Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wszystko jedno, czy mówimy o tym konkretnym meczu, czy o całym turnieju: do niczego tak naprawdę nie potrafię się przyczepić. Do żadnej decyzji selekcjonera, o powołaniu czy niepowołaniu któregoś zawodnika albo o wystawieniu bądź niewystawieniu go do pierwszego składu. Do wyboru taktyki na którykolwiek z meczów. Do analizy gry rywali. Do zmian. Do przygotowania fizycznego – nawet w końcówce dogrywki z Portugalią biegali jeszcze, dotrzymując kroku rywalom i łamiąc po raz enty na tym turnieju stereotypy na temat polskiego futbolu. I do zachowania poszczególnych zawodników także – wiem, że wielu niedzielnych kibiców zapamiętało np. niewykorzystane sytuacje Arkadiusza Milika, ale i w jego przypadku powinno się doceniać choćby ciężką pracę dla drużyny w środku pola.
Jarosław Kaczyński przestrzegał wprawdzie w jednym z wywiadów przed postawą typu „Polacy, nic się nie stało”, bo kiedy się odpada z turnieju, to znaczy, że się stało, ale trudno: niechże prezes zarzuca nam „mikromanię” czy minimalizm, a my i tak nie możemy się uwolnić od poczucia wdzięczności za to, czego przez ostatnie tygodnie byliśmy świadkami. Za konsekwencję, dojrzałość, taktyczny plan. Za arcymądrze rozegrany mecz z Niemcami. Za grę z Portugalią, Szwajcarią, Irlandią Północną. Za kompletny brak bałaganiarstwa i przypadku, za nieliczenie na ślepy traf czy szczęście. Za stałe fragmenty gry (tak przecież udało się strzelić Ukraińcom – po sprytnie rozegranym rzucie rożnym). Za atak pozycyjny także – wreszcie Polska nie była wyłącznie drużyną grającą z kontry. Za sposób przywództwa tych najbardziej znanych w świecie – harujących na całym boisku Lewandowskiego i Krychowiaka. Za odkrycia polskich ligowców – Kapustki, Mączyńskiego, Pazdana czy Jędrzejczyka. Za piękno kilku akcji, zwłaszcza tej z dwudziestej minuty meczu z Portugalią, kiedy błyskawiczna wymiana między Lewandowskim, Milikiem, Jędrzejczykiem i Grosickim na małej przestrzeni, z przepuszczeniem piłki, zwodem, odegraniem bez przyjęcia już w polu karnym rywala, zasługiwała naprawdę na zakończenie golem. Za postawę Jakuba Błaszczykowskiego w pierwszym rzędzie.
To, że właśnie on nie strzelił karnego w ćwierćfinale było – jeśli się dobrze wmyśleć w to, czym jest w istocie piłka nożna (proszę pamiętać, że autor tych słów pisze bloga pod tytułem „Futbol jest okrutny”) – oczywistością. Dzieje tego sportu pełne są karnych niewykorzystanych przez legendy, najlepszych piłkarzy i ikony swoich zespołów. Błaszczykowski jest dla Polski taką właśnie ikoną. Dzięki bramkom i asystom – na tym turnieju, w drodze do niego, a także na turnieju poprzednim. Dzięki tytanicznej pracy w defensywie, gdzie wspierał Łukasza Piszczka, blokował dośrodkowania, odbierał piłkę, rozpoczynał kontrataki. Dzięki budowaniu – na boisku i poza nim – ducha drużyny, w ostatnich dniach, ale zwłaszcza wcześniej, kiedy tracił kapitańską opaskę na rzecz Roberta Lewandowskiego.
Dla mnie Polska ma dziś twarz Błaszczykowskiego. Człowieka, który wie, że jest częścią zespołu, czasem potrafi samemu wziąć odpowiedzialność, a czasem poświęcić się dla drużyny, a kiedy coś mu się nie udaje – zaciska zęby, podnosi się i idzie dalej. Bywało tak w przeszłości, będzie i tym razem. Widywałem gorsze twarze.