzed i te po złożeniu przysięgi – więcej niż o treści jego prezydentury mówią nam o jej prawdopodobnej naturze. To będzie prezydent stojący ponad systemem, czyli taki, który wygrywa, gdy zmiany się dokonują (bo to dowodzi jego sprawczości) i gdy się nie udają (bo to dowodzi, jak strasznych ma oponentów, którzy blokują jego wspaniałe idee). Tak przynajmniej wydaje się myśleć Trump.
USA nie są zakompleksiałą republiką na peryferiach świata, by taka narracja mogła zastąpić chłodną ocenę rzeczywistości. Boleśnie doświadczył tego Obama: jego hasłem miało być „Yes, we can” – tymczasem jego rządy pokazały bardziej bezsilność i słabość niż prezydencką potęgę. Obamie nie pomógł nawet pozytywny przekaz społeczny. Trump tymczasem świadomie dzieli i odwołuje się bardziej do frustracji przeszłością niż nadziei na przyszłość. Ma łatwiej, bo Republikanie stanowią większość w Kongresie. Ale to większość chimeryczna, pozbawiona spójności, którą znamy z europejskiej czy krajowej polityki. Gdyby Republikanie mieli wesprzeć uczynienie Ameryki znów wielką, jak chce Trump, powinni... położyć kres karierom à la Trump. A także doprowadzić do osłabienia wielkich korporacji na rzecz małych i średnich firm, zaprzestać pisania prawa pod interesy firm i stanów oraz zerwać z cenzusem finansowym w polityce. Taka rewolucja zmieniłaby na dobre nie tylko USA, ale i cały świat zachodni. Problem w tym, że to niemożliwe.
Dla partnerów USA mowa Trumpa była nie tylko dowodem małej przewidywalności nowego prezydenta, ale i hipokryzji. Bo jeśli Stany są ofiarą globalizacji, to co mają myśleć o sobie nie tylko mieszkańcy Afryki czy Ameryki Łacińskiej, ale i Europejczycy, których życie załamało się wraz z upadkiem banku Lehman Brothers?
Trump zapowiada wstrząs, którego najbardziej prawdopodobnym wynikiem może być chaos. Wówczas introwertyczność Stanów będzie w większym stopniu skutkiem wewnętrznych sporów niż realizacją doktryny „America first”. Jak każdy wytrawny człowiek biznesu, a teraz polityk, Trump będzie pewnie przekonywał, że sprawy idą w dobrą stronę. Skoro jednak zadajemy tyle pytań o przyszłość USA oraz ich nowego prezydenta, to zadajmy i to: czy uda mu się dotrwać do końca kadencji? ©