Wszyscy lubią bawełniane podkoszulki

Daniel Everett, językoznawca: Mam wielki szacunek dla rdzennych mieszkańców Brazylii, ale nie sądzę, aby byli w czymkolwiek lepsi ode mnie. Nie wierzę w ideę szlachetnego dzikusa.

28.10.2019

Czyta się kilka minut

Daniel Everett w towarzystwie uzbrojonego w łuk i strzały Indianina z plemienia Pirahã. / 52-INSIGHTS.COM
Daniel Everett w towarzystwie uzbrojonego w łuk i strzały Indianina z plemienia Pirahã. / 52-INSIGHTS.COM

ŁUKASZ LAMŻA: Człowiek Zachodu przyjeżdża do rdzennych mieszkańców amazońskiej dżungli, aby z nimi zamieszkać: żyć jak oni i w końcu stać się takim jak oni. Załatwił wszystkie niezbędne pozwolenia, wysiada z łodzi motorowej, wita się i... co dalej?

DAVIEL EVERETT: Trudno powiedzieć, ponieważ nigdy się to nie udało. Słyszałem o ludziach, którzy twierdzą, że stali się jak oni i udają, że są w pełni zasymilowani, ale w każdym przypadku po prostu oszukują sami siebie. I tych ludzi w Amazonii.

A czy członkowie tych plemion chcą, żebyśmy żyli jak oni?

Nigdy w życiu. Początkowo próbowałem się wtapiać, a oni byli zbyt uprzejmi, żeby mi coś powiedzieć wprost. Aż pewnego razu, to było u ludu Suyá w środkowej Brazylii, wódz plemienia wziął nas na rozmowę i powiedział bardzo prosto: słuchajcie, my chodzimy nago, ale nie chcemy, żebyście wy chodzili nago. To nie znaczy dla was to samo, co dla nas. Nie jesteście częścią naszego ludu, nie próbujcie tego robić. Ubierajcie się tak, jak jest wam wygodnie.

Dlaczego? To obraźliwe?

Tak, ale są też kwestie czysto praktyczne. Badacze, zwłaszcza ci, którzy są kiepsko finansowani, myślą, że pojadą tam i będą żyli jak oni. Kończy się to tak, że zjadają ich jedzenie i korzystają z pracy ich rąk, w niczym samemu nie pomagając. Kiedy jadę do Pirahã i mam własne jedzenie, nie jestem ciężarem dla wioski, a kiedy w dodatku dzielę się z nimi, to jest to bardzo docenione. Ale jeżeli chcę, żeby oni dzielili się ze mną, ale ja się nie dzielę... jest to bardzo niemile widziane, a dzieje się to często w przypadku antropologów czy misjonarzy.

Jaki jest więc typowy scenariusz? Wysiadają z samolotu, ściągają gacie i wydaje im się, że się wtopią?

Antropologów motywuje zwykle szczera chęć zostania jednym z nich, co jest naiwne i nigdy się nie udaje. W przypadku misjonarzy wynika to raczej z bardzo biednego wyposażenia. Taki misjonarz nie ma żadnego sprzętu, zapasów pożywienia ani pieniędzy. Ma tylko trochę lekarstw i myśli, że jeżeli im je rozda, to oni zajmą się wszystkimi jego potrzebami, że będą za niego łowić ryby i polować.

A gdyby umiał sam to robić?

Jeden misjonarz, który przyjechał do Pirahã, całkiem nieźle łowił i polował, ale to nic nie zmienia. Prawdę mówiąc, oni właśnie za to szczególnie go nie lubili – nie okazali tego, bo to bardzo uprzejmi ludzie, ale nie podobało im się, że on łowi i poluje. To naruszało równowagę ekonomiczną. Mimo że dzielił się, nie robił tego w taki sam sposób, w takim samym porządku jak oni.

Czyli nie da się wtopić w tłum Pirahã?

Spędziłem dwadzieścia lat, próbując żyć tak jak oni, i zauważyłem, że ani w moich oczach, ani w ich oczach nie jestem jednym z nich. I to mimo tego, że nazywali mnie swoim bratem i że jestem jedynym człowiekiem Zachodu, który nauczył się ich języka. To zaufanie może być bardzo głębokie. Pamiętam, że kiedyś, gdy szedłem przez wioskę, wpadła na mnie mała dziewczynka. Podniosłem ją i połaskotałem, po czym ona podbiegła do ojca i chwilę szeptała mu coś do ucha, po czym on się zaśmiał. Zapytałem, co takiego powiedziała. Okazało się, że upewniała się, czy jej wolno, ale powiedziała też, że jestem jedyną osobą z zewnątrz, o której wie, że nie zrobi jej nic złego.

Spora oznaka zaufania.

Tak, ale to nie znaczy, że jestem teraz jednym z nich. Jestem białym facetem, któremu można zaufać, zwłaszcza od kiedy przestałem przed nimi i przed sobą udawać. Kiedy przywiozłem lodówkę z panelami słonecznymi i akumulatory, nie kryłem się z tym i, co najważniejsze, dzieliłem się z nimi. Dawałem im zimne napoje, czasem też trzymałem ich jedzenie w swojej lodówce. Paradoksalnie właśnie to sprawiło, że znikały między nami podziały.

Czyli nie ma historii sukcesu? Ludzi „przyjętych do Pirahã”?

Jest jeden wyjątek. Jeżeli bardzo atrakcyjne brazylijskie antropolożki jadą do plemion, w których nie nosi się ubrań, to faceci z tych grup są bardzo zadowoleni, gdy te Brazylijki chodzą nago (śmiech).

Ciało człowieka Zachodu nie wygląda jak ich ciało. Jeżeli się chodzi nago całe życie, skóra jest twarda, zużyta. Jeżeli ponadto jesteś kobietą, która rodzi niemal co roku, od kiedy ma 13 lat, twoje ciało wygląda inaczej niż 25-letniej kobiety, która jeszcze nie rodziła, ma zupełnie inny styl życia, inną dietę, chroni swoją skórę... O, wtedy na pewno powiedzą, że ona jest teraz jedną z nas i że jest w wiosce zawsze mile widziana.

Spędziłeś z nimi długie lata i czujesz się tam jak u siebie – powiedz, jak z Twojej perspektywy wygląda typowa wizyta białego człowieka w wiosce Pirahã?

To zależy od tego, kto przyjeżdża. Jedni przypływają, czasem aż z Wenezueli, w celach ekonomicznych. Rozpoznają teren. Myślą, że mogą zabrać im trochę ziemi. Takim ludziom mówię, iż muszę zgłosić radiowo do brazylijskiej agencji ds. rdzennych mieszkańców, że są tu nielegalnie – mówiłem to nawet wtedy, kiedy jeszcze nie miałem radia (śmiech). Ten teren to rezerwat Pirahã i nikt tam nie może być bez zgody rządu. Tacy ludzie łamią zaufanie do białego człowieka.

A ludzie z dobrymi intencjami?

Pewnego razu zgłosiła się do mnie Miss Belgium. Chciała pojechać do Pirahã, żeby opowiedzieć światu, jak żyją tamtejsze kobiety. Nie miała żadnego przygotowania, ani życiowego, ani naukowego, żeby ta wizyta miała jakikolwiek sens. Delikatnie odwiodłem ją od tego planu. Ale nawet przygotowanie naukowe nie wystarczy. Jedna z moich studentek, Włoszka, chciała koniecznie zobaczyć, jak żyją Pirahã. Najpierw była zachwycona, jacy to oni są piękni, ale potem okazało się, że nie potrafi sobie poradzić z ich trybem życia.

Co ją wykończyło?

Proste sprawy. Załatwianie się w lesie, spanie między drzewami, kiedy wszędzie wokół słychać odgłosy zwierząt. Zaczęła panikować, Pirahã tego nie rozumieli, zrobiło się nieprzyjemnie. Wtedy zrozumiałem, że nigdy już nikogo nie zaproszę, dopóki nie jest dobrze przygotowanym naukowcem.

A są uduchowieni etnoturyści?

O, tak! To ci, którzy pojawiają się znikąd, ściągają ciuchy i nagle twierdzą, że są Pirahã. Co najgorsze, potem opowiadają te swoje bzdury na całym świecie. Pewien brytyjski dziennikarz trafił do Pirahã święcie przekonany, że oni są w jakiejś szczególnej jedności z przyrodą i mają lepszy system wartości niż my. Zrobił piękne filmy i wywiady, a potem je przetłumaczył. Kiedy zerknąłem na jego tłumaczenia, okazało się, że to jakaś całkowita bzdura. W miejscu, w którym Pirahã mieli rzekomo mówić coś o wyższej sile, o duchowości, na nagraniu w rzeczywistości pytają, czy możesz mi przynieść to-i-to z sąsiedniego szałasu. Zupełny nonsens. Porozmawiałem z nim, ale nie chciał słuchać. Uważał, że robi coś dobrego. Powiedziałem mu, że moim zdaniem to, co robi, jest równie rasistowskie, jak gdybyś powiedział, że Pirahã to tępe dzikusy. Nie ocenia ich ze względu na to, kim są, tylko ze względu na to, jak ich sobie wyobraża.

Kto robił te tłumaczenia?!

Facet, który zawsze się pojawiał, gdy przyjeżdżali dziennikarze. Taki prawie- -Pirahã: jego ojciec był Pirahã, ale on sam wychował się poza wioską i prawie nie mówił ich językiem. Ale twierdził, że rozumie i oferował swoje usługi jako tłumacz. Najgorsze jest jednak to, że sami ludzie Zachodu nie chcą znać prawdy. Zanim się czegokolwiek dowiedzą, już mają wyrobione zdanie. Idealizują tych ludzi, a kiedy opiszesz ich uczciwie, to się denerwują. Mam wielki szacunek dla wszystkich rdzennych mieszkańców Brazylii, ale nie sądzę, aby byli w czymkolwiek lepsi ode mnie. Nie wierzę w ideę szlachetnego dzikusa.

A szlachetny dzikus prędko nie odejdzie. Nam jest chyba bardzo potrzebna ta myśl, że gdzieś daleko istnieje jakieś źródło potężnej mądrości.

Jest taki dziennikarz, Bruce Parry, który występował w serialu dokumentalnym „Tribe” dla BBC. Przyjeżdżał w jakieś miejsce, spędzał tam tydzień-dwa. Ubierał się jak oni, robił to, co oni, i jadł to, co oni, brał udział w rytuałach. Zachowywał się tak, jak gdyby cokolwiek z tego rozumiał. W rzeczywistości za każdym razem, kiedy miałem okazję przyjrzeć się temu z bliska – a ostatecznie poznałem Bruce’a dość dobrze – okazywało się, że on po prostu narzucał na opowieść o tych ludziach swoje własne wyobrażenia i nadzieję, kim są.

Jak lokalni mieszkańcy reagują na takich gości?

Dopóki coś dostają w zamian, są skłonni ich tolerować. Ale gdyby ich zapytać, co o nim sądzą, to by go wyśmiali. Rzecz w tym, że o to nikt ich nigdy nie pyta. Kręci się film, pokazuje się te piękne ujęcia z dronów, ich rytuały i obyczaje, i tyle – ale nikt z nimi tak naprawdę nie rozmawia. My tak bardzo chcemy wierzyć w mit szlachetnego dzikusa, że nie mamy ochoty go kwestionować.

Pomówmy o drugiej stronie tej samej monety – o przekonaniu, że wszystko, co pochodzi z Zachodu, jest złe i zepsute. Muszę przyznać, że najbardziej uderzające w zdjęciach rdzennych mieszkańców z całego świata jest to, że wszyscy noszą bawełniane koszulki.

Tak!

Ktoś ich do tego zmusił?

Ha, jest odwrotnie! Zabawne, że wspominasz właśnie o bawełnianych T-shirtach, bo wszędzie tam, gdzie jadę, rzeczą numer jeden, o którą mnie proszą, jest bawełna. Kobiety proszą o kawałki materiału do szycia. Mężczyźni chcą koszulki bawełniane albo nylonowe spodenki.

Bo są wygodne.

Oczywiście. Ludzie z jakiegoś powodu nie potrafią zrozumieć, że każdy człowiek lubi mieć na plecach coś wygodnego. Fotografowie, którzy przyjeżdżają do Amazonii, są zawsze zawiedzeni, że Pirahã mają na sobie bawełniane koszulki i nylonowe spodenki. Jeden zapytał mnie, dlaczego oni są tak ubrani, to mu odpowiedziałem, że właśnie tak się ubierają. On na to, żebym im kazał założyć przepaski biodrowe. Wyjaśniłem mu spokojnie, że mogę ich o to poprosić, ale czy będą mieli ochotę, to już zupełnie inna sprawa. Na pewno wolą nosić spodenki sportowe.

Albo inny przykład. Pirahã śpią zwykle na ziemi albo na drewnianych pryczach. Nie lubią spać w łóżkach, które są dla nich czymś przedziwnym, ale hamak... o, jeżeli przyjadę gdziekolwiek z nowym, wygodnym hamakiem, to wiem, że mnie tam pokochają. Hamak w dżungli to coś wspaniałego. I co – mam chować przed nimi hamaki?

Ale to są dość niewinne wynalazki...

Wiem, do czego zmierzasz. Wziąłem kiedyś trójkę mężczyzn z plemienia Suyá, którzy już trochę znali życie miejskie, do Niemiec, aby zebrać trochę pieniędzy na jeden z programów pomocowych. Oczywiście tuż przed konferencją prasową ubrali się w swoje stroje tradycyjne, z piórami i wszystkim, jak to mieliśmy ustalone. Tuż przed nagraniem wódz zapytał mnie jednak, czy nie skoczyłbym po colę. Kupiłem im wszystkim po puszce i w czasie, kiedy odpowiadali na pytania dziennikarzy, popijali colę. Wszyscy byli potem na mnie wściekli, dlaczego im to daję? Odpowiedziałem, że lubią colę, mieli na nią ochotę, to ich poczęstowałem. W czym problem?

Nie mogli uwierzyć w elementarną ludzką potrzebę wypicia czegoś zimnego w ciepły dzień?

Zwłaszcza jeśli to coś ma w sobie cukier. Wszyscy lubią słodkie. Pamiętam, że grupka Pirahã przywiozła kiedyś brazylijskiemu handlarzowi drewno na wymianę. On dał im za to dwa kilo cukru. I oni siedli na miejscu i zjedli dwa kilo cukru łyżeczką (śmiech). Ta anegdotka też ludzi wkurza. Pytają mnie, dlaczego na to pozwoliłem. Jak to „pozwoliłem”? Jeden dorosły facet nie ma prawa „pozwalać” drugiemu dorosłemu facetowi, żeby ten zjadł coś słodkiego. Zresztą, oni prowadzą taki tryb życia, że nigdy nie utyją.

No dobrze, ale pomówmy o tych dalszych konsekwencjach. Sprowadzanie produktu, którego wcześniej w danym miejscu nigdy nie było, może mieć długofalowe skutki negatywne, których oni nie rozumieją. Jak z alkoholem w Ameryce Północnej. Jej mieszkańcy go chcieli, bo kto nie lubi się czasem napić, ale skutki były tragiczne.

Alkohol zniszczył też mojego ojca, a nie był rdzennym mieszkańcem Ameryki. Ostatecznie, jeżeli dorosły facet chce się upić albo niezdrowo odżywiać, to jest jego prawo. Ludzie mówią, że rdzenni mieszkańcy Amazonii nie mają wystarczająco dużo informacji, aby podjąć w tej sytuacji mądrą decyzję, że nie rozumieją, jakie są skutki tego wszystkiego. Ale to jest myślenie rasistowskie i paternalistyczne. Ja też nie mam wystarczająco dużo informacji, by mądrze podjąć połowę swoich decyzji życiowych, ale ostatecznie uznajemy, że decyzja jest po mojej stronie.

W USA podjęto próbę zdelegalizowania sprzedaży alkoholu w rezerwatach, ale był potężny protest ze strony ich mieszkańców i z zakazu zrezygnowano. W stanie Massachusetts, gdzie mieszkam, można teraz legalnie hodować marihuanę. Połowa moich sąsiadów ma swoje poletko. Nie będę pukał ludziom do drzwi i ich przekonywał, żeby nie pili alkoholu i nie palili marihuany. To jest ich problem, to jest ich życie.

Moment: ale to wciąż inna historia, ponieważ poruszamy się w ramach jednej kultury. Możemy zakładać, że wszyscy jesteśmy w tej samej sytuacji, że jest pewna płaszczyzna porozumienia, że wiemy, na co się zgadzamy.

Tylko że teraz jest już za późno na zastanawianie się nad tym. Kilkaset lat temu Brazylia była w całości zamieszkana przez rdzennych mieszkańców. Dziś są otoczeni przez wytwory cywilizacji zachodniej i nie da się ich ochronić przed światem współczesnym. Moim zdaniem powinniśmy po prostu dostarczyć im narzędzi i wiedzy, aby mogli podejmować mądre decyzje. Jedni uznają, że chcą żyć jak my, inni będą chcieli pozostać w dżungli i żyć w sposób tradycyjny.

A co jest częstsze?

We wszystkich przypadkach, które znam osobiście, ci ludzie zawsze chcą więcej elementów kultury Zachodu, a nie mniej. Jest takie plemię, Suruí, którego członkowie mieli pierwszy kontakt z białym człowiekiem w 1967 r. Nie mówili po portugalsku, byli łowcami-zbieraczami, jak Pirahã. Teraz mają brazylijskie domy, pracują, mają samochody – choć wciąż mówią swoim językiem.

Ile w tym było przymusu?

Mój dobry przyjaciel, holenderski badacz Bill Bontkes, był jedną z osób, która jako pierwsza skontaktowała się z Suruí. Mieszkał z nimi w latach 1967–2005. Nie było tam żadnego bezpośredniego przymusu.

Nasza kultura jest aż tak kusząca?

Na to by wyglądało.

A są przypadki przeciwne?

Znam tylko jeden – Pirahã. To jedyna grupa, która nic od nas nie chce, choć nawet w ich przypadku są te bawełniane koszulki.

Co jest w Pirahã takiego wyjątkowego?

Myślę, że to przede wszystkim kwestia ich wartości kulturowych. Oni z zasady nie interesują się i nie chcą inwestować w jakikolwiek punkt w czasie inny niż chwila obecna. Mają świetne terytoria, nie są zmuszeni do kontaktu ze światem. Wystarczy im piętnaście, może dwadzieścia godzin pracy tygodniowo i mają zapewnione pożywienie dla wszystkich. Przez resztę czasu siedzą i dobrze się bawią.

Są szczęśliwi tam, gdzie są.

Tak, są szczęśliwi i nic ich nie zmusza do kontaktu ze światem zewnętrznym. Ich sytuację niełatwo poprawić. Raz się zdarzyło, że zobaczyli łódź motorową i bardzo chcieli mieć swoją. Powiedziałem im, że będzie z tym problem – nie wiedzą, jak ją naprawić, nie mają dostępu do benzyny i tak dalej. Ale jakimś sposobem rząd brazylijski dowiedział się i postanowili dać im nową motorówkę. Przez jakiś czas Pirahã byli bardzo zadowoleni, ale teraz ta łódź leży za wioską, do połowy zanurzona w błocie i zardzewiała.

Skąd bierze się ten brak zainteresowania przyszłością? Czy to ma związek z dobrą sytuacją ekonomiczną? A może sprzyja temu klimat tropikalny: stały, bez cyklu sezonowego, który wymuszałby planowanie długoterminowe?

Tak, nie ma tam zimy, na którą trzeba by się przygotować, ale jest sezon deszczowy. Kiedy spada więcej deszczu, jest też więcej węży, przez co poluje się nieco trudniej. Pirahã nie chodzą więc do dżungli tuż po deszczu. Łowią wtedy ryby, ale w sezonie deszczowym to też jest trudniejsze, bo poziom wód jest wyższy. Jest to trudniejszy okres. Ale nie ma mowy o przechowywaniu żywności, więc nie musisz się na niego specjalnie przygotowywać. Przyjdzie to przyjdzie. Poza tym nawet wtedy jest względnie łatwo znaleźć pożywienie. Każdy wie, że jeżeli zgłodnieje, to może po prostu skoczyć na ryby i za godzinę będzie już coś jadł.

Czyli to są po prostu szczęśliwi ludzie?

Zabrałem tam kiedyś grupkę badaczy z MIT i jeden z nich powiedział to samo – że to są chyba najszczęśliwsi ludzie, jakich spotkał. Zapytałem, jak to zmierzył.

Czyli żeby jakaś kultura chciała pozostać przy swoich tradycjach, jej członkowie muszą być całkowicie zadowoleni z bieżącej sytuacji?

Misjonarze dawno to odkryli. David Livingstone powiedział kiedyś, że jeżeli chcesz sprawić, aby jakiś lud otworzył się na Ewangelię, musisz najpierw zniszczyć go ekonomicznie.

Nie nawrócisz szczęśliwego człowieka.

Otóż to. Kiedy byłem jeszcze chrześcijaninem i chodziłem do szkoły biblijnej, mój nauczyciel ewangelizacji powiedział tak: jeśli chcesz kogoś ocalić, musisz go zagubić. Większość ludzi nie jest zagubiona, musisz więc sprawić, że poczują się zagubieni – że uwierzą w to, iż pójdą do piekła. To może zadziałać w przypadku niektórych Amerykanów, którzy już wcześniej słyszeli o piekle, ale kompletnie nie działa na Pirahã, których nie interesują moje poglądy na świat. Oni mają swoje poglądy na to, jak jest zbudowany świat, które świetnie się sprawdzają, i w gruncie rzeczy uważają swój pogląd na świat za znacznie lepszy od naszego.

A jest lepszy?

Oczywiście, że nie. Nie ma kultur lepszych i gorszych. W życiu nie chciałbym żyć jak Pirahã. Moje dwie ulubione aktywności, czytanie i pisanie, nie mają dla nich żadnego sensu. Ale te różnice są piękne. Jeżeli kogoś kocham, to dla tych różnic, a nie wbrew nim. Mogę powiedzieć, że kocham Pirahã, ale to właśnie dlatego nie chcę być taki jak oni. ©℗

 

DANIEL EVERETT jest językoznawcą, byłym protestanckim misjonarzem, badaczem języków rdzennych mieszkańców Amazonii. Najbardziej znany z wieloletniej pracy wśród plemienia Pirahã. Napisał kilka bestsellerów, w Polsce ukazały się: „Język. Narzędzie kultury” oraz „Jak powstał język. Historia największego wynalazku ludzkości”. Był jednym z głównych gości Copernicus Festival 2019.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof przyrody i dziennikarz naukowy, specjalizuje się w kosmologii, astrofizyce oraz zagadnieniach filozoficznych związanych z tymi naukami. Pracownik naukowy Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, członek Centrum Kopernika Badań Interdyscyplinarnych,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 44/2019

Artykuł pochodzi z dodatku „Wielkie pytania na nowo #3: Kultura