Spór o CPK pokazuje nasze ambicje. Czy możemy mieć ładne rzeczy?

Poparcie dla CPK to nie tylko wyraz sprzeciwu wobec PO. Chodzi o przekonanie, że zasłużyliśmy na coś dużego. Na razie miotamy się między warszawską kładką a fantazją o lotnisku w Baranowie.

02.05.2024

Czyta się kilka minut

Kładka pieszo-rowerowa nad Wisłą na dzień przed oficjalnym otwarciem. Warszawa, 27 marca 2024 r. // Fot. Mateusz Skwarczek / Agencja Wyborcza
Kładka pieszo-rowerowa nad Wisłą na dzień przed oficjalnym otwarciem. Warszawa, 27 marca 2024 r. // Fot. Mateusz Skwarczek / Agencja Wyborcza

Synekdocha – od greckiego „wspólnego pojęcia” – to środek stylistyczny, który zastępuje całość częścią. Dzięki synekdosze robotnicy zmieniają się w „ręce”, żołnierze i posłowie w „szable”, a żałobnicy – jak w wierszu Emily Dickinson – w „oczy” i „oddechy”. To dlatego popularny serial Netfliksa może się nazywać „Korona” – choć wiemy, że nie o monarsze nakrycie głowy, a o biografię Elżbiety II i Zjednoczone Królestwo tu chodzi. Synekdochy służą też do wyrażenia toczącego się w naszym kraju sporu o rozwój i inwestycje publiczne.

Sporu – jak powiedzieliby niektórzy – „megalomanii” wielkich inwestycji z „mikromanią” skromnych ambicji. A tym przecież właśnie jest dyskusja wokół kładki przez Wisłę i Centralnego Portu Komunikacyjnego. Mówimy „CPK”, myślimy: „wielkie publiczne inwestycje i program rozwojowy”. Mówimy „kładka”, myślimy: „lokalny, samorządny rozwój bez zbędnej gigantomanii”. To właśnie synekdocha w działaniu.

Warto zatrzymać się między kładką a lotniskiem i zapytać, co to wszystko mówi o naszych ambicjach 20 lat po wejściu do UE.

Tak dla rozwoju

Kładkę pieszo-rowerową otworzył w szczytowym momencie kampanii samorządowej Rafał Trzaskowski. Ratusz i politycy KO chwalili się tym projektem, jakby mówili co najmniej o polskiej misji na Marsa, atomowym lotniskowcu albo fabryce chipów (nie czipsów). Nie trzeba było zatem wiele czasu, aby – szczególnie w środowiskach wobec władzy krytycznych – uznano kładkę za coś jeszcze innego.

Bo duma Trzaskowskiego może posłużyć za reprezentację podejścia KO do rozwoju w ogóle. Podejścia przepełnionego niechęcią do tego, co wielkie, państwowe i publiczne, za to uwznioślającego obywatelskie, samorządowe i lokalne. „Kładka dla spacerowiczów zamiast polskiej elektrowni atomowej, Centralnego Portu Komunikacyjnego czy narodowego programu mieszkaniowego, przecież właśnie o to Tuskowi i Trzaskowskiemu chodzi” – konkludowali krytycy. Takie opinie (jak to w polityce bywa) były przerysowane, ale nie mijały celu. W końcu przez 8 lat rządów PiS politycy PO i sympatyzujące z nimi media podważały niemal każdą próbę użycia aparatu państwa do działania jako „powrót do Gierka”, „centralizm” i „megalomanię”. Niezależnie, czy chodziło o plany pozostające głównie na papierze, czy bardziej realne: rozmowy o budowie lotniska czy mieszkań, inwestycjach w przemysł, rodzime technologie albo zakupy zbrojeniowe. Skoro jednak PO krytykowało te wszystkie wielkie plany, a samo chwali się wartą 150 mln kładką… Cóż, pytania o sufit – czy raczej dno – ambicji nasuwały się same.

Po drugiej stronie tego sporu mamy właśnie CPK, które jest synekdochą całego rozwoju, tak jak kładka – mikromanii i ograniczonych ambicji. Bo przecież z biegiem lat ten skrót również zmienił swoje znaczenie. Nie chodzi już „tylko” o centralnie położone lotnisko, którego budowę rozważano też w nieporównywalnie biedniejszym PRL. Nadzieje związane z budową sięgają przecież „wejścia na wyższy poziom w łańcuchu wartości” i „uruchomienia koła zamachowego nowego modelu polskiego rozwoju”. W języku dyskusji o zaletach tego pomysłu ekspercka nowomowa spotyka się z kibicowskim zacięciem.

Emocja stojąca za internetowymi hasłami #TAKdlaCPK i #TAKdlaRozwoju jest realna. I sięga ponad podziały. Poparcie dla projektu jest, to prawda, głosem dość uogólnionego sprzeciwu wobec podejścia PO. Ale także coraz większych ambicji społecznych, zmieniającego się podejścia do gospodarki i rosnącego przekonania, że zasłużyliśmy na coś dużego – nawet jeśli sami nie umiemy jasno określić, na co konkretnie.

CPK i polskie aspiracje

– Z naszych badań wynika, że Polacy czują już, że przynależymy – a nie tylko aspirujemy – do Europy – mówi Marcin Duma, prezes agencji badawczej IBRiS i uważny obserwator ciągle zmieniających się ambicji naszego społeczeństwa. – To znaczy: wiemy, że mamy potencjał, który uprawnia nas do awansu do europejskiej ekstraklasy. Tylko wciąż nie mamy atrybutów, które by o tym świadczyły. Okazuje się, że zdaniem wielu takim widocznym atrybutem byłoby duże lotnisko i własna marka samochodów.

Akurat ta selekcja wydaje się nieco arbitralna – dlaczego samochody, a nie np. wielkie firmy, kluby sportowe czy cuda architektury? – zastanawiam się. Ale może jednak premier Morawiecki trafnie odczytał potrzeby, mówiąc akurat o lotnisku i „elektryku”? Duma przekonuje, że w aspiracjach chodzi nie tylko o to, kto jest ponad nami, ale także – co może nawet ważniejsze – od kogo lepsi możemy się stać. – Podróżując po Europie widzimy, że duże lotniska mają dużo mniej ludne kraje – Holandia, Irlandia, Austria, Portugalia. A samochody – co z tego, że tak naprawdę niemieckie – Hiszpanie czy Czesi. Zadajemy sobie więc zrozumiałe pytanie: skoro oni mogą, to dlaczego my nie możemy? – mówi.

Teza, że CPK służy do wyrażenia aspiracji, nie jest bezzasadna. W końcu gdyby popierającym ideę centralnego portu chodziło tylko o komfort latania, nie byłoby tematu. Turystyczne potrzeby Polaków obsługuje sieć lotnisk, a wygoda przemieszczania się pomiędzy nimi nie daje powodów do narzekań. Mimo to popierających rozwój projektu jest więcej. Według lutowego sondażu IBRiS dla „Rzeczpospolitej”, za jego kontynuacją jest 58,2 proc. badanych (z czego 36 proc. „zdecydowanie za”), zaś 23 proc. przeciw (w tym 15 proc. „zdecydowanie przeciw”).

Napływające w ostatnich latach statystyki wzrostu gospodarczego, konsumpcji, spadku ubóstwa potwierdzają, że jesteśmy liderem Europy w wielu kategoriach. Pod względem PKB nasza gospodarka odbiła się po pandemii najszybciej na kontynencie. Ze wszystkich państw, które z nami wchodziły do UE, mieliśmy najwięcej do nadrobienia, jeśli chodzi o porównanie poziomu zamożności ze „starą” Unią – i nadgoniliśmy najwięcej. Według wyliczeń Polskiego Instytutu Ekonomicznego luka dochodowa między Polską a unijną średnią zmniejszyła się o 33 proc. – w 2004 r. mieliśmy równowartość 49 proc. PKB per capita UE, dziś 82 proc. Spadek ubóstwa dzieci w ostatniej dekadzie był u nas największy ze wszystkich przebadanych 39 państw rozwiniętych. Ze wskaźnikiem bezrobocia na poziomie 2,9 proc. jesteśmy obok Czech i Malty na podium państw z najmniejszym bezrobociem. Awansowaliśmy też na podium krajów wydających najwięcej na politykę rodzinną. Przodujemy we wzroście płac realnych, i to pomimo okresu wysokiej inflacji.

Te statystyki mogłyby dawać poczucie dumy. Jednak zielonymi słupkami w rachubach Eurostatu trudno pochwalić się kuzynce z Kanady czy koledze z Niemiec. Jeszcze raz Duma: „Polscy politycy wiedzą, że nam jako społeczeństwu wciąż zależy na byciu docenionymi, zauważonymi i pochwalonymi przez Zachód. Stąd te wszystkie fotografie liderów z Obamą, Trumpem i Bidenem, domaganie się słów uznania od Amerykanów, Brytyjczyków i Francuzów, płatne artykuły w światowej prasie chwalące Polskę. Ale to już za mało. By naprawdę móc poczuć się dumnie, musimy mieć jeszcze coś, po czym sąsiadom opadnie szczena”.

Inwestycje publiczne

Argumenty dotyczące prestiżu to jednak nie wszystko. Głosy „za” i „przeciw” inwestycjom publicznym opierają się przecież na poglądach o potencjale polskiej gospodarki. Przeciwnicy zwracają uwagę na ryzyko marnotrawstwa publicznych środków. Suflują opowieść, która mówi, że skoro Gierkowi nie wyszła modernizacja przemysłu i tylko nas zadłużył, to Gierkowi 2.0 – jak mówili o Morawieckim – może pójść tylko gorzej. Lepiej więc jego pomysły zarzucić.

„Polska rozwija się od 1989 r. bez kierowniczej ręki państwa” – przypominają. To opowieść, która trafia do części wyborców KO. Rezonuje z nimi bowiem przeciwstawienie złych inwestycji, które realizuje państwo, i dobrych lokalnych inicjatyw, do których będąc w opozycji nawiązywał Donald Tusk. Przecież widzą swoje lokalne zielone ryneczki, nowe przedszkola, projekty realizowane z budżetów obywatelskich. Oraz oczywiście strumień pieniędzy z UE do ich miast, miasteczek i wsi. Ale skoro badania pokazują, że grupa zadeklarowanych przeciwników dużych projektów inwestycyjnych jest mniejsza niż wyborców KO, to chyba i ten argument nie działa najlepiej.

– Płace realne w sektorze przedsiębiorstw to dziś 175 proc. tego, z czym wchodziliśmy do UE 20 lat temu. Wzrosły więc także nasze społeczne aspiracje. Tylko dziś jest jasne, że ich nie da się zrealizować bez inwestycji rozwojowych. A do tego potrzebujemy aktywnej roli państwa, bo sektor prywatny nie będzie z czystej dobroci realizował podobnych inicjatyw – tłumaczy dr Marcin Kędzierski z Polskiej Sieci Ekonomii. I dodaje, że nie chodzi już tylko o CPK, inwestycje w edukację i innowacje, ale także większe zapotrzebowanie na duże i sprawne krajowe firmy, które nie będą tylko podwykonawcami dla zagranicznych podmiotów.

I ilustruje to metaforą windy. – Polak pracujący dla międzynarodowej korporacji może liczyć na duży awans. Wie, że wjedzie windą na 28. piętro warszawskiego wieżowca. Ale wie też, że nie wjedzie na 29 i 30. Tam zawsze będzie siedział Niemiec, Włoch, Szwajcar, Amerykanin. To uświadomiło także zamożnym ludziom, gdzie jest granica tego, co mogą osiągnąć. I to się nie zmieni tak długo, jak dominować będą na polskim rynku firmy zagraniczne – mówi Kędzierski.

Spór o to, czy Polacy zaufają narodowym czempionom w rodzaju Orlenu, jest otwarty. Ale już z tym, że dumę budzą nasze firmy na globalnym rynku gier – CD Projekt czy 11 bit studios – nie ma dyskusji. Państwo nie musi ich dotować, bo sobie radzą. Jednak w pojedynkę nawet takie marki nie dźwigną naszego rozwoju i nie zbudują konkurencji dla koreańskich, chińskich czy japońskich tygrysów nowych technologii.

Związany z Bankiem Światowym prof. Marcin Piątkowski, autor książki o Polsce „Europejski lider wzrostu”, także podkreśla konieczność uruchomienia zasobów publicznych. – Za mało inwestujemy w siebie – wydajemy mniej niż 5 proc. PKB na inwestycje publiczne. A Chiny wydają 15 proc. PKB, trzykrotnie więcej w proporcji do własnego dochodu niż u nas. Korea Południowa też w czasach swojego dynamicznego rozwoju i budowania czempionów przemysłu inwestowała więcej środków publicznych niż my. Skutkiem neoliberalnej narracji jest niedoinwestowanie Polski i osłabienie naszych fundamentów rozwoju – tłumaczył mi w wywiadzie pod koniec 2022 r., jeszcze za poprzednich rządów.

I dodawał: – Trzeba powiedzieć ludziom prawdę, że Polska jest niedoinwestowana. Przez całą swoją historię była zapóźnioną gospodarką i nie możemy teraz sami ograniczać sobie szans i oszczędzać na rozwoju. Jeśli chcemy wreszcie wejść do pierwszej ligi gospodarek europejskich, nie zrobimy tego boksując z jedną ręką zawiązaną za plecami – czyli ograniczając wydatki, które będą wspierały nasz rozwój.

Jednym słowem: ci, którzy dziś chcą CPK, kolei dużych prędkości i naszych samochodów, mówią Piątkowskim czy Kędzierskim, nawet jeśli niekoniecznie są ekonomistami. Im to, co  duże, nie kojarzy się z inercją i ospałością, a raczej z rozwojem.

Co zamiast lotniska?

Czego więc boją się przeciwnicy CPK? – Tuska – ripostuje ze śmiechem Kędzierski. – Oni nie tyle pryncypialnie sprzeciwiają się inwestycjom publicznym, co boją się swojego szefa. Moment, w którym Tusk powie, że teraz, gdy mamy już środki z KPO, wielkie inwestycje znowu są OK, będzie momentem, w którym tłum polityków stojących w jego cieniu natychmiast te wielkie inwestycje poprze.

Czego więc boi się Tusk? – Rozbudzenia wielkich ambicji. Bo gdy rząd sygnalizuje, że wielkie plany są możliwe, będzie rozliczany z ich porażki. To ryzyko – konkluduje Kędzierski.

Skoro problem jest polityczny, zwróciłem się do agitującej za inwestycjami w rozwój polityczki, Pauliny Matysiak. – Kolejne generacje Polaków podróżują po Europie i zadają sobie pytanie: dlaczego my nie możemy mieć ładnych rzeczy? – tłumaczy posłanka. – Cały problem z narracją przeciw CPK, inwestycjom publicznym, programom budowy mieszkań, jest w gruncie rzeczy prosty. Ci, którzy się temu sprzeciwiają, nie dają nic w zamian.

I kontynuuje: – Logiczny jest więc tok rozumowania naszych rodaków, którzy zadają pytanie: skoro nie będzie wielkiego lotniska, nie będzie polskiego auta elektrycznego albo polskiego TGV, nie będzie mieszkań, to co dobrego będzie w zamian? Nic? Aha.

Matysiak podkreśla, że paradoksalnie poparcie dla inwestycji publicznych wyrosło z atmosfery tabu. Ludzie o wysokim poziomie kompetencji w swoich dziedzinach – lekarze, prawnicy, rolnicy – nie wiedzieli, co właściwie myśleć o tym „lotnisku pośrodku pola”. Media były w tej sprawie spolaryzowane, zaś przekaz powierzchowny. Zaczęli więc szukać wiedzy na własną rękę. Gdy do niej dotarli, odkryli, że KO nie ma konkurencyjnych projektów. Stąd – przekonuje posłanka – wcześniej obojętni wobec dużych inwestycji Polacy stają się powoli ich zwolennikami.

– A rząd nie komunikuje się dobrze – dodaje Matysiak, więc w tej sprawie ponadpartyjny sojusz za inwestycjami publicznymi ma łatwiej. Dlatego być może internetowe hashtagi #TakdlaCPK i #TakdlaRozwoju dominowały w zimowych miesiącach na rozpolitykowanej polskiej platformie X. W przeciągu kilku miesięcy frazę „Tak dla rozwoju” za swoją wzięli Jarosław Kaczyński, posłanka z partii Razem i tysiące osób podpisujących petycje za kontynuacją inwestycji.

Gdyby spór kładki z CPK stał się istotną częścią politycznego i społecznego podziału, byłby to pierwszy od lat przykład merytorycznej polaryzacji w naszej polityce. Ale nawet fakt, że do owego sporu doszło, pokazuje, jak bardzo wzrosły nasze ambicje. Nie spieramy się już bowiem o to, czy jest szansa dogonić najzamożniejsze kraje świata – spieramy się, jak szybko i jakimi środkami to zrobić.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 19/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Czy możemy mieć ładne rzeczy?