Dwunasta runda

Kiedyś czuł się wolny, skacząc ze spadochronem. Teraz wolność znajduje na ringu bokserskim. Siedząc na wózku.

19.07.2021

Czyta się kilka minut

Łukasz Kosiara podczas treningu w sekcji Dragon Paraboxing. Kraków, 14 lipca 2021 r. / JACEK TARAN
Łukasz Kosiara podczas treningu w sekcji Dragon Paraboxing. Kraków, 14 lipca 2021 r. / JACEK TARAN

W tradycyjnym boksie cios wyprowadza się z nóg. Powalająca przeciwnika siła pięści bierze się z pracy stóp, bioder, brzucha i ramion. W boksie na wózkach bije się z barków i brzucha. Siła ciosu zależy też od sprawności rąk. Niedowład jednej powoduje, że podwójną energię trzeba wkładać w drugą. W tradycyjnym boksie zawodnicy przemieszczają się po ringu dynamicznie, a po mocnych ciosach padają na deski. W boksie na wózkach nokaut nie może skończyć się upadkiem: walka odbywa się w miejscu, wózki asekurowane są przez asystentów. Cała reszta wygląda tak samo: proste, sierpowe i haki, uniki i gardy, krew i pot. Choć jest podobno jeszcze jedna ważna różnica. W boksie, zwłaszcza zawodowym, rywalizacja sportowa ustępuje czasem pragnieniu sławy. Kiedy stawką w walce stają się duże pieniądze, sportowe ideały przestają być ważne. W boksie na wózkach nie ma kontraktów, promotorów i czeków na miliony złotych. – Tutaj chodzi przede wszystkim o przełamanie własnych ograniczeń – mówi Łukasz Kosiara, jeden z pierwszych w Polsce pięściarzy na wózkach, trener, były żołnierz zawodowy i honorowy dawca krwi. – Ja przełamuję je na każdym treningu, trzy razy w tygodniu.

RUNDA 1: Służba

Zawsze chciał być żołnierzem. Wszystko temu podporządkowuje: buduje sprawne ciało, hartuje charakter. W służbie zasadniczej zawsze pierwszy do ćwiczeń, zawsze chętny do pracy. Wojskowy prymus. Potem ma kilka lat przerwy. Ciężka praca, żeby trochę zarobić. – Ale jeśli człowiek ma misję – mówi – to ona się o niego w końcu upomni.

O niego upomina się w 2012 r. To wtedy Łukasz postanawia, że armia zawodowa to dla niego jedyna droga życia.

Trafia do 6. batalionu logistycznego w Krakowie, podległego 6. brygadzie powietrzno-desantowej. Zostaje skoczkiem spadochronowym i w latach ­2012-17 oddaje łącznie 22 skoki. – Kochałem skakać. Skoki dawały mi poczucie wolności – mówi Łukasz. W ten sposób spełnia swoje pierwsze marzenie. Nie uda mu się spełnić drugiego. – Chciałem jechać na misję. Bo uważam, że każdy żołnierz, który ma potrzebę prawdziwej służby, powinien sprawdzić się na takiej misji. Z różnych powodów się to nie udało – mówi. Oprócz wojska jest zwykłe życie. Poukładane, szczęśliwe. Mieszkanie służbowe, sport w wolnych chwilach (już wtedy amatorsko boksuje), narzeczona. Plany: ślub, dziecko, dom. Czasem krótki urlop, wypad na wycieczkę, poznać trochę Polski, zwiedzić trochę świata.

I wtedy przychodzi lipiec 2017, jeden z takich krótkich wypoczynków. – To było zaraz po kursie na prawo jazdy kategorii C, potrzebnym do wojska – mówi. – Skończyłem ten kurs i postanowiłem trochę odpocząć. Wziąłem narzeczoną i kilkoro przyjaciół. No i pojechaliśmy.

RUNDA 2: Wybuch

Plaża, z nieba żar, w wodzie chłód. – Wbiegłem do wody i skoczyłem – opowiada. – Dobiłem głową do mulistego dna. Głowa podeszła mi niemal pod klatkę piersiową.

Wybuchowe złamanie kręgosłupa szyjnego na wysokości kręgu C5 – taką później usłyszy diagnozę. „Złamania kompresyjne kręgosłupa uznaje się za najlepiej rokujące, ponieważ nie dochodzi do przemieszczenia się kręgów i z reguły brak jest ucisku na rdzeń kręgowy. Jeśli jednak siła jest duża, to trzony kręgów mogą ulec rozkawałkowaniu lub zmiażdżeniu i mogą uszkadzać rdzeń kręgowy” – wyjaśnia portal Poradnikzdrowie.pl.

Łukasz wyjaśnia to tak: – Proszę sobie wyobrazić dwie kości bardzo blisko siebie. W wyniku uderzenia uciskają na siebie tak, że jedna z nich po prostu wybucha. Pozostawiając odłamki w rdzeniu kręgowym.

Pierwsze sekundy okażą się kluczowe. Bo najpierw Łukasz traci czucie rąk i nóg, a ciągle pozostaje pod wodą. – Miałem moment paniki, strachu przed utonięciem. Ale znajomi i narzeczona szybko zareagowali. Zobaczyli, że nie wypływam, wyciągnęli mnie na brzeg. Miałem szczęście, że zachowali się fachowo i mnie nie „dołamali”. To znaczy przy wyciąganiu nie zrobili mi jeszcze większej krzywdy. Zachowali się podręcznikowo.

Karetka, szpital, szybka diagnoza i dobra wiadomość, że możliwa jest operacja. Teraz liczą się godziny, może nawet minuty. Liczenie, jak w boksie po upadku na deski. – Najgorsze chwile w moim życiu – mówi o nich Łukasz.

RUNDA 3: Liczenie

– W przypadku takich urazów mówi się o „złotych dwunastu godzinach” – tłumaczy. – Jeśli w krótkim czasie uda się odciążyć rdzeń kręgowy, istnieje szansa, że pewne funkcje zostaną przywrócone. Mówiąc w skrócie: zdrowe obwody nerwowe „przejmują” funkcje tych uszkodzonych. Dzięki temu jest szansa na odzyskanie większej sprawności. Minuty po diagnozie Łukasz pamięta ze szczegółami. – Lekarze zaczęli szukać odpowiedniego szpitala – opowiada. – Kilka odmówiło. Albo nie miały potrzebnej wstawki tytanowej, albo odpowiedniego zaplecza. Dopiero szpital św. Łukasza w Tarnowie postanowił podjąć się wykonania operacji. Okazuje się nawet, że specjalnie z urlopu do szpitala przyjedzie chirurg – specjalista w takich przypadkach. To wlewa w serca Łukasza i bliskich trochę nadziei. Jest szpital, jest lekarz, jest śmigłowiec LPR, żeby przewieźć Łukasza na miejsce. Helikopter ma lądować za półtorej godziny. Czas mija, śmigłowiec nie przylatuje. W końcu się pojawia – po trzech, czterech godzinach. Radość, ulga, teraz musi być dobrze. Wtedy pilot oznajmia: „Nigdzie nie lecimy”.

RUNDA 4: Tunel

– Szpital, w którym byłem, znajduje się koło bagien. Wyszła mgła i śmigłowiec nie mógł się wzbić – opowiada. – Przyznam: rozpłakałem się. Powiedziałem pilotowi, żeby nie zabierał mi nadziei. „Dobra – uśmiechnął się. – Spróbujemy”. Odpala helikopter, kręci śmigłami tak, że w końcu udaje mu się zrobić tunel powietrzny. Korytarz we mgle. – Polecieliśmy.

RUNDA 5: Poligon

Po operacji przez 21 dni leży na oddziale neurochirurgii. Najgorszych jest podobno pierwszych pięć. Nigdy ich nie zapomni – zapewnia. – Ktoś, kto tego nie przeżył, nie jest sobie w stanie wyobrazić, co to ból wywoływany przez uszkodzony rdzeń kręgowy. Leżysz w łóżku obok okna. Dmucha na ciebie lekki wiaterek. A ty czujesz, jakby cięli cię żyletkami. Po korytarzu idzie pielęgniarka, a tobie się wydaje, że ziemia się trzęsie. Ktoś przypadkiem szturchnie twoje łóżko – ty masz wrażenie, że wylatujesz w powietrze. A do tego nie można spać. Chciałem odpocząć, zamykałem oczy, a one automatycznie się otwierały. I tak przez pięć dni i pięć nocy – opowiada. Morfina i tramal nie zawsze działają. Za to skutecznie odbierają racjonalne myślenie.

– Rozmawialiśmy z pielęgniarką. Podobno dwie godziny. Ja na koniec tej rozmowy podobno powiedziałem: „Ubieramy się i idziemy na kawę”. Wtedy ona zapytała, czy wiem, gdzie jestem. „Jasne, jestem w Krakowie na poligonie”. Wyjaśniła, że jestem w szpitalu po złamaniu kręgosłupa. Wtedy chyba najmocniej to do mnie dotarło. Załamałem się. Ale w końcu zasnąłem.

RUNDA 6: Dom

Nie pojechał na misję. Nie wziął udziału w walce partyzanckiej. Ale na intensywnej terapii też wiele zobaczył. – Leżąc na OIOM-ie, widziałem, jak ludzie przechodzą na tę drugą stronę. Zobaczyłem, jak bardzo życie jest kruche. Jak dosłownie przelatuje nam przez palce. To był dla mnie moment, żeby się zastanowić. Nauczyć się cieszyć życiem, bo po prostu nie każdy je ma. Czym można się cieszyć na intensywnej terapii po złamaniu kręgosłupa?

– Najdrobniejszymi rzeczami. Moja narzeczona jechała po ośmiu godzinach pracy z Krakowa do Tarnowa tylko po to, by czasem posiedzieć ze mną 15 minut i porozmawiać. Te rozmowy trzymały mnie przy życiu – mówi Łukasz. – Nie, nie rozmawialiśmy o tym, co będzie, jak to sobie wszystko ułożymy. Tylko najważniejsze: „Co u ciebie?”, „Co w domu?”, „Jak się dziś czujesz?”.

Potem neurologia, rehabilitacja. W ośrodkach w Mysłowicach i w Kamieniu Pomorskim. – Dzięki tym miejscom i ludziom, którzy tam pracują, udało mi się zrobić duży postęp – mówi. Odzyskał czucie i ruch w niektórych częściach rąk i nóg. Trudne są powroty: do domu, do życia. Wtedy wszystkiego trzeba uczyć się od nowa. Poruszania się po mieszkaniu, załatwiania potrzeb fizjologicznych, dbania o siebie i dom.

Powrót do domu to także moment, w którym trzeba sobie ułożyć sprawy zawodowe. – Jednostka zaproponowała mi, żebym został pracownikiem cywilnym. Przez jakiś czas nawet pracowałem – mówi. – Ale szybko okazało się, że nie będę mógł być dalej żołnierzem. Niestety, mam dysfunkcję pewnych mięśni, cierpię na niekontrolowane napięcie mięśniowe i bóle neuropatyczne. A to utrudnia funkcjonowanie. Czy z taką stratą można się pogodzić? – Jeśli powiedziałbym, że tak, tobym skłamał. Było mi ciężko – przyznaje Łukasz. – Ale zrozumiałem: życie jest takie, że nie zawsze dostajemy to, co chcemy. Zrozumiałem też, że muszę znaleźć coś, co znowu da mi siłę, ten motor napędowy.

RUNDA 7: Ból

Łukasz: – Czasami przychodzi dzień, że wszystko jest OK. A czasami trudno zwlec się z łóżka. Ból neuropatyczny i spastyczność mięśniowa są takie, że czasem trzeba prosić o pomoc w prostych czynnościach. To nie jest łatwe i tego też trzeba się nauczyć. Był również ból psychiczny, żal, rozgoryczenie. Ale w takiej sytuacji człowiek ma tylko dwa wyjścia i na jedno musi się zdecydować. Albo tęsknisz za dawnym życiem i popadasz w depresję, albo odcinasz przeszłość grubą kreską i akceptujesz rzeczywistość. Wybrałem to drugie.

RUNDA 8: Nierówność

– Miałem to szczęście, że niedługo po wypadku zostałem zaproszony do pracy w pewnej fundacji, w której pomagałem osobom niepełnosprawnym – opowiada.

Ma pod opieką osobę na wózku, której podpowiada, jak zadbać o siebie, jak poruszać się po domu i po ulicach. W Krakowie sporo się zmieniło, infrastruktura dla osób niepełnosprawnych jest coraz lepsza, ale w wielu miejscach nadal jej brakuje.

– Poruszam się na wózku od kilku lat i trenuję boks, a nadal, jeśli tylko na drodze pojawia się lekka nierówność, od razu czuję, że mnie ściąga. To aspekt fizyczny. Drugie to praca nad głową. Kluczowe jest to, by wszystko sobie ułożyć. Pogodzić się z nową sytuacją. Bez tego nie da się zrobić żadnego postępu. Jak mnie się to udało? W moim przypadku jest trochę inaczej. Jestem żołnierzem. A to kształtuje charakter.

RUNDA 9: Mecz

Mógłby odpuścić, dać sobie spokój. Ale jego nadal ciągnie do wyczynu. Po rehabilitacji i oswojeniu się z wózkiem może sobie wybrać dowolną dyscyplinę: szermierkę, lekkoatletykę, koszykówkę, nawet curling. W Polsce sport niepełnosprawnych stoi na całkiem wysokim poziomie. Ale stawia sobie kolejną przeszkodę do przeskoczenia: wybiera paraboks. W 2019 r. poznaje Karola Wójcika, fizjoterapeutę i zapalonego kickboksera, który trenuje w Krakowie grupę młodych zawodników. Łukasz opowiada mu swoją historię. Karol od razu proponuje: przyjdź na trening, spróbuj.

– Wtedy myślałem: boks to tylko na nogach. Ale Karol szybko mi wszystko wytłumaczył. Wjechałem na ring, zacząłem boksować. Okazało się, że bardzo szybko powrócił mi ten automatyzm ruchów, który miałem przed wypadkiem.

Przekonuje się, że istnieje coś takiego, jak pamięć mięśniowa. Nawet jeśli część mięśni przestaje być sprawna. Znowu wyzwanie: pierwsza walka. I od razu na dużych zawodach.

– W ramach mistrzostw Czech dostaliśmy możliwość rozegrania towarzyskiego meczu Czechy – Polska, odbywającego się w Pradze. Pojechaliśmy: Karol Wójcik, wolontariusz Sebastian i Paweł Kaleta, również poruszający się na wózku – opowiada Łukasz. – To było niesamowite. Na własne oczy zobaczyłem, jaką moc mogą mieć ciosy pięściarza na wózku. Paweł w swojej walce całkowicie zdominował przeciwnika. Wydawało mi się, że jeszcze chwila i zmiecie go z ringu.

Łukasz swoją walkę przegrywa. Jego przeciwnik od 20 lat jeździ na handbike’u – rowerze napędzanym rękami – więc siłą fizyczną znacznie go przewyższa.

– Tak, to była oficjalna przegrana. Ale dla mnie to nie była porażka. To było moje zwycięstwo – mówi. – Po pierwsze: jestem po wyższym urazie kręgosłupa, więc moje ręce nie pracują tak, jak pracowały u przeciwnika. Po drugie: wygrałem z samym sobą. Trenowałem po 3–4 godziny dziennie. Wyszedłem do ringu. Walczyłem na pełnym gazie. Jest takie wytarte powiedzenie: „Co cię nie zabije, to cię wzmocni”. Ale ja po tych Czechach naprawdę wróciłem silniejszy.

Także dzięki temu wystąpił na Grand Prix Małopolski i gali charytatywnej braci Collins, gdzie stoczył walki pokazowe promujące boks na wózkach.

– Jakiś czas temu dostaliśmy zaproszenie na galę Silesian MMA w Mysłowicach. Tam spotkaliśmy strongmana, Krzysztofa Radzikowskiego. I zrobiliśmy mu mały „test”. Poprosiliśmy, by asekurował wózek Pawła. Po kilku ciosach zadanych przez Pawła Krzysztof przyznał, że takiej siły od osoby siedzącej na wózku się nie spodziewał.

RUNDA 10: Klub

W styczniu 2020 r. razem z Karolem Wójcikiem i Pawłem Kaletą zakładają stowarzyszenie Dragon Kraków Paraboxing. Na treningi, które prowadzą w hali przy ul. Focha zgłasza się coraz więcej chętnych. Starszych i młodszych obu płci. Z różnymi życiowymi historiami. Najmłodszy zawodnik w Dragonie ma 10 lat i podobno bardzo dobrze rokuje.

– Boks na wózkach to forma rehabilitacji. Nie tylko fizycznej. To też szansa na wyciągnięcie ludzi z domu, odnalezienie się na nowo w życiu społecznym – przekonuje Łukasz. Boks to dla niego sport w czystym wydaniu: rywalizacja, doskonalenie ciała. Widzi, jak bardzo sporty walki stają się ostatnio popularne. Docenia, że coraz więcej dzieciaków się do nich garnie. Widzi też drugą stronę medalu: celebrytów w „klatkach”, coraz bardziej wymyślne formy show, w którym liczy się bijatyka, nie sportowe ideały.

– Nasze sukcesy? To, że nasi podopieczni dzięki treningom stają się bardziej otwarci. Odważniejsi. To jest nasza satysfakcja – mówi Łukasz.

RUNDA 11: Auto

Narzeczona, która razem z przyjaciółmi uratowała mu życie, została jego żoną. Kumple, rezerwiści z 6. BPD z grupy „Pomoc dla spadochroniarza” kibicują mu i w sporcie, i w życiu. Bo życie toczy się dalej.

Łukasz ma niedowład nóg, ale może ruszać prawą stopą. Ma też samochód z automatyczną skrzynią biegów. Więc od czasu do czasu zapala koguta z napisem „taxi” i rusza.

– Na początku trochę się obawiałem – mówi Łukasz. – Bo bardzo łatwo zrobić komuś krzywdę. Wykupiłem dwie godziny z instruktorem jazdy. Powiedział: „Niech pan jeździ”. To była kolejna przełamana bariera.

Auto dało mu znowu poczucie wolności, swobody. – Nie wiem, czy zdaje pan sobie sprawę, jak bardzo to jest w życiu ważne i jak bardzo tego nie doceniamy – mówi Łukasz. – Żeby od tak: odpalić silnik i jechać. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, z „Tygodnikiem” związany od 2011 r. Autor książki reporterskiej „Ludzie i gady” (Wyd. Czerwone i Czarne, 2017) o życiu w polskich więzieniach i zbioru opowieści biograficznych „Himalaistki” (Wyd. Znak, 2017) o wspinających się Polkach.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 30/2021