Recesje i secesje

Kryzys zmusza Unię Europejską do szukania odpowiedzi na problemy, które wcześniej mało komu przychodziły do głowy. Co zrobić np. gdy w granicach Unii powstanie nowe państwo – jak Szkocja czy Katalonia?

22.10.2012

Czyta się kilka minut

W historii Szkocji przybyła nowa data: w poniedziałek 15 października premier Wielkiej Brytanii David Cameron i pierwszy minister szkockiego rządu lokalnego Alex Salmond podpisali porozumienie, ustalające szczegóły szkockiego referendum niepodległościowego.

Głosowanie odbędzie się tak, jak chciał Salmond: jesienią 2014 r., w 700. rocznicę bitwy pod Bannockburn, gdy Szkoci pokonali Anglików. Zwycięstwem Salmonda jest też fakt, że głosować będą mogli już 16-latkowie. Salmond zabiegał o referendum od lat i zdaje się nie mieć wątpliwości, że jego rodacy opowiedzą się za niezależnym państwem. Ale sondaże nie są jednoznaczne: za niepodległością gotowych jest dziś głosować ok. 30 proc. Szkotów. Choć to się może zmienić, bo właśnie zaczyna się długa – aż dwuletnia – kampania.

O ile secesja Szkocji postępuje powoli i spokojnie, o tyle prawdziwe wrzenie ogarnia inny region Europy, który też zawsze podkreślał swą odrębną tożsamość: Katalonię. Gdy mieszkańcy Madrytu protestowali niedawno przeciw rządowym oszczędnościom, w Barcelonie milion Katalończyków demonstrowało za niepodległością. Tu walka o referendum dopiero się zaczyna (domaga się go 75 proc. Katalończyków), a na razie Madryt nie chce się na nie zgodzić. Gdyby odbyło się dziś, za własnym państwem mogłoby zagłosować ponad 50 proc. mieszkańców Katalonii.

Katalonia w stanie wrzenia

Dla kogoś patrzącego z zewnątrz spór między Barceloną a Madrytem przez długie lata można było sprowadzać do antagonizmu między fanami piłkarskich drużyn Realu Madryt i FC Barcelona. Ale sprawy zaostrzyły się dwa lata temu, gdy hiszpański Trybunał Konstytucyjny podważył używanie w statucie regionu określenia „naród kataloński”, a na ulice Barcelony wyszli oburzeni mieszkańcy.

Odtąd katalońska stolica regularnie ogląda protesty – jeśli nie przeciw madryckiemu centralizmowi, to z powodu kryzysu. W chwili, gdy te dwa problemy nakładają się teraz na siebie, zamożni Katalończycy dochodzą do jeszcze mocniejszego przekonania, że w ciężkich czasach będzie im łatwiej, gdy będą sami, bez balastu całej Hiszpanii i dokładania się do wspólnej kasy. Na podstawie statutu autonomicznego Katalonia dzieli się z Hiszpanią ściąganymi u siebie podatkami po połowie.

Katalończycy chcieliby pełnej niezależności finansowej, tym bardziej że są jednym z najbogatszych regionów państwa i oddają do stolicy więcej, niż dostają. Teraz, gdy żąda się jeszcze od nich zaciskania pasa, nastroje się radykalizują. – Wróciłem właśnie z Katalonii, wcześniej byłem tam w lipcu. Widziałem, jak wiele się zmieniło w tak krótkim czasie. Przecież dotąd to nie Katalonia była punktem zapalnym w Hiszpanii, ale Kraj Basków – mówi „Tygodnikowi” Piotr M. Kaczyński z Centre for European Policy Studies w Brukseli. – Z jednej strony przyczyną jest kryzys, a z drugiej brak woli do rozmów ze strony rządu w Madrycie. To już eskalacja. Wcześniej w negocjacjach nie chodziło o niepodległość, ale inny układ gospodarczy. Ponieważ jednak Madryt mówił „nie” dla nowej umowy fiskalnej, na demonstracjach pojawiło się żądanie niepodległości – twierdzi Kaczyński.

Teraz porozumienie między Londynem a Szkocją mobilizuje katalońskie władze – i daje im argument w zabiegach o podobne głosowanie. „Jeśli nie pozwolą nam zapytać ludzi o ich zdanie, to wyjaśnimy sytuację w Brukseli. Będziemy musieli przenieść konflikt na scenę międzynarodową” – grzmi premier regionu Artur Mas. „To byłoby pogwałcenie hiszpańskiej konstytucji. A Hiszpania bez Katalonii nie miałaby sensu” – ripostuje minister sprawiedliwości hiszpańskiego rządu Alberto Ruiz-Gallardón.

W listopadzie odbędzie się już swoiste referendum: będą nim regionalne wybory w Katalonii. Poparcie dla Masa będzie równoznaczne z poparciem dla niepodległości. Madryt nie będzie mógł dłużej ignorować (przed)rewolucyjnej gorączki, będzie musiał coś zrobić. Może zacznie od przedyskutowania kwestii finansowych – z nadzieją, że na tym się skończy.

Kraj ropy i whisky

Gdy w kwietniu tygodnik „Economist” opublikował mapę przyszłej niepodległej Szkocji, Alex Salmond był podobno wściekły, a czytelnicy pokładali się ze śmiechu. Nazwy miast i regionów zmieniono bowiem tak, aby kojarzyły się z finansowymi tarapatami, np. stolicę Edinburgh przemianowano na Edinborrow (borrow znaczy „pożyczać”). Dla lepszego efektu „Economist” zaznaczył też, że stolica Szkocji to partnerskie miasto Aten... Zresztą tak właśnie Edynburg był nazywany w XVIII wieku: „Atenami Północy”. Ale wtedy chodziło o architekturę i rozwój nauki, podczas gdy dziś skojarzeń z Grecją wszyscy unikają jak ognia.

Salmond, który dążeniu do niepodległości podporządkował swą karierę, nie ma wątpliwości, że suwerenna Szkocja byłaby wspaniałym krajem. „Moim celem zawsze było stworzenie lepszego i sprawiedliwszego społeczeństwa dla obywateli Szkocji. Sposobem na to jest niepodległość” – oświadczył w dzienniku „Guardian” po podpisaniu porozumienia. I dalej: „Szkocki rząd ma ambitną wizję Szkocji jako dobrze prosperującego europejskiego państwa sukcesu, opartego na szkockich wartościach sprawiedliwości i wykorzystania szans, równości i społecznej spójności”.

To wizja bliska skandynawskiemu modelowi szczodrego państwa opiekuńczego. Podobny ma być też jego kapitał: zasoby naturalne, głównie gaz i ropa pod dnem Morza Północnego. Ale opinie co do szkockiej prosperity są podzielone. Zyski z ropy stanowiłyby aż ok. 18 proc. szkockiego PKB, co zwiększyłoby jej bezbronność wobec wahań cen ropy. A podmorskie złoża są coraz trudniejsze w eksploatacji i mogą się wyczerpać około 2040 r. Szkockie banki też nie radzą sobie w kryzysie za dobrze: w 2008 r. rząd w Londynie musiał pospieszyć z odsieczą dwóm największym – RBS (Royal Bank of Scotland) i HBOS. Z drugiej strony, Szkocja radzi sobie gospodarczo lepiej niż inne regiony Wielkiej Brytanii – za wyjątkiem Londynu. Trudnym pytaniem jest waluta: euro czy funt? Wobec kłopotów strefy euro, funt to wybór bardziej prawdopodobny, ale on pociągałby za sobą unię monetarną z Brytanią.

Tak czy inaczej, niepodległość to ryzyko nie tylko gospodarcze. To także ryzyko marginalizacji nowego państwa. Teraz Szkocja jest częścią Wielkiej Brytanii, ważnego gracza na scenie międzynarodowej. Niepodległa – będzie zarazem słabsza.

Salmond ma teraz dwa lata na przekonanie Szkotów, by powiedzieli „tak” w referendum. Już widać, że będzie w nim chodziło nie tylko o serca, ale i portfele.

Zmartwienia Brukseli

Wydarzenia w Szkocji i Katalonii z drżącym sercem muszą obserwować unijni urzędnicy. Po kolejnych rozszerzeniach Unii, przychodzi czas pączkowania państw samej Wspólnoty. Tymczasem o takim scenariuszu nikt dotąd nie myślał [patrz niżej rozmowa z Piotrem M. Kaczyńskim – red.]. Czy nowe państwa zostaną w Unii? A jeśli tak, na jakich zasadach?

Przypadek Szkocji może być szczególnie trudny, bo Wielka Brytania zapewniła sobie członkostwo w Unii oparte na wielu wyjątkach. Czy Szkocja będzie chciała je utrzymać?

Wiary w przyszłość i w Unię nie traci Artur Mas. „Jeśli nasze działania dadzą nam legitymizację jako państwu, będziemy mieli prawo zabiegać o ochronę ze strony Unii. Europa musi się na to przygotować, bo to może się zdarzyć także w Wielkiej Brytanii czy Belgii” – mówił kataloński premier.

No właśnie: w dyskusji o Szkocji i Katalonii zapomina się o Belgii. A tam, we Flandrii, wybory lokalne właśnie wygrali separatyści...

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp roczny

365 zł 95 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)

  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
269,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2012