„Biała odwaga”: niewiele filmów budziło tyle emocji na długo przed powstaniem co opowieść Marcina Koszałki o Goralenvolk

Podhale w płomieniach: nowy obraz Marcina Koszałki opowiada historię, którą wielu zamiotłoby pod dywan lub zamknęło w pracach historyków.

05.03.2024

Czyta się kilka minut

Filip Pławiak, Joachim Paul Assböck i Katarzyna Zawadzka w filmie Marcina Koszałki „Biała odwaga". Fot. Adam Golec / Monolith
Filip Pławiak, Joachim Paul Assböck i Katarzyna Zawadzka w filmie Marcina Koszałki „Biała odwaga” / Fot. Adam Golec / Monolith

Plakat był sugestywny. Ten pierwszy, zapowiadający film. Widoczny na nim mężczyzna bez twarzy ubrany jest w góralskie portki z parzenicami i białą koszulę ze spinką, ale zamiast cuchy – tradycyjnej wełnianej kurtki ze zdobieniami – ma czarny mundur. No i w klapie swastykę, a na ramieniu nawiązujący do niej symbol, złożony ze skrzyżowanych ciupag. Całości dopełnia napis na rękawie: Goralische Legion, Legion Góralski.

Symbolika to mocna, ale niewiele mająca wspólnego z rzeczywistością. Planowana jednostka Waffen-SS złożona z polskich górali, którzy zadeklarowali się jako członkowie Goralenvolku, narodu góralskiego, nigdy nie powstała. Spośród 300 werbowanych do niej górali większość szybko zdezerterowała. Historia zna nazwiska tylko sześciu spośród co najwyżej kilkunastu mieszkańców Podhala przyjętych do Waffen-SS.

1 września 1939 roku II RP stanęła do walki z trzema wrogami, w tym dwiema armiami należącymi do najpotężniejszych na świecie. 

Rozbieżność nazwisk

Choć film „Biała odwaga” może sugerować, że Góralski Legion powstał, to w gruncie rzeczy także jego filmowe istnienie jest efemeryczne. Balansuje między prawdą historyczną a legendą, a nawet groteską, ubraną w strój białego niedźwiedzia z Krupówek.

Bo i w całej historii Goralenvolku – kolaboracji górali z III Rzeszą podczas II wojny światowej – wciąż jest sporo niedopowiedzeń. Wiele odpowiedzi zaginęło wraz z dokumentami i ideologami ruchu Henrykiem Szatkowskim i Witalisem Wiederem (ich powojenny los jest niejasny). W przypadku drugiego nieznany jest nawet wizerunek. Na jedynym zachowanym zdjęciu stoi plecami do obiektywu – i wiemy tylko, że ten działający już przed wojną na Podhalu agent Abwehry (niemieckiego wywiadu) był postawny i łysy.

Trudno byłoby więc oczekiwać od filmu fabularnego, by trzymając się ściśle faktów, opowiedział historię zdrady – tak jak w opatrzonej takim podtytułem książce „Goralenvolk” postarał się ją oddać historyk Wojciech Szatkowski. Zbieżność nazwisk nieprzypadkowa: w pracy swojego życia autor zmierzył się też z historią rodzinną, historią swego dziadka.

Jego nazwisko nie pada jednak w „Białej odwadze” – filmie inspirowanym historią Goralenvolku, choć nieskupiającym się na temacie zdrady. Nie pojawiają się w nim też żadne inne nazwiska kolaborantów lub innych uczestników wojennego dramatu na Podhalu.

Kuzyni z Komitetu

Reżyser Marcin Koszałka nie nakręcił filmu, który zadowoliłby wszystkich. Niepocieszeni mogą być zarówno ci, którzy oczekiwali ostrego rozliczenia z góralską kolaboracją, jak i ci, którzy Goralenvolk uważają za ideowo i liczebnie nieistotny epizod w historii Podhala, w której to historii kino powinno – ich zdaniem – podkreślać bohaterstwo i poczucie polskości górali, przeważające nad zdradą. Zawiedzeni mogą być też ci, którzy oczekiwali po „Białej odwadze” lekcji historii mało znanej czy zgoła nieznanej.

Tymczasem nie ma tu nawet najmocniej kojarzonego z Goralenvolkiem jego lidera Wacława Krzeptowskiego, przedwojennego wiceprzewodniczącego Związku Górali, przemianowanego w zależny od Niemców Goralenverein. Nie pojawiają się w filmie inni znani agitatorzy, jak jego kuzyni Adam, Andrzej i Stefan, ani zastępca Krzeptowskiego w Komitecie Góralskim Józef Cukier (po wojnie skazany za kolaborację). W filmie nie pada nawet nazwisko generalnego gubernatora Hansa Franka, a pierwszego gubernatora okręgu krakowskiego Ottona Wächtera możemy jedynie utożsamić z esesmanem w czarnym płaszczu od Hugo Bossa o filmowym nazwisku Bruno Berg.

Gubernator Hans Frank z wizytą w Zakopanem. Listopad 1939 r.  / Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Fabuła i historia

Czy zatem „Biała odwaga” to w ogóle film historyczny? I tak, i nie. Jeśli za historyczny film uznamy tylko taki, który dąży do dokumentalnej precyzji – jak „Krwawa niedziela” czy „Lot 93” brytyjskiego reżysera Paula Greengrassa – wówczas odpowiedź będzie przecząca. Inaczej, gdy rozszerzymy to pojęcie o fabułę traktującą przeszłość z większą swobodą, podporządkowującą ją wymogom scenariusza – choć, rzecz jasna, cały czas osadzoną w realiach. Przykładem takiego filmu może być grany aktualnie w kinach „Kos” Pawła Maślony, fikcyjna opowieść o postaci realnej, o Kościuszce.

Jeśli na drugim biegunie wobec „dokumentalisty” Greengrassa umieścimy filmy Quentina Tarantino, np. „Bękarty wojny” (nawiązujące do konkretnej epoki, II wojny światowej, ale wykorzystujące kamerę i wizję artystyczną do odwrócenia jej biegu w sposób zupełnie ahistoryczny), wtedy film Marcina Koszałki znajdzie się gdzieś pomiędzy.

Zdarza się mu tworzyć historię całkowicie alternatywną, to powracać na tory tej właściwej, gdy ekranowa wizja zaczyna zanadto rozbiegać się z prawdą historyczną. W wielu miejscach podąża z kolei za faktami, poruszając się albo po torach historii równoległej, albo z zastosowaniem metody ich syntezy, którą Koszałka wyraźnie lubi. Choćby w scenie po bankiecie na Wawelu, która koresponduje z faktycznym hołdem złożonym przed Hansem Frankiem przez delegację górali na czele z Krzeptowskim.

Ten hołd miał miejsce dzień po Sonderaktion Krakau, akcji aresztowania wykładowców krakowskich uczelni. Tymczasem filmowa sekwencja łączy go z serią egzekucji Polaków w forcie „Krzesławice”, które faktycznie zaczęły się kilka dni później.

Ulepieni z życiorysów

Podobnie jest z postaciami. – Te autentyczne, jak Szatkowski, Wieder, inne osoby zaangażowane w Goralenvolk, były dla nas inspiracją – mówi mi Łukasz M. Maciejewski, scenarzysta (wraz z Koszałką). – Wiedzieliśmy, że jest to zbieranina, którą trzeba skumulować, co oznaczało, że nie robimy filmu biograficznego czy historycznego odwzorowującego fakty jeden do jednego, ale kreację opartą na prawdziwych wydarzeniach. Zwłaszcza że choć znaleźliśmy dużo ciekawych postaci, to w sensie dramaturgicznym nie udało się znaleźć idealnego układu protagonista-antagonista.

Takiego układu można by doszukiwać się w rodzie Krzeptowskich: w jego losach mocno rysuje się granica między zdradą a bohaterstwem, między kolaboranckim „księciem góralskim” (jakim zwał się Wacław) a „królem kurierów tatrzańskich”, na które to miano zasłużył jego kuzyn Józef, żołnierz konspiracji.

Analogii do Krzeptowskich można by dopatrywać się w przedwojennych i wojennych losach filmowych braci Zawratów, Jędrka i Maćka. Jednak główny bohater Jędrek Zawrat ulepiony jest z życiorysów wielu postaci: Henryka Szatkowskiego (ten już przed wojną nawiązał kontakty z hitlerowskimi ideologami pragnącymi zakrzewić na Podhalu ideę Goralenvolku) czy Andrzeja Krzeptowskiego, górala-inteligenta, aktora i narciarza, który po 1939 r. w roli jednego z führerów Goralenvolku „ze wszystkich wodzów był najsprytniejszy i najinteligentniejszy” (jak pisał Juliusz Zborowski).

Siedem lat w Tatrach

Inaczej jednak niż narciarz Krzeptowski, filmowy Jędrek Zawrat jest wspinaczem. A nawet wizjonerem tej sztuki – jak niegóral Wiesław Stanisławski, którego odtwórca głównej roli Filip Pławiak przypomina fizjonomią (jednak Stanisławski zginął w Tatrach w 1933 r.).

Do wytyczenia nowej drogi wspinaczkowej na Kazalnicy Jędrka Zawrata namawia zaś Wolfram von Kamitz, niby-odpowiednik Wiedera, choć z pasji (ukoronowanej przejściem północnej ściany Eigeru) przypominający raczej Heinricha Harrera – austriackiego alpinistę i gorliwego nazistę, w Tatrach nieobecnego. Grający Kamitza blondwłosy i niebieskooki Jakub Gierszał przypomina Brada Pitta z ekranizacji „Siedmiu lat w Tybecie”. Pokazuje slajdy z Lhasy i prowadzonych tam badań antropologicznych. Faktycznie w 1938 r. Himmler wysłał do Tybetu w poszukiwaniu „rasy panów” zespół naukowców.

Pierwowzorem postaci von Kamitza może być także antropolog Anton Plügel, autor opracowania o rasowej odrębności górali i germańskich wpływach w ich kulturze. Potwierdzenia tej tezy Plügel szukał w nazwach wsi, jak Waksmund czy Grywałd (wywodzących się istotnie ze średniowiecznego niemieckiego osadnictwa), w używanej w podhalańskim zdobnictwie (choć na długo przed Hitlerem) swastyce, zwanej tam krzyżykiem niespodzianym, a także w teorii o związku metalowych spinek góralskich z gockimi, a więc germańskimi.

Goralenvolk bowiem – za czym film „Biała odwaga” podąża – miał jako idea czysto niemiecki rodowód. Dopiero do jej zasiewu na Podhalu Niemcy zwerbowali jako swoich agentów wpływu także samych górali.

Sandra Drzymalska w filmie Marcina Koszałki „Biała odwaga". Fot. Adam Golec / Monolith

Podhalański Bergfilm

Marcin Koszałka podporządkował historię również swojemu reżyserskiemu marzeniu o nakręceniu filmu górskiego nawiązującego do jego przedwojennej tradycji i niemieckiego rodowodu.

Prekursorem filmu górskiego (niem. Bergfilm) był w latach 20. XX w. Arnold Fanck, a podążał za nim Luis Trenker, pochodzący z Południowego Tyrolu. W ich filmach aktorzy grali na autentycznych alpejskich ścianach i lodowcach, a wątek wspinaczkowy splatał wysokogórskie plenery, romantyczne motywacje, akcję opartą na legendzie lub surowym życiu miejscowych górali.

Wszystko to Koszałka przeniósł na tatrzański grunt. Tytułowa „Biała odwaga” nawiązuje do używanej przez wspinaczy magnezji (w filmie prezentuje ją Kamitz), choć określenie jej mianem „białej odwagi” i wykorzystanie we wspinaczce to pomysł późniejszy, z lat 50. Także wspinaczka prezentowana w filmie przez głównych bohaterów – z użyciem treningowej sztucznej ścianki, dwóch czekanów itd. – wyprzedza swój czas. Trudności skalne, kiedy filmowy Jędrek Zawrat wspina się na ścianie Mięguszowieckiego Szczytu Wielkiego, Filarze Kazalnicy czy lodospadzie Superściek, były faktycznie pokonywane w podobnym stylu przynajmniej trzy dekady później.

Koncept Niemca przybywającego w Tatry z umiejętnościami zdobytymi w Alpach ma odbicie w historii, a motyw partnerstwa liny między wspinaczami z podzielonych wojną nacji pojawił się już w filmie Luisa Trenkera i Karla Hartla z 1931 r. „Góry w płomieniach” („Berge in Flammen”). Tam jednak austriacki góral-przewodnik i włoski arystokrata wspinają się latem 1914 r. razem w Dolomitach, by rok później walczyć po przeciwnych stronach frontu alpejskiego. W „Białej odwadze” jednak – odwrotnie do tamtej przyjaźni, która przetrwała wojnę – lina, jaką nazistowski alpinista chce się związać z góralskim taternikiem, staje się symbolem kolaboracji.

Adam Woronowicz i Julian Świeżewski w filmie Marcina Koszałki „Biała odwaga". Fot. Adam Golec / Monolith

„Wacuś, bedzies wisioł”

Idźmy dalej tym tropem. Oto naprzeciw scen, które nie mają odzwierciedlenia w źródłach historycznych, stoją słowa niemal dosłownie z nich wyjęte – jak przypięta do drzwi jednego z bohaterów kartka z napisem „Bedzies wisioł za cosik...” (nawiązująca do przyśpiewki „Hej, pockoj, Wacuś, bees wisioł za cóś”) czy niemal dosłownie użyty cytat z Krzeptowskiego: „Albo bierzecie kenkarty góralskie, albo 20 kilo na plecy i won z Podhala”. To nawiązanie do gróźb ze strony liderów Goralenvolku, pod jakimi odbywała się akcja nakłaniania górali do pobierania okupacyjnych kart rozpoznawczych oznaczonych literą „G”.

Widoczny w góralskiej chałupie portret Hitlera wisiał faktycznie wśród malowanych na szkle świątków w restauracji U Wnuka (w czasie wojny: Zum Goralen), którą prowadziła Karolina Rojowa, uczestniczka hołdu na Wawelu. A żydowskie sklepy rzeczywiście przejmowane były przez górali-kolaborantów, choćby przez Bolesława Krzeptowskiego – brata Wacława, tak jak on straconego w styczniu 1945 r. przez oddział AK.

Film nawiązuje też do przeprowadzanych na mieszkańcach Szaflar i innych podhalańskich wsi niemieckich badań antropologicznych, mających na celu segregację rasową. Ich ślady odnalezione dopiero w 1997 r. w waszyngtońskim archiwum opisywała potem etnolożka Stanisława Trebunia-Staszel.

Wiele scen w tym filmie może budzić opór górali – jak powitanie Franka w Zakopanem. Ale i one mają oparcie w autentycznych zdjęciach górali tańczących przed Niemcami. Także podczas wizyty Heinricha Himmlera. W filmie tańczących polskich górali – przy ognisku, wśród powiewających flag ze swastyką – zagrać musieli jednak Słowacy, bo żaden regionalny zespół taneczny nie zgodził się na występ w „Białej odwadze”.

Temat fabularnie omijany

Produkcję „Białej odwagi” na długo przed jej powstaniem oprotestował Związek Podhalan – wcześniej często relatywizujący działalność Goralenvolku. Echa tego słychać w liście skierowanym przez jego Zarząd Główny do ówczesnego ministra kultury Piotra Glińskiego. Wyraża on oburzenie na wywiad z reżyserem, w którym mówił on, że „Goralenlistę podpisało wielu górali, w tym głowy najpotężniejszych góralskich rodów” (jakby nazwiska Krzeptowski, Bachleda-Curuś, Trzebunia czy Cukier brzmiały działaczom obco). Liderzy Związku ubolewali też, że w filmie nie ma bohaterów konspiracyjnej Konfederacji Tatrzańskiej i kurierów, gdy „to ich sylwetki i czyny należałoby tym razem przypomnieć”. Może nie pamiętali filmów, które o tych ostatnich nakręcono.

Tymczasem temat góralskiej kolaboracji był dotąd w filmie fabularnym nietknięty (nie licząc wątku niemieckiej infiltracji środowiska sportowców zimowych w „Zniczu olimpijskim” i wzmianek w niehistorycznych obrazach, jak serial „Forst”).

Wnikliwiej z tematem obchodziła się literatura, zwłaszcza kryminał Małgorzaty i Michała Kuźmińskich „Śleboda”, obficie bazujący na aktach tzw. procesu góralskiego i poruszający temat powojennej zmowy milczenia wokół tematu. Skutkiem tej zmowy była też rozproszona i fragmentaryczna historiografia – choć temat poruszali związani z Podhalem naukowcy i publicyści Janusz Berghauzen, Henryk Jost, Włodzimierz Wnuk.

Znaczącą zmianę przyniosło dopiero ostatnie piętnastolecie i praca wymienianych już wcześniej historyków, zwłaszcza Wojciecha Szatkowskiego. A także upowszechnienie zdobytej przez nich wiedzy w tekstach i książkach dziennikarzy, jak Bartłomieja Kurasia i Pawła Smoleńskiego.

Postscriptum do obrazu

Czołowi znawcy tematu, choćby zajmujący się naukowo wojennym Podhalem i opiniujący początkowo scenariusz historyk Dawid Golik z IPN, odmówili roli konsultantów filmu.

– To jest dobry film, do wizji artystycznej historyk nie może się przyczepić. Problem w tym, że ktoś, kto nie zna historii okupacji Podhala, może uznać, że film oddaje rzeczywistość – mówi mi Golik. I uzupełnia filmowy obraz o brakujące dane: – Kolaborantami możemy nazwać ok. 250 działaczy Komitetu Góralskiego. Natomiast ci, którzy przyjęli kenkarty góralskie, te 18 procent ludności, takimi kolaborantami nie byli – uważa historyk.

Oprócz fikcyjnego munduru i kulisów powoływania górali do SS, Dawid Golik wskazuje także na inne wątpliwe aspekty filmu: – Prawie nie ma tam podziemia, poza nieokreśloną grupką partyzantów i jednym kurierem tatrzańskim. Jest wprawdzie wpleciony wątek Holokaustu, ale społeczeństwa Podtatrza poprzez kadry tego filmu nie poznamy. Widzimy w kolejnych scenach prawie wyłącznie Niemców i górali, jakby enklawę osobnej kultury. To celowe pokazanie separatyzmu, którego tak naprawdę nigdy nie było.

– Wiedza o tym, że czegoś nie było, nie oznacza, że nie mogło tego być – broni filmowej wizji współscenarzysta Łukasz M. Maciejewski. – Nikt nie rozstrzelał Hitlera w kinie, jak w „Bękartach wojny” Tarantino. Natomiast wszyscy strasznie klaskali, gdy zobaczyli to na ekranie. My jako twórcy możemy to zrobić.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz od 2002 r. współpracujący z „Tygodnikiem Powszechnym”, autor reportaży, wywiadów, tekstów specjalistycznych o tematyce kulturalnej, społecznej, międzynarodowej, pisze zarówno o Krakowie, Podhalu, jak i Tybecie; szczególne miejsce w jego… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 10/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Podhale w płomieniach