Ciało się udało

Zdecydowana większość kobiet (ponad 83 proc.) lubi swoje ciało mimo jego mankamentów i nie planuje niczego w swoim wyglądzie zmieniać.

09.03.2020

Czyta się kilka minut

 / SEAN GALLUP / GETTY IMAGES
/ SEAN GALLUP / GETTY IMAGES

Sezon trwa, cały Tinder na nartach, czyli daleko stąd. Butelki szampana chłodzą się w krystalicznej bieli zboczy okolic Chamonix. W goglach roześmianych przyjaciół rozbłyskuje słońce. Aktualizowane na bieżąco zasięgi oblewającego świat wirusa studzą głowy – tu, wysoko, jesteśmy przecież bezpieczni. Najlepszym lekarstwem na zarazę jest nie myśleć o niej, pić tęgo i żyć wesoło, podpowiada autor „Dekamerona”, florentyńczyk Boccaccio, wszystkie swoje pragnienia zaspokajać i śmiać się z tego, co się wokół dzieje.

Randkowa aplikacja Tinder działa jak cudowne spa – replikuje nasze najlepsze wersje. Ale przede wszystkim jest polityczna. Częściej niż nasze ciała demonstruje nasze poglądy i przynależność klasową. Nagość potaniała, odkąd popem i porno sycimy się równolegle i za pomocą tych samych narzędzi. Poddane recyklingowi seriale i programy telewizyjne obrastają fanowskimi pornoparodiami we wszystkich gatunkach, od komedii po horror. Trend skonsumowała zresztą kabaretowa seria „PG Porn” – akcja każdego z jej kilkunastu krótkich odcinków rozwija się według schematów znanych z filmów erotycznych, ale ich kulminacją, ku rozkoszy rozbawionych widzów, nie są wcale sceny seksu. Komizm nie rozbija konstytuującego pornografię napięcia, stał się na powrót jego częścią. To sprawia, że ciało nie jest już obszarem idealizowanym, raczej jednym z podstawowych narzędzi estetycznych – ironii.

Kobiety do jedzenia

Na początku lat 90. literaturoznawczyni Ewa Kraskowska opublikowała prekursorski esej zawierający „Kilka uwag na temat powieści kobiecej”. To krytyczny, choć przede wszystkim systematyzujący przegląd gargantuicznej liczby przeczytanych książek. Między wierszami iskrzy od zachwytu nad możliwościami, jakie dają ledwo otwarte granice: w bibliotekach i księgarniach na zachód od Odry „mniej więcej połowę miejsca zajmują tytuły sygnowane nazwiskami kobiet” – relacjonuje badaczka. Dla bywalczyni polskich placówek tego rodzaju odkrycie było wtedy szokujące. I pomyśleć, że raptem ćwierć wieku później Dariusz Nowacki we wstępie do krytycznoliterackiej książki o prozie kobiecej będzie się zastanawiał, skąd wzięły się w Polsce „setki piszących pań”. Kraskowska czyta przede wszystkim prozę angielską i amerykańską, podkreślając, że nie są to żadne „powieścidełka” (novelletes). Wśród krytyki krążą znacznie gorsze określenia – twórczość kobiet zbywana jest wręcz jako aktywność „menstruacyjna”.

Akcja powieści czytanych przez autorkę eseju rozpoczyna się przeważnie wraz z końcem romansu „przeciętnej, tyle że obdarzonej przenikliwą samoświadomością bohaterki, a nie gwiazdy, modelki czy innej tzw. kobiety sukcesu”. W polskiej prozie powojennej ten typ fabuły występuje w śladowych ilościach, toteż Kraskowska nie ma żadnego materiału porównawczego. Zanim „przeciętna” bohaterka w naszej literaturze się pojawi, będzie musiało minąć kilka lat, podczas których zaspokoimy głód gwiazd i sukcesów. W kioskach dopiero pojawiają się pierwsze ilustrowane pisma dedykowane „nowoczesnym kobietom”, z roześmianymi Tiną i Claudią na okładkach. Dorota Masłowska nazwie je potem magazynami „Nie dla Ciebie” – kompendium wiedzy o świecie, do którego większość Polek nie ma wstępu. Za moment wejdzie w życie ustawa antyaborcyjna, ale nic nie zapowiada opresji, której poddane zostaną ciała dorastających dziewczynek. Nie ma żadnych rozpoznanych strategii oporu, choć w pracowni Grzegorza Kowalskiego na warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych rodzi się polska sztuka krytyczna, z której rozwiązań skorzysta nie tylko proza. Były sejmy niewieście, potem koła gospodyń wiejskich, ale sisterhood? Kraskowska ubolewa nad brakiem polskiego odpowiednika, na użytek eseju wybiera określenie „związki siostrzane”.

Siostrzeństwo to tylko jeden z tematów kobiecej prozy, z którą entuzjastycznie zapoznaje się krytyczka. Dla zachodnich autorek, takich jak Gail Goodwin, Erica Jong czy Margaret Atwood, istotne są kwestie fizjologii i cielesności. Często pojawia się temat choroby, w tym także – jeszcze u nas praktycznie nieznanej – anoreksji (słynna „Kobieta do zjedzenia”, debiut prozatorski Atwood z 1969 r., poruszający problem zaburzeń odżywiania, na polskie tłumaczenie czeka 20 lat). Dalej: „matkofobia”, frustracja erotyczna i brak orgazmu, niedostateczna uroda czy wręcz dyskwalifikująca w męskocentrycznym świecie brzydota.

W zasadzie można bez popełnienia nadużycia stwierdzić, podsumowuje Kraskowska, że doświadczenie negatywne jest podstawą istnienia literatury kobiecej, a doznane urazy – zwyczajowym punktem wyjścia jej fabuły. Autodestrukcja, „toksymia”, napisze później Małgorzata Rejmer, i depresja staną się popularnym narzędziem konstruowania kobiecej podmiotowości także w naszej prozie, co ostatecznie doprowadzi ją do pułapki unieważnienia. Język przemocy i patologii zdradzający nadintensywność bohaterek obróci się przeciwko nim, bo stworzy kliszę wzmacniającą kulturowy stereotyp kobiety-histeryczki.

Buffy i chłopczyce

Zanim polska literatura przerobi tę lekcję, Zbigniew Libera pod koniec lat 80. pokaże „Jak tresuje się dziewczynki” – krótki film, w którym dojrzała kobieta instruuje małą dziewczynkę, jak robić makijaż i dobierać biżuterię. W 1994 r. powstaje „Ciotka Kena”, wariacja na temat coraz popularniejszej, dostępnej dotąd tylko w Peweksie lalki Barbie, po latach obwinianej o utrwalanie nieosiągalnych wzorców kobiecego ciała (ciotka to jej postarzona i pogrubiona wersja). Niedługo potem Libera złoży „Body Master” – narzędzie tresowania chłopców, które pojawi się we wszystkich osiedlowych siłowniach. Praca „Możesz ogolić dzidziusia” odwoła się z kolei do kulturowego kompleksu owłosionego ciała, coraz mocniej sprzecznego z pożądanym wyglądem ciała kobiety, które powinno być – jak pokazują reklamy golarek i antyperspirantów – wszędzie idealnie gładkie, jak u niemowlęcia.

Słowem: sztuka krytyczna, podglądając nurty płynące z Zachodu, reaguje na efekty transformacji ustrojowej bardzo szybko. Przyglądając się rosnącym apetytom na niedostępne dotąd produkty oraz ich hipnotyzujące reklamy, dokonuje ich powielenia w zniekształconej, polemicznej formie. Z tego samego narzędzia skorzystał kilka tygodni temu wydawca amerykańskiego magazynu modowego „Girls Girls Girls”. W filmie „Be a Lady They Said”, który wywołał szum i zebrał aplauz także w polskiej prasie i mediach społecznościowych, znana z serialu „Seks w wielkim mieście” Cynthia Nixon recytuje feministyczny manifest zapożyczony z bloga studentki z Vermont, Camille Rainville. Sam manifest powstał trzy lata temu jako komentarz do akcji #MeToo. Rainville zestawiła w nim wszystkie wykluczające się porady drukowane hurtowo w pismach dla kobiet: „nie przesadzaj, nie wymyślaj, nie obrażaj się, nie gadaj bzdur, nie prowokuj, ale miej własne zdanie. Schudnij, utyj, bądź matką, ale nie rezygnuj z kariery” itd. Wykorzystany do promocji komercyjnego produktu manifest staje się nieoczekiwanie częścią tego samego przemysłu. Materiały zamieszczane przez wydawcę magazynu w mediach społecznościowych nie odbiegają znacząco od tych, które znamy z piętnowanych przez „Girls Girls Girls” tytułów „Nie dla Ciebie” – to profesjonalne zdjęcia modelek. Dla wzmocnienia wizerunku Nixon wykorzystano ponadto typowo męskie atrybuty, jakby na potwierdzenie tezy, że aby powiedzieć światu ważne rzeczy, należy ściąć włosy i włożyć smoking. „Czy wiesz, jak to jest być dziewczyną?” – śpiewała 20 lat temu Madonna, opowiadając słuchaczom o tym samym doświadczeniu („kiedy otwierasz buzię, by coś powiedzieć, pozostań krucha i delikatna”). W pierwszych sekundach piosenki „What it feels like for a girl” słychać fragment filmu „Cementowy ogród” Andrew Birkina z 1993 r., w którym młodziutka Charlotte Gainsbourg tłumaczy fenomen chłopczycy (ang. tomboy): „Dziewczyny mogą nosić dżinsy i ścinać włosy na krótko; mogą nosić koszule i trapery, bo bycie chłopcem jest w porządku. Ale chłopak noszący się jak dziewczyna wygląda żałośnie”.

Wróćmy zatem do początku lat 90. – to czas, gdy właśnie wygasa popularny, między innymi za sprawą jednego z telewizyjnych sitcomów „The Facts of Life”, długo akceptowany w amerykańskiej popkulturze model chłopczycy. Bohaterka serialu, Jo Polniaczek (Nancy McKeon) nosi skórzaną kurtkę i jeansy, gra w baseball, a w wolnych chwilach naprawia motocykl, pokazując całemu pokoleniu Amerykanek, jak może wyglądać bycie nastolatką. Ten model dziewczyństwa przestaje być atrakcyjny, gdy na fali girl power popularność zyskują zespół Spice Girls i serialowa Buffy udowadniające, że można być silną bez „poświęcania” swojej kobiecości.

O ile era chłopczyc mogła sugerować, że męskość jest dla obu płci korzystna, a kobiecość deprecjonująca, to epoka girl power umocniła w nas przekonanie, że dziewczyny mogą być silne, o ile są ładne. Mariaż obu sprzecznych trendów odbije się mocnym echem w popkulturze, obradzając postaciami atrakcyjnych kobiet, które – by utrzymać się na powierzchni męskiego świata – muszą przejąć jego najgorsze wzorce i normy. Być wulgarne i agresywne jak bohaterki Patryka Vegi albo unikać fitnessu, jeść mięso zamiast sałatek i łamać prawo – jak korporacyjna prawniczka Joanna Chyłka ze sfilmowanej przez TVN serii kryminałów Remigiusza Mroza. A przy tym, oczywiście, wyglądać świetnie.

Tymczasem na początku XXI wieku dojrzewają dziewczynki wychowane na nieustraszonej wojowniczce Mulan, które jednocześnie kibicują przywódczyni morskiej rewolucji, zapominalskiej Dory z „Gdzie jest Nemo”. Nie bez powodu w oryginalnej wersji językowej rybka Dory mówi głosem Ellen DeGeneres, aktorki i prezenterki, która kilka lat wcześniej zaryzykowała karierę wyznając, że jest lesbijką. Obsesję na punkcie księżniczek prześmiewa pulchna, bezwstydnie bekająca Fiona ze „Shreka”. „Potwory i spółka” dają z kolei lekcję wiedzy o społeczeństwie w dobie kapitalizmu, kierując do swoich odbiorców, dorastających w cieniu karier przepracowanych rodziców, komunikaty: „walcz z wyzyskiem”, „demaskuj ideologię”, „inwestuj w opór”. Aż w 2008 r. przychodzi załamanie rynków finansowych.

Porażka jest cool

W Polsce, która nie doświadczyła tamtego kryzysu aż tak mocno jak Stany Zjednoczone, Wielka Brytania czy Hiszpania, w dorosłość wchodzi pierwsze od 200 lat pokolenie wychowane w niepodległym kraju. Obiektywnie należymy do grona najbogatszych państw świata, w porównaniu do sąsiadów z byłych republik radzieckich obronną ręką przeszliśmy transformację gospodarczą, mamy wyższe PKB niż Bułgaria, Litwa czy Rumunia i znikome bezrobocie – młodych to jednak nie obchodzi.

Pokolenie wychowane w otwartych granicach Unii Europejskiej nie ogląda się wstecz. Oczekuje poziomu życia porównywalnego do tego za Odrą. Takie wnioski płyną z badań Jakuba Sawulskiego opublikowanych w zeszłym roku w książce „Pokolenie ’89. Młodzi o polskiej transformacji”. Pokolenia urodzone w wolnej Polsce nie pamiętają rzeczywistości ­PRL-u i jednocześnie wysoko stawiają poprzeczkę niedostatecznie opiekuńczemu państwu, co skutkuje nieuchronnym rozczarowaniem podobnym do tego, które dotyka dwudziesto- i trzydziestolatków żyjących w centrum kryzysu finansowego czy migracyjnego.

Wrażenie wzmacniają oglądane w tym samym czasie na całym świecie filmy i seriale. Młodzi dorośli wiedzą już, że doprowadzające państwa na skraj bankructwa instytucje są „zbyt wielkie, by upaść”, wobec czego przestają wierzyć, że ich ambicje przełożą się na przyszłe dochody i emerytury. Wątpią także w sens stawiania oporu – demonstracje i strajki nigdzie na świecie nie przynoszą oczekiwanych skutków. Zniechęcenie pogłębia wysokość niespłacalnych kredytów studenckich i metraż mieszkań dzielonych z uciążliwymi współlokatorami, bo niewielu stać na własne „M”. W takich warunkach nie sposób myśleć o zakładaniu rodziny. Modna, jako cyniczna strategia oporu, staje się zatem celebra porażki, a bohaterem nowych czasów – życiowy „przegryw”.

Lata plajty uczą luzu. W latach 50. XX w. bycie cool stanowiło rodzaj pancerza ochronnego – pisał amerykański historyk Peter N. Stearns o środowisku jazzowych hipsterów. Dystans wobec porażki, choć towarzyszy mu cała gama negatywnych afektów, pozwala ujść karzącym normom, które dotąd dyscyplinowały zachowanie ludzi. Stearns odnosił się do wzorców wiktoriańskich, ale ten sam mechanizm obserwujemy co kilkadziesiąt lat. Moda na porażkę pojawia się także w parze z grunge’em pod koniec lat 80. Symbolem nastawienia do życia abnegackiej młodzieży z deszczowego ­Seattle w stanie Washington stają się koszulki z napisem „Loser”, a bohaterem popkultury – nieprzystosowany do społecznego życia frajer.

Kilka lat po ostatnim kryzysie finansowym obserwujemy podobne zjawisko. Seks przestaje być domeną silnych, szczupłych, wypielęgnowanych ciał należących do białej klasy średniej. Sprowadzając się do Nowego Jorku, Hannah Horvath, Ilana Glazer i Abbi Jacobson, bohaterki popularnych seriali „Dziewczyny” i „Broad City” (w wersji animowanej mówi o tym także wyprodukowana w zeszłym roku przez Netfliksa „Tuca & Bertie”), przywracają seks ciałom otyłym, owłosionym i nieporadnym. A przede wszystkim – niezamożnym. Dla widza przyzwyczajonego do wyidealizowanych przedstawień kobiecości to, co dzieje się w „Broad City” i „Dziewczynach”, jest prawdziwym wstrząsem. Ciała nie są prezentowane ku uciesze męskiego spojrzenia, funkcjonują wyłącznie dla siebie. Ostatecznie od związków – których utrzymanie jest niemożliwe ze względu na sytuację finansową – ważniejsze jest siostrzeństwo.

Choć jest to wciąż nisza, trend ewoluuje – Netflix podsuwa nam seriale takie jak „One Day at a Time” czy „Sex Education”, których fabuła opiera się na łamaniu każdego tabu. Popularne piosenkarki i aktorki jak Pink czy Kristen Stewart eksperymentują z wyglądem, sprawdzając granice dyktowanej przez Hollywood normatywności. Dzięki zamiłowaniu do luźnych ciuchów gwiazda muzyki pop Billie Eilish, nazywana przez amerykańskie media nowym wcieleniem chłopczycy, otwiera alternatywę dla typowego wizerunku idolki nastolatek, które latami dyktowały Rihanna czy Beyoncé.

Abbi, Ilana i Hannah – jak autorki powieści z lat 70. czy 80. – czerpały materiał fabularny z własnej biografii (bohaterki „Broad City” posługują się prawdziwymi imionami i nazwiskami). Nie są gwiazdami ani kobietami sukcesu, co więcej – nie aspirują do tego. Szukają sposobów na obejście systemu, wykorzystanie jego słabych punktów. To sprzątaczki, początkujące piosenkarki, wieczne praktykantki i stażystki. Każdym odcinkiem ironicznie, czasem wręcz cynicznie komentują to, o czym w swojej książce pisze Sawulski: kiepską sytuację finansową, standard dostępnych na wynajem mieszkań, wykluczenie transportowe (podróż na przedmieścia jest możliwa tylko dla posiadaczy aut, w innym przypadku przypomina wyprawę na Księżyc), brak wiary w instytucję państwa i jego urzędy, działające jak w prozie Kafki (to jeden z ważniejszych tematów „Broad City”), przede wszystkim zaś – rynek pracy (temat kreskówki „Tuca & Bertie”).

Skądinąd brak dobrej pracy staje się szybko jednym z najważniejszych tematów podejmowanych przez kulturę, istotniejszym niż ciało i seks. Nic dziwnego, w wydanej właśnie książce amerykańskiego antropologa Davida Graebera „Praca bez sensu” na pytanie „Czy Twoja praca daje światu coś sensownego?” 37 proc. Brytyjczyków i 40 proc. znanych niegdyś z zamiłowania do bezinteresownego krzątania Holendrów odpowiada, że nic nie przemawia za istnieniem ich zajęcia. Rzecz z polskiej perspektywy dosadnie komentuje Michał Tabaczyński w tropiącym związki kapitalizmu i depresji eseistycznym „Pokoleniu wyżu depresyjnego”. Praca jest jednym z największych rozczarowań młodego pokolenia i nawet jeśli dla „innych pokoleń znaczyło to taki sam egzystencjalny skandal (...) i tak nas to niewiele obchodzi. (...) To my zaczęliśmy o tym pisać powieści, recytować wiersze, a nawet śpiewać piosenki” – zauważa Tabaczyński.

I rzeczywiście, nowojorski trend szybko podchwyciły w swoich powieściach, czyniąc go zasadniczym tematem twórczości, m.in. Salcia Hałas, Katarzyna Kochmańska, Adelka Truścińska, Natalka Suszczyńska i Agnieszka Wolny-Hamkało. „Mam pracę na takim stanowisku, które nie wiem, jak się nazywa, ale moje zadanie polega na tym, że robię to, na co inni akurat nie mają czasu” – pisze Truścińska w debiutanckim „Życiu Adelki”. „Ambicja, pieniądze, władza – to słowa, których używam zawsze w złych kontekstach. Kiedyś ktoś mi powiedział, żebym wpisała sobie ambicję do CV, po czym się oboje roześmialiśmy”. Bohaterka „Dropi” Natalki Suszczyńskiej cieszy się „cieplutką umową śmieciową” na stanowisku kontrolerki poprawności kodów PIN.

Sexy w każdym mieście

Ale bycie cool to także określony image – nosimy się dziś o wiele skromniej, dumnie prezentując niedbały, inspirowany ­grunge’em, modą na bycie eko i bohaterkami seriali obciachowy styl antyglamour, podkreślający wszelkie niedoskonałości figury. Na co dzień nie wypada wyglądać zbyt dobrze i zdrowo, bo też – nie stać nas na to. Abbi z „Broad City” w fitness clubie może być tylko sprzątaczką – jej realny wysiłek porównywany z tym podejmowanym w wolnym czasie i dla zabawy przez klientów siłowni jest wymownym tłem całego serialu.

Czy na porażce zyskało ciało?

Z przeprowadzonych w 2017 r. przez Uniwersytet Medyczny w Białymstoku badań wynika, że zdecydowana większość kobiet (ponad 83 proc.) lubi swoje ciało mimo jego mankamentów i nie planuje niczego w swoim wyglądzie zmieniać. Przeprowadzone w tym samym roku badania ­CBOS-u potwierdzają, że ponad trzy czwarte Polaków akceptuje swój wygląd zewnętrzny: blisko jedna czwarta jest w pełni usatysfakcjonowana tym, co widzi w lustrze (23 proc.), a pozostałe 54 proc. „raczej” się sobie podoba. Wygląda na to, że – jak powiedział kiedyś burmistrz Berlina Klaus Wowereit – znów czujemy się „biedni, ale sexy”. Tym razem nie tylko za żelazną kurtyną. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Od 2018 r. związana z „Tygodnikiem Powszechnym”, dziennikarka i redaktorka Działu Kultury, wydawczyni strony TygodnikPowszechny.pl. W 2019 r. nominowana do nagrody Polskiej Izby Książki za najciekawszą prezentację książek i czytania w mediach drukowanych. Od… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 11/2020