Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Był to obrazek jakich mało: Angela Merkel i Pedro Sánchez ogłaszający 8 sierpnia porozumienie ws. odsyłania z Niemiec do Hiszpanii migrantów, którzy w drugim z tych krajów złożyli już wniosek o azyl. Umowa jest symboliczna (obejmuje tylko pechowców, którzy próbowali wjechać do Niemiec przez trzy strzeżone przejścia na granicy z Austrią). Nie wpłynie na sytuację w Europie.
Chodziło jednak o pokaz solidarności – w wykonaniu kanclerz, której otwartość wobec imigrantów przysporzyła jej samej politycznych kłopotów, oraz premiera Hiszpanii Sáncheza, próbującego uniknąć w przyszłości podobnych kłopotów.
„Obowiązek kraju”
Zaczęło się w czerwcu, w pierwszych tygodniach rządów w Madrycie nowego gabinetu socjalistów. Gdy Włochy i Malta odmówiły przyjęcia kilkuset migrantów z pokładu statku „Aquarius”, azyl zaoferowała im właśnie Hiszpania. Sánchez uznał, że uniknięcie humanitarnej katastrofy jest „obowiązkiem kraju”. Równocześnie szef MSW ogłosił zamiar likwidacji płotu z drutem kolczastym, który chroni dostępu do Ceuty i Melilli, hiszpańskich eksklaw w północnej Afryce. Rząd umożliwił też migrantom korzystanie z publicznej służby zdrowia.
W czasie, gdy we Włochy zakazały prywatnym statkom z migrantami na pokładzie cumowania do swoich portów, Hiszpanię zaczęto postrzegać jako nadzieję europejskiej polityki solidarności. Przypominano, że nie zdobyła tu dotąd popularności żadna skrajna partia prawicowa ani retoryka antymuzułmańska. Wymieniano powody: świeżą pamięć o dyktaturze gen. Franco i hiszpańskiej emigracji (masowej jeszcze kilka lat temu, podczas kryzysu gospodarczego), skuteczne modele integracji, a także hamującą ekstremistów dyscyplinę w największym ugrupowaniu prawicowym, Partii Ludowej. Przypominano też, że w pierwszej dekadzie XXI w. Hiszpania przyjęła prawie 5 mln migrantów, głównie z Europy Wschodniej i Maroka.
Madryt był pierwszy
Paradoks polega na tym, że to Hiszpania była prekursorką polityki zatrzymywania migrantów oraz układania się z państwami afrykańskimi – strategii, którą od dwóch lat realizuje Unia Europejska.
Oddalone od wybrzeży Afryki hiszpańskie Wyspy Kanaryjskie już w 1994 r. przyjmowały migrantów. Na pateras, niewielkich drewnianych łodziach, tylko do 2005 r. dotarło tu ok. 40 tys. ludzi. Potem migranci docierali na większych cayucos, mieszczących na pokładzie sto osób. Efekt? Tylko w 2006 r. do hiszpańskich brzegów przybyło 30 tys. ludzi.
Madryt zawarł wtedy kilkanaście porozumień o repatriacji z krajami Sahelu, wysłał Gwardię Cywilną do patrolowania brzegów Afryki i stworzył system monitorowania ruchu na morzu. Od 2006 r. centrum koordynacji w Las Palmas gromadzi wszystkie informacje wywiadowcze na temat przemytu ludzi i migracji w północnej Afryce. Taka polityka przyniosła efekt: w 2010 r. do Wysp Kanaryjskich dopłynęło zaledwie 196 migrantów.
Nowe hasła prawicy
Kilka tygodni temu ONZ ogłosiła, że do Hiszpanii dociera obecnie najwięcej migrantów w Europie. Od stycznia do końca lipca miało ich przybyć 27,6 tys., trzy razy więcej niż rok wcześniej. Pochodzenie migrantów jest zróżnicowane – największa grupa, obywatele Gwinei, stanowi zaledwie 17 proc. Trzy czwarte z przybywających to mężczyźni.
Europejska prasa zaczęła pisać o Hiszpanii jako „drugiej Lampedusie”. Ale te statystyki to i tak ułamek liczb sprzed 2-3 lat. Inaczej też niż w przypadku Włoch, które kilka lat temu stanęły w obliczu dużego kryzysu migracyjnego, rząd Hiszpanii może sobie na razie pozwolić na gesty solidarności, a równocześnie popierać – krytykowaną przez organizacje praw człowieka – unijną politykę zawierania porozumień z Afryką. Podczas lipcowego szczytu Unii premier Sánchez nie protestował, gdy omawiano pomysły tzw. platform wyładunkowych dla migrantów z Afryki.
Dobry czas dla migrantów może się w Hiszpanii skończyć szybko – po kryzysie katalońskim także Partia Ludowa zaczęła częściej posługiwać się hasłami „patriotyzmu”, „wartości narodowych” i „jedności terytorialnej”. A to, jak pokazały wydarzenia w innych państwach Europy, zapowiada często zmianę postaw. ©℗