Bartosz Dziedzic: pan od piosenek

Był współodpowiedzialny za „Grandę”, która uczyniła z Moniki Brodki gwiazdę alternatywnego popu. Płytą „Składam się z ciągłych powtórzeń” ułatwił Arturowi Rojkowi start kariery solowej, a pracując przy „Małomiasteczkowym”, namaścił Dawida Podsiadłę na króla naszej sceny. Teraz wyprodukował płytę królowej, czyli Darii Zawiałow.

19.03.2024

Czyta się kilka minut

Od lewej: Bartosz Dziedzic, Marysia Sadowska i Magda Mołek na gali Fryderyków 2019 w Miedzynarodowym Centrum Kongresowym w Katowicach, marzec 2019 r.  // Fot. Łukasz Gagulski / Forum
Od lewej: Bartosz Dziedzic, Marysia Sadowska i Magda Mołek na gali Fryderyków 2019 w Międzynarodowym Centrum Kongresowym w Katowicach, marzec 2019 r. // Fot. Łukasz Gagulski / Forum

Bartosz Dziedzic pracował przy największych polskich przebojach. Zarówno tych o rockowym brzmieniu, jak i w elektronicznym pulsie. Ma na swoim koncie ballady i utwory, które przyspieszały tętno stojących w korkach radiosłuchaczy. Komponował, aranżował, produkował. Czasem ingerował w teksty. Teraz zakłada wytwórnię. Przełom?

Plejada

Spotykamy się w jego niewielkim studiu w centrum Warszawy. Instrumenty, syntezatory, komputery. Trochę płyt, zza których wystaje czarno-biały grzbiet magazynu „Glissando”. Gościły tu największe gwiazdy polskiego popu: Dawid Podsiadło, Monika Brodka, Daria Zawiałow, Artur Rojek. Teraz odwiedzają go głównie debiutanci.

– Bardzo ich lubię, chcę z nimi pracować, ale czuję, że im nie ufam – przyznaje bezradnie. – Nie odnieśli jeszcze żadnego sukcesu: skąd mam wiedzieć, kiedy mają rację?

Producent traktuje ten problem poważnie, bo relacja z artystą to podstawa do nagrania dobrej płyty. Co prawda sam potrafi zrobić piosenkę od podstaw: skomponować ją, nagrać partie instrumentów, a nawet w niej zaśpiewać, ale stąd daleko jeszcze do stwierdzenia, że nie potrzebuje artystów. Wie, że bez nich ciągle nagrywałby ten sam utwór. Tak więc aby zrobić płytę, musi zaufać. Tym bardziej że dobra płyta to dla niego mało. Nie żyje z robienia albumów, ale z ich sukcesu.

– Jeśli dostanę kwotę, na jaką się umówiłem, ale płyta nie odniesie sukcesu, oznacza to porażkę. Nam się po prostu musi udać! Z jednej strony to kwestia tantiem, ale przede wszystkim tego, jak później stoją moje akcje w branży.

A te utrzymują się na najwyższym poziomie od dobrych piętnastu lat. Epoka w tym biznesie. Dziedzic był współodpowiedzialny za „Grandę”, która uczyniła z Moniki Brodki gwiazdę alternatywnego popu; płytą „Składam się z ciągłych powtórzeń” ułatwił Arturowi Rojkowi start kariery solowej; a pracując przy „Małomiasteczkowym”, namaścił Dawida Podsiadłę na króla naszej sceny. Kto jest jej królową? Być może odpowiedzi na to pytanie udzieli piątkowa gala Fryderyków. Nominacje w pięciu kategoriach otrzymała Daria Zawiałow – autorka płyty „Dziewczyna pop”, nad którą pracowała wspólnie z Dziedzicem. Jako duet walczą o nagrodę dla kompozytora roku.

Osiem miesięcy manii 

Wystarczy rzut oka na dyskografię Dziedzica, by zauważyć, że pomimo imponującego stażu jest ona dość krótka. Z jednej strony to bezpośredni rezultat filozofii producenta, który powtarza, że lepiej nie zrobić w ogóle niż zrobić źle. Wynika to nie tylko z troski o swoją markę, ale także z przykrego wspomnienia, którego nie wymazały kolejne sukcesy. Jeszcze jako inżynier dźwięku we wrocławskim studiu Fonoplastykon wybrał się kiedyś do klubu wraz z zespołem, który właśnie nagrał u niego płytę. Pracowali nad nią miesiącami. W knajpie czekali już zniecierpliwieni znajomi. Byli tam jednak również ludzie z zewnątrz nieświadomi wagi tego wieczoru.

– Puściliśmy tę płytę i po chwili ktoś z drugiej części sali krzyknął: „co to za gówno, wyłączcie to!” – wspomina Dziedzic. – Zrobiło mi się bardzo przykro, do tego stopnia, że tamta scena siedzi we mnie do dziś. Minęło wiele lat, a ja wciąż wykonuję wiele ruchów, aby taka sytuacja już nigdy więcej mnie nie spotkała.

Stąd producent nierzadko odmawia lub rezygnuje ze współpracy, jeśli ta nie rokuje na przyszłość: – Mam bardzo prosty patent: nigdy nie deklaruję artystom, że na pewno coś razem zrobimy. Spotykamy się, próbujemy i czasem szybko widać, że nic z tego nie będzie – wtedy się po prostu rozchodzimy. Dopiero kiedy mam już nagrane pół płyty i widzę, że współpraca przebiega owocnie, podpisujemy papiery.

Dziedzic wspomina na przykład współpracę z Katarzyną Nosowską, która zakończyła się, zanim na dobre się rozpoczęła: – Świetnie nam się gadało, przesiedzieliśmy razem do rana, ale muzycznie nie byliśmy w stanie nic sensownego sklecić. Rozstaliśmy się więc, choć przecież mieliśmy inne plany.

Dla producenta takie szybkie oszacowanie szans na powodzenie jest tym ważniejsze, że praca nad płytą to wyjątkowo intensywny proces. Towarzyszący mu stan nosi wszelkie znamiona manii. Dziedzic zwykle pracuje nad płytą około ośmiu miesięcy i w tym czasie wszystko inne schodzi na dalszy plan. Żona odcina go nawet od płacenia rachunków, bo wie już, że w tym czasie on może sobie z tym zwyczajnie nie poradzić.

Trudna sztuka odpuszczania

Praca na takich obrotach to kolejny z powodów, dla których Dziedzic robi sobie długie przerwy pomiędzy zleceniami. Musi odpocząć, żeby nie zwariować. Nie chodzi tylko o zachowanie psychicznej równowagi. Trzeba doprowadzić do momentu, w którym znów darzy muzykę uczuciem: – Kiedy kończę płytę, to mam jej dość. Do tego stopnia, że gdy wybieram się z żoną na kolację, to szukam miejsc, w których będzie cicho.

Obsesyjne zanurzenie w dźwiękach może służyć produktywności, ale utrudnia czasem kooperację z innymi muzykami. Dziedzic daje wgląd w ten stan swojego ducha, wspominając udział w studniówce córki. Miał się dobrze bawić, a zaczęło go nosić, kiedy rozpoczął się program artystyczny i na scenie pojawiły się dwie dziewczyny: jedna obdarzona bardzo mocnym głosem, druga mówiąca bardzo cicho. Pomimo tak ewidentnej różnicy osoba obsługująca konsoletę nie zareagowała i nie wyrównała poziomu głośności ich wypowiedzi. 

– Czułem się szalenie niekomfortowo ze świadomością, że ktoś inny może tego nie słyszeć – wspomina Dziedzic. – Wyobraź sobie, że idziesz ulicą i komuś wypada portfel. To co robisz?! Podnosisz go! A oni nie podnoszą! Patrzę na to i myślę sobie: „no nie wierzę!” Bo dla mnie to jest przecież oczywiste. Przy czym wiem, że ci ludzie nie są źli czy głupi – to ja siedzę w muzyce tak głęboko, że wszędzie widzę wypadłe portfele.

Dopiero kilka lat temu nauczył się trochę odpuszczać. Zaczął na przykład akceptować, że istnieją dni, w których nie uda mu się nic zrobić. Wtedy nawet nie bierze się za muzykę. Kiedyś wychodził jednak z innego założenia. Próbował złapać wenę każdego dnia, licząc, że tym razem na pewno się uda. Dziś żałuje, że tę świadomość zdobył tak późno, bo pomijając stratę czasu, te puste przebiegi były dla niego szczególnie wykańczające. Po wielu latach Dziedzic zrozumiał wreszcie, że są pewne sprawy, których nie rozwiąże samą determinacją: – Robienie piosenki to jest wycieczka w nieznane. Nie wiesz, co spotkasz za zakrętem, ale jesteś gotowy na każdą przygodę. Liczysz się nawet z tym, że dzisiaj będziesz spał pod drzewem.

Praca nad związkiem

Z tego powodu Dziedzic dobrze wspomina spotkanie z Moniką Brodką. Podkreśla, że „Granda” (2010) udała się dlatego, że artystka szukała zmiany. Miała już dość miejsca, w którym była, i nie bała się działać. Mimo to producent długo nie był przekonany, czy w ogóle przystawać na jej propozycję. Jego kariera rozwijała się dobrze i bez tego. Zostawił już za sobą Fonoplastykon, w którym przez lata zdobywał doświadczenie, nagrywając absolutnie wszystko: Przeglądy Piosenki Aktorskiej, słuchowiska radiowe, punkowe kapele. Coraz więcej wiedział, coraz więcej słyszał i coraz lepiej zdawał sobie sprawę, że na brzmienie piosenki największy wpływ mają czynniki, które leżą poza jego kompetencjami – umiejętności muzyków, kompozycja.

Pracując w studiu nagrań, Dziedzic poznał Lecha Janerkę, którego dziś nazywa swoim drugim ojcem. Ten zaufał mu na tyle, że powierzył mu produkcję albumu „Plagiaty”. Premiera płyty wrocławskiej ikony post-punka nie rozpoczęła jednak triumfalnego pochodu Dziedzica przez polską scenę. Może dlatego, że album Janerki spotkał się z mieszanymi recenzjami? A może powodem były reklamy, do których Dziedzic zaczął coraz częściej komponować muzykę?

– Bardzo dobrze na tym zarabiałem, pod względem finansowym to był mój szczyt – wspomina. – Do tego stopnia, że Orange przygotowało budżet w wysokości miliona złotych na moją solową płytę, bo tak podobały im się reklamy, które dla nich komponowałem. Ostatecznie nic z tego nie wyszło, ale mimo to suma, którą płacono mi za jedną reklamę, stanowiła trzykrotność tego, co zaoferowano mi za „Grandę”.

Do pracy z Brodką przekonała go żona, zwracając mu uwagę, że przecież nie chciałby przez całe życie nagrywać reklam. Dzisiaj sam lubi powtarzać, że w pracy nad piosenkami chodzi o coś więcej niż przesyłanie plików – chodzi o wycieczki, chodzi o przygody. Właśnie z takim podejściem producent rozpoczynał pracę nad „Grandą”. 
Mogłoby się wydawać, że taka filozofię szybko wyprze reżim perfekcjonisty. Po części to chyba prawda, jednakże Dziedzic podkreśla, że producent nie może zaniedbywać dobrych relacji z artystami. Dlatego ważne jest, aby zorientować się, w czym dany muzyk czuje się dobrze, a co sprawia mu kłopoty lub wywołuje niechęć: – To jest jak z byciem w związku: wiesz, że z tą osobą nie pojeździsz na rowerach, chociaż zawsze bardzo to lubiłeś. Na szczęście masz też inne hobby – malowanie obrazów, a ona wprost za tym przepada. No to macie coś swojego, malujecie! Gorzej, jeśli nie interesuje cię nic poza tym rowerem, wtedy masz prawdziwy problem.

Znalezienie płaszczyzny porozumienia ułatwia dalszą pracę, ale oczywiście nie uwalnia od wszystkich kłopotów. Czasem mają one wymiar czysto techniczny, produkcyjny. Dziś trudno w to uwierzyć, ale tak było w przypadku „Małomiasteczkowego” Podsiadły: – Zwykle, kiedy mam taki problem z piosenką, to ją po prostu porzucam. I z nią byłoby tak samo, gdyby nie tekst. Dawid napisał coś tak dobrego, że nie mogłem tego wyrzucić do kubła. Zmagałem się z tą piosenką, bo w pierwotnej wersji wyszło nam z tego „rocko-polo”. Aby tego uniknąć, ostatecznie mocno ten utwór przyspieszyłem. Ten zabieg pozwolił mu nagle nabrać pewnej nowoczesności.

Czasami jednak praca producenta polega na manipulowaniu nie dźwiękiem, a emocjami. Tak było z „Dziewczyną pop” Darii Zawiałow: – Wiedziałem, że powinniśmy zrobić dwanaście piosenek, i celowo nie zaczynałem tej ostatniej. Daria się wkurzała, bo już za miesiąc mieliśmy oddać materiał. Mnie jednak te jej nerwy bardzo odpowiadały, bo ostatni utwór chciałem nagrać na innych emocjach. To zawsze jakieś ryzyko, ale wiem, że jeśli skoczymy z takiego wodospadu, mamy szansę na ciekawą przygodę. Nawet jeśli ktoś może przy tym złamać nogę.

Męczenie materiału

Niewykluczone, że producent nie musiałby się uciekać do takich zabiegów, gdyby w polskim popie – wśród pracowników wytwórni, menadżerów i artystów – było więcej osobowości i autorskiej wizji, więcej zgody na ryzyko. Sam rzadko pisuję o głównym nurcie polskiej muzyki nie z powodu jakichś ideologicznych zastrzeżeń czy awersji do melodyjnych refrenów, ale dominującej tam profesjonalnej nudy. Barwne historie, zaskakujące pomysły, artystyczne odkrycia – to wszystko znajduje się pod zupełnie innym adresem.

Dziedzic przyznaje, że sam unika branżowych imprez. Nie chce, by ktoś tłumaczył mu przy piwie, w jakim miejscu znalazła się muzyka i co w związku z tym powinien przedsięwziąć. Z drugiej strony uważa za błąd powszechną niechęć wydawców do ingerowania w piosenki: – Wytwórnie są dzisiaj dumne, że nie przeszkadzają artystom. A ja uważam, że one powinny brać udział w kreatywnym procesie. Rozumiem jednak, dlaczego tak się dzieje – artyści nie traktowaliby tego poważnie, bo pracownicy wytwórni nie są dziś dla nich autorytetami.

Innym problemem, na jaki zwraca uwagę producent, jest nadmierna eksploatacja – w tym samoeksploatacja – artystów. W tej branży każdy sukces należy dyskontować jak najszybciej. Jakby był on jedynie wynikiem zbiegu okoliczności, jakiejś szczęśliwej koniunktury, która zaraz przeminie. Jakby nikt nie wierzył, że sukces jest raczej rezultatem talentu, zdobytych umiejętności, rozsądnie budowanej pozycji na rynku. Choć Dziedzic jest pragmatykiem i nie głosi haseł pokroju: „liczy się tylko sztuka”, to jego zdaniem takie podejście jest krótkowzroczne. Także od strony biznesowej.

Nieustająco koncertujący, realizujący komercyjne zlecenia i nagrywający kolejne płyty artyści nie mają też czasu, żeby po prostu pożyć. A zdaniem Dziedzica jest to niezbędne, by pisać piosenki, by w ogóle tworzyć. W końcu gdzieś trzeba zebrać te doświadczenia, historie, emocje. A wielu artystów, jeśli gdzieś rusza, to tylko w trasę. Czasem dwieście, nawet dwieście pięćdziesiąt razy w roku: – Potem taki artysta przychodzi do mnie zrobić płytę, ale jest tak wypruty, że ostatnie, na co ma ochotę, to jakieś wycieczki ze mną. Pasuje mu każdy mój pomysł, byleby tylko nie dotyczył pisania piosenek.

Między innymi z tego powodu Dziedzic wraz ze swoją córką próbują rozkręcić wytwórnię. Chcą zrobić to na własnych zasadach: sami debiutanci, tylko kilkoro artystów, duży nacisk na długofalowe wsparcie. Jest tylko jeden problem – trzeba najpierw zaufać. Uczy się.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i krytyk muzyczny, współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Autor książki „The Dom. Nowojorska bohema na polskim Lower East Side” (2018 r.).

Artykuł pochodzi z numeru Nr 12/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Skąd się biorą piosenki