„Dwugłos" podwójny

Ukazał się w Moskwie "Dwugłos - dwujęzyczny wybór wierszy Natalii Astafjewej i Władimira Britaniszskiego. Te wiersze od lat 60. publikowane były w Polsce i przekładała je czołówka naszych tłumaczy, często będących także wybitnymi poetami: Witold Dąbrowski, Marian Grześczak, Anna Kamieńska, Jerzy Litwiniuk, Andrzej Mandalian, Florian Nieuważny, Seweryn Pollak, Adam Pomorski, Włodzimierz Słobodnik, Józef Waczków, Wiktor Woroszylski. Tytuł ma znaczenie podwójne: bo to liryki poetki i poety (skądinąd małżonków) i w dodatku w dwóch językach. Marzenie poety i tłumacza - na jednej stronie wiersz po rosyjsku, na drugiej polski przekład.

02.08.2006

Czyta się kilka minut

Natalia Astafajewa i Władimir Britaniszski w Komarowie nad Zatoką Fińską, lata 80. /fot. Ostap Pocztienny /
Natalia Astafajewa i Władimir Britaniszski w Komarowie nad Zatoką Fińską, lata 80. /fot. Ostap Pocztienny /

W Polsce i Rosji dwujęzyczne tomy poetyckie to nie nowość; z gruntu polsko--rosyjskiego przypomnę odległy w czasie (bo z roku 1977) polski "Wybór wierszy" Mariny Cwietajewej w przekładzie zmarłej kilka lat temu Joanny Salamon i niedawny rosyjski zbiór Czesława Miłosza "To" w przekładzie Anatolija Rojtmana opublikowany jeszcze za życia noblisty (O-G-I, Moskwa 2003, seria "Bilingua"). Gdyby "Dwugłos" ukazał się w Polsce, byłby zasłużonym wyrazem wdzięczności dla poetki i poety z Moskwy, oboje bowiem od lat tłumaczą polską poezję współczesną. Są z pokolenia, którego losy poszarpała polityka i historia. A że los nie lubi uchodzić za całkowicie niesprawiedliwy, dał im inną szansę: miłość do naszej poezji. Poezji w minionym stuleciu znaczącej.

Znawcy twierdzą, że najbardziej odkrywcza liryka tego wieku obracała się głównie w trzech "kulturach językowych": anglosaskiej, rosyjskiej i polskiej. Jeśli nawet jest to opinia ryzykowna, Britaniszski - poeta rosyjski, tłumaczący autorów języka angielskiego i polskiego - wiele mógłby o tym powiedzieć. Przywołując "kulturę języka", nie zamykam jej przecież w granicach narodowych, w nich bowiem żadna poezja się nie mieści, przeciwnie, rozszerza je, a nawet burzy tam, gdzie mogłyby rodzić ksenofobię.

Natalia tłumaczy polską poezję od 1963 roku, Władimir - od 1966 roku. Petersburska Aletheia wydała w 2000 roku potężny, dwutomowy, liczący ponad 1000 stron wybór ich przekładów zatytułowany "Polskije poety XX wieka" i zawierający 1155 wierszy dziewięćdziesięciorga poetek i poetów od Staffa do Podsiadły. Zachwycał się nim (na łamach "Tygodnika Powszechnego") Miłosz, a świetnie znał rosyjski, wyczuwał jego intonację, rytmikę, metrum, odmienną od polskiej prozodię.

Adam Pomorski, eseista i mistrz translacji (nie tylko z rosyjskiego), przyznawał na łamach "Więzi": "Mimo obfitego żniwa przekładów (nieraz nośnych artystycznie i istotnych dla rozwoju oryginalnej twórczości rosyjskiej XIX i XX wieku) poezja polska nigdy nie doczekała się w Rosji antologii tak zasadniczej i osobistej zarazem". Wskazywał na "suwerenność translatorskich wyborów, nie liczących się z polskimi hierarchiami, koteriami i podziałami politycznymi". Rosyjska antologia jest do dziś jedyna. Owe "hierarchie, koterie i podziały" sprawiły, że w kraju nie ma dotąd ponadpokoleniowego wyboru rodzimej poezji współczesnej!

Dwa lata później Astafjewa wydała w tejże oficynie wybór "Polskije poetessy", z 701 utworami dwudziestu ośmiu autorek XX wieku, od Kazimiery Zawistowskiej i Maryli Wolskiej po Jolantę Stefko i Martę Podgórnik. W Polsce takiego wyboru także dotąd nie ma.

Nie dość na tym. Wraz z "Dwugłosem" nadeszła z Moskwy inna książka, z dedykacją: "Z najlepszymi życzeniami, serdecznie - moje teksty o poezji polskiej". Władimir Britaniszski wpisał ją w tomie "Riecz pospolita poetow" (Aletheia, Petersburg 2005). Znalazły się tu 44 eseje o poezji polskiej od renesansu (Kochanowski), przez romantyzm (Mickiewicz, Słowacki), dwudziestolecie międzywojenne (m.in. Staff, Iłłakowiczówna), aż po lirykę współczesną (m.in. Balcerzan, Rymkiewicz, Szymborska i Różewicz, wielekroć Miłosz i Herbert, Kornhauser, Zagajewski). Zgłębianie tych szkiców zostawiam na inną okazję. I wracam do Natalii i Władimira - jako poetów z "Dwugłosu".

Wybory ich wierszy łączy jedno: stanowią poetyckie świadectwo ich losu. Tak chciał wydawca. I oni sami. Tak je odbierze polski czytelnik. Ze szkodą - chyba - dla całości ich liryki. I tego, w czym byli - i do dziś są - inni od poetów rosyjskich. A że jest to książka - przyznaje wydawca - "dwojga poetów uderzająco niepodobnych do siebie", bo "każde z nich pisze swoje i po swojemu", wracam do każdego z nich osobno.

W stronę Natalii...

Natalia Astafjewa do literatury weszła - jak całe jej pokolenie "spóźnionych" o dwie dekady - po XX Zjeździe KC KPZR (1956), kiedy w ZSRR zaczęła się odwilż. Na łamy tołstych żurnałow wprowadzał ją Ilja Selwinskij, dostrzegając "rzadki odblask zieleni odróżniający porcelanę od fajansu". Pisała do niej Ariadna Efron (córka Cwietajewej), zauważając, że gdy wielu uprawia poezję, liryka Natalii płynie "z wewnątrz i wbrew". Wśród poetów witał ją Boris Słuckij, przez długie lata guru literatury rosyjskiej.

Wiersz-manifest debiutantki - wówczas "na ustach wszystkich" - nie ma tytułu, ale do dziś pamięta się go jako "Czułość". W przekładzie Anny Kamieńskiej brzmi tak:

Czułość dławiła mnie.

Z czułością

biłam się.

Czułości, deptałam cię,

Topiąc na szorstkich słów dnie...

Gdyby

czułością

zdobywać mógł

miasta

kto chce,

wszystkie

z pewnością

zdobyłabym je!

"Wiek srebrny" literatury rosyjskiej (pierwsze trzy dekady XX w.) historia pisała krwią: wojna rosyjsko-japońska, rewolucja 1905 r., I wojna światowa, rewolucje lutowa i bolszewicka 1917 r., wojna domowa, NEP. Pogrzebał go stalinizm, osadzając na nim kikut socrealizmu. Nie był to więc czas na intymność. Dopiero pokolenie odwilży podjęło najbardziej liryczny z lirycznych temat - miłość. Pierwsze zbiory Astafjewej są tym w poezji rosyjskiej, czym film "Lecą żurawie" Michaiła Kałatozowa w rosyjskiej kinematografii. Nad jej erotykami rumieniono się w ZSRR, szukając analogii aż w "cudownym mgnieniu" Puszkina. Takie były jej tomiki: "Diewczata" ("Dziewczęta", 1959), "Gordost'" ("Duma", 1961) i "Kumacznyj płatok" ("Chustka z kumaczu", 1965).

Urodziła się w 1922 r. w Warszawie jako córka Jerzego Czeszejko-Sochackiego i Józefiny z Jurewiczów. Ojciec z Polskiej Partii Socjalistycznej przeszedł do komunistów, po czym wyjechał z rodziną do Niemiec, a w 1931 r. do Moskwy, gdzie w Kominternie reprezentował Komunistyczną Partię Polski. Kiedy Stalin wszczął rozprawę z nurtami "narodowymi", na pierwszy ogień poszła KPP i Czeszejko-Sochackiego wzięto na Łubiankę. Przeczuwał, ku czemu idzie - 4 września 1933 roku popełnił samobójstwo. Wdowę po nim w czasie "wielkiej czystki" (1937) zesłano do Kazachstanu, dokąd dojechały dzieci, Natalia i jej brat Jerzy, imiennik ojca. Wkrótce Natalia wyszła za mąż za zesłańca Aleksego Romanowa-Astafjewa. Zostało jej po nim nazwisko, którego połowę "wzięła do literatury".

Los najbliższych to częsty ślad w jej poezji. Oto fragmenty wiersza bez tytułu, w przekładzie Wiktora Woroszylskiego:

Zabrali ojca.

Matka powiedziała:

"Stalin ci będzie ojcem.

Nie płacz, mała".

Stalin - mym ojcem,

a Ojczyzna - matką.

Czy tych przywilejów aby nie zanadto?

Dom dziecka.

Dzieciom wrogów tuż za bramą

odciski palców czujnie pobierano.

Plakacie-kacie,

ty powinność czyń swą:

"Dziękujemy towarzyszowi Stalinowi za szczęśliwe dzieciństwo".

Dramat rodziców poetki nie różni się od wielu życiorysów rosyjskich tamtych lat, a jej samej - od dzieci osób zesłanych, skazanych, zamordowanych. Zostawały przy matkach, a kiedy w 1937 roku skazywano i matki, trafiały do sierocińców, gdzie wisiały takie właśnie jak w wierszu plakaty.

Natalia i Jerzy mogli pojechać do matki, wtedy "tylko" zesłanej. Gdy ją skazano na łagier, córka już pracowała i mogła zająć się bratem. Tak uniknęli sierocińca. Ten wątek pojawia się w późnych zbiorach: "Zawiety" ("Przykazania", 1989) i "Iznutri i woprieki" ("Z wewnątrz i wbrew", 1994).

Po śmierci Stalina przyszło Natalii przywracać cześć najbliższym. Matka po powrocie z łagru wyjechała do Warszawy, gdzie zamieszkała z synem. Po roku doczekała poetka pośmiertnej rehabilitacji ojca, potem stryja Stefana, starszego brata Jerzego Czeszejko-Sochackiego, straconego na Łubiance. Młodszy ich brat, Tadeusz, był w Polsce oficerem, zerwał więzi z Jerzym i ogłosił, że mogą się spotkać tylko na odległość strzału; zginął w Starobielsku w 1940 r. Najmłodszy, Leszek, poległ już w 1920 r. w walce z bolszewikami.

Wiersz o nich, "Czterech Czeszejko-Sochackich", kończy poetka:

Świat przetrwał - przeklęty trzykroć,

a ja - jakimś cudem żywa,

a ja na cztery ich stypy

z zaświatów gości przyzywam.

"Wszystkich moich krewnych ból wciąż we mnie trwa, więc na własny mogę przymknąć oczy" - pisze Astafjewa w liryku "Trzy kraje". I dodaje, że choć "trzy kraje w dzieciństwie dano mi oswoić", to nie ma dla niej "miejsca w Warszawie i w Moskwie, i w Niemczech już dawno, od lat". Wobec tego, co się zdarzyło w XX wieku, "wszystkie języki są bezsensowne i cały uchodźczy nasz świat". A minione stulecie przeszło do historii w samej tylko Europie także jako wiek wywózek milionów ludzi, z ostatnim podrygiem w Bośni. "Cóż możesz powiedzieć, jeśli słów nie znajdziesz, a te, co odnajdziesz - też nie te, nie te".

W stronę Władimira...

"Strącić z piedestału" - grzmiała "Leningradskaja Prawda" w 1958 roku przeciw urodzonemu w 1933 roku nad Newą Władimirowi Britaniszskiemu, autorowi debiutanckiego zbioru "Poiski" ("Poszukiwania") i przywódcy młodych leningradcow-intelektuałow. Po wejściu wojsk radzieckich na Węgry debiutant nie miał złudzeń co do intencji władz ZSRR wobec świata i nie podzielał powszechnej wówczas w Kraju Rad nadziei na "socjalizm z ludzką twarzą".

Po ukończeniu Instytutu Górniczego pracował w ekspedycjach geologicznych na Uralu i na północy Syberii (porzucił je w 1973 roku). Tam pisał wiersze, zjeżdżając na zimę do rodzinnego miasta, potem do Moskwy, gdzie ożenił się z Natalią Astafjewą, by wydawać kolejne zbiory - "Natasza" (1961) i "Puti soobszczenija" ("Komunikacje", 1966). Od lat 60. przyjeżdżał z żoną do Polski.

Liryki Britaniszskiego też bywają biograficzne. Z otwierającego "Dwugłos" utworu bez tytułu wybieram strofy pierwszą i ostatnią, w przekładzie Wiktora Woroszylskiego:

Carskosielskie ogrody.

Ja i ojciec w plenerze.

Jesień rzadkiej urody

dar królewski nam niesie.

(...)

Mgły meandry zawiłe

i łez wilgotne smugi...

Niczym krzyż na mogiłę

dźwigam jego sztalugi.

Ojciec Władimira, malarz Lew Britaniszski, urodził się Kronsztadzie, dokąd pradziad poety przybył z podwileńskiej miejscowości Brataniszki. Matka, Franciszka z Osińskich, przyszła na świat w polskiej kolonii Gatczino, na obrzeżach ówczesnej stolicy Rosji, ale wychodząc za mąż, weszła w środowisko rosyjskie. Choć dla Rosjan jego nazwisko brzmi z polska, Władimir powtarza, że Polskę i jej poezję podarowała mu dopiero żona Natalia. Od niej - a potem z lektur - nauczył się języka.

Innym - polskim i rodzinnym - rozdziałem w liryce Britaniszskiego są wiersze wileńskie. Z cyklu pod tym tytułem zdjąłem cudzysłów, aby odnotować fascynację tym miastem baroku, jaka ogarnęła Władimira w latach 80. Polska część zauroczenia ogniskuje się, rzecz jasna, na Mickiewiczu. W tryptyku "Młody Mickiewicz" Britaniszski stosuje nawet "panatadeuszowy" trzynastozgłoskowiec ze średniówką. Ale "owo miasto najmilsze, które po górach skacze, przeskakując pagórki" jest dlań czymś więcej - księgą rodową, do której od pokoleń nie zaglądano, otwartą przez późnego wnuka. Doświadcza radości z "Pieśni nad Pieśniami", gdyż tu tkwią korzenie Britaniszskich; w XIX-wiecznych archiwach miasta znalazł ich wielu.

Przywracam cudzysłów "Wierszom wileńskim" i wyjmuję fragment spolszczony przez Jerzego Litwiniuka:

Kocham to miasto i Litwy zielonej włości,

i wszystkie na niej miasta,

trawę, co nasyciła się zmarłych pokoleń

kośćmi

i groby ich obrasta.

Obcy tu jestem, o krewnych pytać daremno,

odeszli z czasem dawnym,

ale wciąż mi się zdaje: to miasto wita się ze mną

jak z synem marnotrawnym.

Taki obraz poety - "carskosielski" i "wileński" - byłby niepełny. Na innych szlakach szukał sobie miejsca w liryce rosyjskiej. Nie w emocji, przeciwnie, w chłodzie i ironii. Ot, choćby wiersz bez tytułu, w przekładzie Mariana Grześczaka:

Jaka akustyka w kosmosie!

Raz krzykniesz -

a przestrzeń dźwięczy i dźwięczy

wiecznie.

I taki portret Britaniszskiego nie jest jednak wyczerpujący, poeta tkwi bowiem w dziejach Rosji. W ZSRR twórcy rzadko korzystali z tworzywa historycznego (a jeśli, to stawało się ono grą z cenzorem i czytelnikiemm - o aluzje). Nieludzką historię zastępowała im geografia, jeszcze mniej człowiecza w skali pejzażu, w grozie kosmicznej ciszy, wyciu purgi, torturze wiosennego światła po nocy polarnej. Kosmiczny - nieludzki więc - bezmiar przyrody budził szacunek dla autorów. Jeśli nie za wysmakowane i oryginalne ujęcia, to za świadectwo, że odważyli się "tam" być.

Kiedy więc nastała pierestrojka, z ulgą wrócili do historii, głównie najnowszej. Potwornej, a jednak bliższej niż mroźny oddech kosmosu. Z chłodem i ironią zajrzał w nią także Władimir. Nie dociekam, ile z tej ironii wziął od poetów polskich i anglosaskich. Wydał zbiór "Od Whitmana do Lowella", 248 wierszy dwunastu czołowych liryków amerykańskich. Jeśli znający jego twórczość dostrzegą bliskość z poezją Herberta, porównanie ujmy nie przynosi. 130 wierszy tego poety (plus kalendarium życia i twórczości oraz trzy eseje) w ubiegłym roku opublikował w Alethei.

Po zbiorze "Otkrytoje prostranstwo" ("Przestrzeń otwarta", 1980) wydał "Dwiżenije wriemieni" ("Ruch czasu", 1985). Zwraca uwagę na to przejście - w tytułach - od przestrzeni do czasu Adam Pomorski we wstępie do "Dwugłosu": "Przestrzeń się zaludnia, nasyca czasem - ludzkim, a nie kosmicznym. Dzieje kultury rosyjskiej i jej zgoła współczesny dramat przedstawione są w cyklu portretów rzeczywistych, konkretnych osób, występujących pod własnym nazwiskiem". Britaniszski, sądząc z najnowszego zbioru "Pietierburg-Leningrad" (2003), upodobał sobie początek XIX wieku, gdy w mieście nad Newą po śmierci Pawła I władzę sprawuje dwóch Aleksandrów: Pawłowicz Romanow i Siergiejewicz Puszkin. W jego wierszach ożywają znane postacie: poeta Dierżawin, radca stanu Gniedicz, bajkopisarz Kryłow... Oto fragment "Życia Kryłowa" w tłumaczeniu Pomorskiego:

Jest "młody Kryłow" i "dziadunio Kryłow".

Dziesięcioletnia między nimi wyrwa.

Niby niewielki, ale straszny wyłom.

Na styku wieków dziura przeraźliwa.

Zło to jedynie, jak uczył Augustyn,

brak dobra. Lecz nie tylko miejscem pustym

była ta dziura - to życia zagłada.

Wyrwa historii wprawdzie nie rozdarła,

ale Kryłowa śmiało by pożarła,

i to nie tylko jego, co tu gadać.

W czeluści, chwalić Boga, nie pozostał.

Przeżył. Doczekał. Dotrwał.

Zmartwychpowstał.

(...)

Będzie żył długo. Nigdy nie zapomni

tej wyrwy - dziesięcioletniej, ogromnej.

Brzuszek sobie zapuścił. A na plecach

mrozem

czuje tę otchłań czarną, lodowatą grozę.

***

Z Rosji rzadko nadchodzą ostatnio dobre wieści polityczne i gospodarcze. Cieszy więc, że polska poezja ma się tam nieźle. Co w największej mierze zawdzięcza Natalii Astafjewej i Władimirowi Britaniszskiemu.

"W przekładach oprócz wdzięczności obecne jest poczucie moralnej odpowiedzialności, z jaką w Polsce wiąże się przekład z rosyjskiego. Dwojakiej odpowiedzialności: wobec Rosjan i Polaków. Tragiczna jest sama sytuacja tego przekładu, lecz jest w nim katharsis" - napisał w przedmowie do "Dwugłosu" Adam Pomorski. Poezja - jeśli nią rzeczywiście jest - nie zna granic. Nie rozbija się o politykę i ekonomię. "Leczy zbolałego ducha" - pisał cytowany też przez Pomorskiego Jewgienij Boratynskij. I - miejmy nadzieję - coraz częściej pomaga zrozumieć świat i człowieka, nim politycy i ekonomiści zdołają wyjść poza pojęcia obrosłe rdzewiejącymi racjami stanu i zależnościami gospodarczymi. Może na tym polega jej oczyszczająca moc?

Jeśli tak, trudno podzielać sąd, że "tragiczna jest sama sytuacja przekładu" z rosyjskiego na polski. Ale to już temat na inną okazję.

Natalia Astafjewa i Władimir Britaniszski, "Dwugłos-Dwugłas". Wiersze. Wydanie dwujęzyczne. Przedmowa Adama Pomorskiego. Moskwa 2005, Progress-Plejada.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 32/2006

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (32/2006)