Filozof w McDonaldzie

Kiedy piszę o słońcu, to czuję, jakbym je kontrolował. Jakbym dysponował boską mocą panowania nad naturą i życiem. Kiedy opisuję ból – zyskuję nad nim władzę.

11.06.2012

Czyta się kilka minut

Alain de Botton / fot. The School of Life
Alain de Botton / fot. The School of Life

ALAIN DE BOTTON (ur. 1969) sławę zdobył jako twórca prac eseistycznych, określanych jako „filozofia życia codziennego”. W błyskotliwy, bardzo osobisty sposób pisze o filozofii, sztuce, karierze, literaturze lub miłości, a jego książki stały się bestsellerami w wielu krajach, również w Polsce, gdzie ukazały się „Podchody miłosne”, „Architektura szczęścia”, „Sztuka podróżowania”, „Jak Proust może zmienić twoje życie”, „O pocieszeniach, jakie daje filozofia”, „Lęk o status”. Ta ostatnia książka była podstawą trzyodcinkowej serii dokumentalnej BBC „Lęk nasz powszedni”, pokazywanej w Polsce na kanale Planete. W lutym ukazała się w Wielkiej Brytanii jego „Religia dla ateistów”.
Z pisarzem spotykam się w przestronnym mieszkaniu zamienionym na biuro, znajdującym się w Hampstead, luksusowej dzielnicy Londynu. Z rodziną mieszka w pobliżu, a jego miejsce pracy to prosty stół, wokół pełno książek, zdjęć roześmianych dwóch synów i architektury, która jest jego pasją.
Celem życia Alaina – otwarcie deklarowanym – jest zmiana świata poprzez rozpowszechnianie idei, które są zalążkiem wszystkich działań ludzkich, a najważniejsze są dla niego mądrość i piękno. Jego ojciec Gilbert de Botton był szwajcarskim bankierem pochodzenia żydowskiego, współzałożycielem Global Asset Management, który poświęcił swoje życie mnożeniu pieniędzy (zmienił sposób zarządzania fortunami światowych bogaczy). Po jego śmierci Alain odziedziczył ponad 200 mln funtów. Wystarczająco, by kilka kolejnych pokoleń nie musiało nic robić do końca życia.
Choć Alain de Botton urodził się i wychował w Szwajcarii, stał się jednym z najbardziej znanych i wpływowych brytyjskich intelektualistów. Niektórzy w Wielkiej Brytanii nazywają go etatowym filozofem dla mas. On sam w takim określeniu nie widzi nic złego. Wręcz cieszy się, że udało mu się wyprowadzić filozofię z zatęchłych bibliotek. Między innymi dlatego założył School of Life – miejsce, które można porównać ze starożytnym konceptem agory, ale przeznaczonym dla wielkomiejskich mieszczuchów szukających sensu życia w Londynie XXI wieku.
W czasie rozmowy ten dobrze ułożony absolwent Gonville and Caius College w Cambridge oraz King’s College na University of London, sprawiający wrażenie mężczyzny delikatnego i trochę nieśmiałego, potrafi siarczyście przekląć. A jego „Będę ciebie nienawidził po dzień swojej śmierci”, skierowane do krytyka „New York Timesa” po wyjątkowo negatywnej recenzji książki „Przyjemności i smutki pracy” („The Pleasures and Sorrows of Work”), powtarzano sobie kpiąc z autora, że tak naprawdę w życiu nie przepracował ani dnia. Propozycja de Bottona wybudowania za milion funtów w londyńskim City świątyni dla niewierzących, związana z publikacją jego ostatniej książki „Religia dla ateistów”, była w środowisku angielskich intelektualistów głośno wyśmiewana.

KAMILLA STASZAK: W opublikowanym na łamach „Guardiana” tekście stwierdził Pan, że najlepsze dyskusje zdarzają się wówczas, kiedy ludzie odkrywają przed sobą swoje słabości i mówią rzeczy, które będzie można przeciwko nim wykorzystać. Więc, słucham Pana...

ALAIN DE BOTTON: Taaaaak... (śmiech z nutką zakłopotania) Jako pisarz nieustannie zmagam się z własną niepewnością i zadaję sobie pytanie, czy piszę wystarczająco dobrze.

Mogę to w przyszłości przeciwko Panu wykorzystać?

Kto wie... Tak naprawdę nigdy nie wiemy, co i w jaki sposób zostanie użyte przeciwko nam. Pisanie jest dla mnie ważne i chyba łatwo mnie z tego powodu wyprowadzić z równowagi.

Gdyby moja pierwsza książka „Podchody miłosne”, którą napisałem w wieku 23 lat, nie okazała się sukcesem, chyba nie miałbym w sobie tyle wiary, by swój pomysł na życie kontynuować jak np. taki Nietzsche, który przez całe życie sprzedał może 40 książek. Cóż za niesamowita wiara w słuszność tego, co się robi! Za jego życia zaledwie garstka ludzi była zainteresowana jego poglądami, ale on miał to gdzieś!

Sam bym tak nie potrafił. Pokazuje to, jak słabym i chyba zbyt wrażliwym jestem osobnikiem. Napisanie pierwszej książki o miłości wielu ludziom wydało się jakieś takie babskie. Dla mnie było jednak sposobem na znalezienie tej właściwej kobiety, która poprzez moje książki by mnie zrozumiała.

Ciekawy sposób na podryw...

Nie umiałem flirtować z kobietami spotkanymi np. na imprezach. Chyba bałem się odrzucenia, a poza tym w życiu codziennym jesteśmy w ciągłej gonitwie, więc pisanie stało się dla mnie, zwłaszcza na początku, aktem komunikacji z moją wyimaginowaną wybranką serca. Zresztą nie tylko z nią, gdyż szukałem sposobu na dyskusję poprzez moje książki z innymi ludźmi. Także z ojcem, który był osobą bardzo zamkniętą i nie potrafiłem się z nim porozumieć. Tak naprawdę nigdy z nim nie przeprowadziłem prawdziwej rozmowy poza wymianą jakichś zdawkowych informacji. Pewnie nieświadomie pisałem także dla niego, aby znaleźć sposób na konwersację, prawdziwą wymianę poglądów i myśli.

Miał Pan trudne relacje z ojcem?

Odebrałem surowe wychowanie, w którym nie było miejsca na męską czułość. Kiedy miałem 8 lat, wysłano mnie do Dragon School w Oksfordzie – typowej angielskiej szkoły z internatem dla chłopców. Szczerze nienawidziłem panującej tam atmosfery i kolegów, którzy także nie przepadali za mną. Byłem typem maminsynka, otwarcie okazującym odrazę dla ich – uważanych za męskie – zainteresowań, zachowania i agresywności. Nie cierpiałem sportu, byłem mały, nosiłem śmieszne nazwisko i byłem Żydem.

W angielskiej szkole dla klas wyższych spotkał się Pan z objawami antysemityzmu?

Każdy powód był dobry, aby się z kogoś nabijać i poniżać. Żyd, Hindus czy Anglik, tak nieśmiały jak ja w tamtym czasie, bojący się patrzeć komuś prosto w oczy, był w tym środowisku doskonałym materiałem dla niewybrednych kpin i żartów.

Na studiach w Cambridge także niezbyt dobrze się Pan czuł...

Marzyłem, aby nawiązać wspaniałe przyjaźnie, prowadzić nocne dyskusje filozoficzne lub literackie, ale nic takiego się nie wydarzyło. Wykłady z historii uważałem za rozczarowujące. W dodatku z powodu nieśmiałości doszły problemy z dziewczynami. Rodzice przekonywali mnie, że jeśli poślubię chrześcijankę, pewnego dnia obróci się to przeciwko mnie i wcześniej czy później ona nazwie mnie „brudnym Żydem”. W takiej atmosferze wychowuje się wszystkich „dobrych” Żydów.

Na złość mamie i tacie na żonę wybrał Pan sobie gojkę?

Charlotte poślubiłem już po śmierci ojca, ale mój wybór by mu się nie spodobał. Nie dlatego, że był wierzący i praktykujący, ale był typem tyrana nieznoszącego sprzeciwu, i pewnie aby wyrwać się spod jego wpływu, moja siostra Miel także znalazła sobie wybranka nie-Żyda. Żałuję, że ojciec zmarł, kiedy miałem zaledwie 30 lat, gdyż był nieobecny przy wielu ważnych wydarzeniach w moim życiu – jak narodziny moich synów. Każdy z nas, mając nawet niezbyt łatwe relacje z rodzicami, może nawet za nimi nie przepada, ale ich kocha. Dlatego jest ważnym, aby pozostawali jak najdłużej w naszym życiu.

Z jakich więc masochistycznych powodów postanowił Pan zamieszkać na stałe w Wielkiej Brytanii?

Nie kocham tego kraju, ale życie zdecydowało, że tutaj jestem. Poprzez zasiedzenie i przyzwyczajenie kraj ten stał się moją bazą, z której mogę z łatwością wyfruwać, gdzie chcę i kiedy chcę. A z wiekiem dochodzę do wniosku, że nie mam ochoty już nic zmieniać. Choć kiedy jeszcze dziś spotkam kogoś, kto na mój widok (bo jestem obecnie dość rozpoznawalną postacią) krzyczy: „Pamiętasz? Byliśmy razem w szkole!”, to uciekam wtedy jak najszybciej i najdalej.

Po doświadczeniach w szkole wiem, że dziś mógłbym przeżyć nawet w armii, gdyż w życiu musimy się nauczyć sztuki przetrwania, ale wspomnienia z tamtych czasów nie są tymi, do których wracam najchętniej. Sporo czasu zabrało mi przekonanie się do tego kraju. Zauważenie, iż rodzice kochają tutaj swoje dzieci, a nie tylko wysyłają w krótkich spodenkach na ziąb. Że można tu zjeść smaczny posiłek, a nie bryję, byle tylko zapchać żołądek. Że można znaleźć wiele przynoszących estetyczne doznania miejsc.

Najpierw musiałem jednak przezwyciężyć traumę z dzieciństwa, kiedy Wielka Brytania wydawała mi się rodzajem więzienia, z którego nie mogłem uciec, tylko musiałem nauczyć się tu żyć.

Pisanie w tym pomogło?

Moja droga do pisarstwa rozpoczęła się od czytania książek, i to w dużych ilościach, a następnie od marzenia, że ja także mógłbym robić to, co moi ulubieni pisarze i filozofowie. Uważam, że pisanie jest niezwykle przyjemnym zajęciem. Myślę zresztą, że nie tylko dla mnie, patrząc na liczbę ludzi piszących blogi, a kiedyś prowadzących np. ożywioną korespondencję lub piszących pamiętniki. Łapanie ulotnych emocji i umieszczanie ich w nieprzemijających słowach fascynuje mnie. Zawiera w sobie moc.

Kiedy piszę o słońcu, to czuję, jakbym je kontrolował. Jakbym dysponował niemal boską mocą panowania nad naturą i życiem. Kiedy opisuję ból – zyskuję nad nim władzę.

Napisanie pierwszej książki było dla mnie pewnego rodzaju emocjonalną terapią, gdyż miłość wydawała mi się, jak chyba większości młodych ludzi, czymś niezrozumiałym. Pisanie zawiera w sobie dużo radości, ale jest także zajęciem przeklętym. Rodzajem choroby. I jednocześnie radzeniem sobie bez pomocy lekarza z własną neurozą, traumami, które przeżyło się w dzieciństwie. Twórczość staje się wentylem pozwalającym im na ujście.

Jest więc Pan rzadkim gatunkiem mężczyzny, który nie tylko nie wstydzi się swoich emocji, ale stawia je na głównym miejscu, nawet przed różnymi modnymi gadżetami, samochodami i władzą?

Pokazywanie emocji uważa się za mało męskie. A ja wszelkich objawów maczyzmu po prostu nie trawię. Także u kobiet, które w dzisiejszym świecie często próbują być bardziej męskie od facetów, myśląc, że tylko w ten sposób osiągną swój cel.

Utożsamiał się Pan z Proustem także w relacji syn–ojciec, pisząc „Jak Proust może zmienić twoje życie”?

Proust przemawia do mnie jak najlepszy przyjaciel. Bardziej jak brat niż ojciec. Bliska jest mi jego relacja z matką, choć dla mnie taką rolę pełniła niania. Podoba mi się w nim, że jest tak delikatny i emocjonalny. Nazywanie go pisarzem gejowskim uważam za ograniczające. Kiedy czytałem go po raz pierwszy, w wieku lat 19, byłem zachwycony, w jak wspaniały sposób opisuje przez 40 stron pożegnanie syna z matką i ich pocałunek na dobranoc. Nigdy nie przypuszczałem, że takie szaleństwo jest możliwe, ale jakże było wciągające!

Proust nie był szczęśliwą osobą i sam siebie postrzegał jako nieszczęśnika. Mimo to potrafił z wyjątkową przenikliwością i humorem pokazać życie w sposób, który umyka ludziom zdrowym i szczęśliwym. Zatrzymać się na szczegółach, smakować chwile, na które nie zwracamy uwagi. Jak kolejne kilkadziesiąt stron przeznaczone na opis nocy w nowym hotelu, problemy z zaśnięciem w nowym łóżku i nieznanym otoczeniu. Proust przekazuje nam wiele cennych myśli, które porozsadzane są w doskonale opowiedzianej historii. Jego książki nie są akademickimi rozprawami filozoficznymi, ale pełnymi koloru i uczuć opowieściami...

...które nigdy się nie kończą! Kto w dobie internetu i zwięzłych komunikatów ma cierpliwość do czytania rozwlekłych opisów?

Proust napisał zaledwie siedem książek, więc ich przeczytanie nie zajmuje aż tak wiele czasu. Zwłaszcza jeśli lekturę rozłożymy na całe życie. Rozumiem jednak, że ktoś może nie mieć czasu i chęci czytać całego Prousta, dlatego w swojej książce wyciągnąłem esencję z jego twórczości i zapakowałem w łatwiejszą do przełknięcia dla szerszej publiki pigułkę. Skierowanie przekazu do mas, przy utrzymaniu pewnego poziomu i zachowaniu wartości, jest o niebo trudniejsze niż przekaz dla wąskiego grona odbiorców. Moim celem jest oczarowanie czytelnika, a nie jego zanudzenie. Nie trawię thrillerów, ale podziwiam kunszt ich autorów, potrafiących utrzymać uwagę czytelnika, dawkujących napięcie.

Nie obraża się Pan za określenie „autor bestsellerów filozofii życia na każdy dzień roku”?

Moje książki to coś więcej. Jeśli komuś jednak przypięcie takiej etykietki sprawia przyjemność, staje się ona także moim udziałem.

W „Jak Proust może zmienić twoje życie”, w rozdziale „Jak pokochać życie od zaraz”, pisze Pan: „Niewiele jest na świecie rzeczy, do których ludzie powołani są w większym stopniu niż do cierpienia. Gdybyśmy zostali zesłani na ziemię przez złośliwego demiurga, w tym jednym celu, by zaznać cierpienia, moglibyśmy pogratulować sobie gorliwości w wypełnianiu tego zadania”. Chce Pan uczyć innych, jak żyć szczęśliwie?

Raczej prowadzić z ludźmi dyskusję, czy to jest w ogóle możliwe i co ewentualnie w tej drodze do szczęścia im przeszkadza. I co zrobić, aby być mniej nieszczęśliwym. Na wiele problemów nie ma konkretnych rozwiązań, ale poprzez ich zrozumienie i przedyskutowanie mamy już za sobą połowę wygranej walki. Sam jestem zbyt sceptycznie nastawiony do życia, aby innych pouczać, co mają robić.

Z moją melancholijną naturą mogę jedynie zachęcać do szukania w filozofii pocieszenia. Nie jestem dogmatycznym amerykańskim pisarzem dostarczającym czytelnikom gotowce na rozwiązanie każdego problemu. Podsuwam jedynie pewne tematy, na które moim zdaniem warto podyskutować. Na wiele problemów nie ma gotowych odpowiedzi, choćbyśmy nie wiem jak się starali je znaleźć. Współczesny człowiek potrzebuje raczej wskazówek, których może nam dostarczyć filozofia lub religia.

Dlatego ostatnią książkę poświęcił Pan religii dla ateistów?

Religie są jak samonapędzające się machiny, które wtłaczają w świat idee. Z wieloma z nich się nie zgadzam, ale to właśnie religie nauczają ludzi, organizują im życie, wzbogacają sztukę i inne dziedziny naszej egzystencji. Współcześni intelektualiści ze swoimi koncepcjami nie mają takiej siły przebicia jak przywódcy duchowi, którzy często proponują nam jakieś dziwne idee, ale to właśnie one doskonale się przyjmują! Dla ateisty przyjrzenie się, w jaki sposób robią to religie, jest cennym doświadczeniem.

Pana zdaniem religia może być inspirująca dla ateistów?

Oczywiście! Osobiście w Boga nie wierzę, ale nie muszę od razu nienawidzić wszystkiego, co jest związane z religią! Warto interesować się jej historią, socjologią i aspektami psychologicznymi.

I dlatego chce Pan wybudować kościół dla ateistów?

Uwielbiam nabożeństwa bożonarodzeniowe, piękną architekturę kościołów, muzykę i atmosferę. Świat kultury laickiej jest zimny, a człowiek potrzebuje duchowości, do której wnętrza świątyń zachęcają.

Filozofia jako wskazówka w szukaniu sensu życia nie wystarczy?

Najpierw powinniśmy sobie zadać pytanie, czym jest filozofia.

I jak brzmi odpowiedź?

To nic innego jak słowo opisujące racjonalne i logiczne myślenie dotyczące niemal wszystkiego – równie dobrze jazdy na nartach, jak spania czy jogurtu. Filozofia nie dotyczy bowiem tematu samego w sobie, ale sposobu myślenia. I umiejętności zadawania właściwych pytań, jak robili to już wiele wieków temu Sokrates, Platon lub Hegel. Dlatego ci filozofowie pozostają ciągle aktualni, gdyż każde nowe pokolenie staje przed rozwiązaniem tych samych dylematów dotyczących sprawiedliwości, miłości, pieniędzy itp. Zadajemy sobie takie same pytania, dotyczące stworzenia dobrze funkcjonującego społeczeństwa. Zastanawiamy się, jak radzić sobie ze strachem przed śmiercią, wychować dzieci, mieć dobre relacje z innymi itp.

Większość współczesnych filozofów woli zajmować się kwestiami abstrakcyjnymi i sprawami oderwanymi od rzeczywistości, wręcz matematycznymi, np. jaka jest natura doświadczenia lub jak umysł łączy się z ciałem. Już Oprah Winfrey zadaje lepsze pytania!

Zachęca Pan do produkcji filozoficznej papki dla mas, jak hamburgerów w McDonaldzie?

Większość ludzi w naszym kręgu kulturowym nie musi zamartwiać się, co będzie jeść następnego dnia ani z czego przeżyję kolejny miesiąc. Natomiast pokarm dla duszy jest towarem równie deficytowym jak hamburger w biednym kraju Afryki. Gubi nas rozdmuchany konsumpcjonizm, który wymusza kupowanie kolejnych przedmiotów, a zwalnia z potrzeby umeblowania duszy. Żyjemy w czasach i miejscu, które w porównaniu z przeszłością lub innymi zakątkami na ziemi są całkiem nieźle urządzone, choć oczywiście pozostawiają ciągle wiele do poprawienia.

Od środka zżera nas lęk o status – współczesna zaraza, która przyszła ze Stanów Zjednoczonych i nie pozwala cieszyć się tym, co mamy. Zjawisku temu poświęciłem jedną ze swoich książek, „Lęk o status”, i zrobiłem film dla BBC – opowiadają o ubocznych skutkach bogacenia się społeczeństw, z których większość ludzi nie zdaje sobie sprawy. W miarę jak gromadzą oni kolejne dobra i opływają w coraz większy dostatek, zaczyna im doskwierać nieuświadomiony lęk, że wszystko stracą. Myślę, że każdy żyjący dziś w naszej cywilizacji człowiek powinien się nad tym zastanowić, gdyż ten niepokój może całkowicie zatruć jednostce życie, bez względu na dobrobyt, w jakim się ona znajdzie!

Nieustanne porównywanie się z innymi, nigdy niezaspokojony głód, aby posiadać jeszcze więcej – to szaleństwo naszej skomercjalizowanej cywilizacji. I nie istnieje żadne konkretne lekarstwo, aby się z tego wyleczyć, czy instrukcja obsługi – jak sobie z tym poradzić. Oczywiście musimy zarabiać pieniądze, aby przeżyć, gdyż funkcjonujemy w pewnym określonym systemie ekonomicznym i społecznym, ale jednocześnie fajnie jest, gdy staramy się także robić coś pożytecznego. W co wierzymy i uważamy za sensowne.

I można sobie jakoś poradzić z tym lękiem?

Sama dyskusja w przyjaznej atmosferze może już mieć działanie terapeutyczne. Mówiąc szczerze, we współczesnym zabieganym i egocentrycznym społeczeństwie coraz mniej ze sobą rozmawiamy o rzeczach, które rzeczywiście nas trapią, tylko chowamy je jeszcze głębiej w zakamarkach naszej psychiki.

Dzięki żywej filozofii otworzą się przed nami nowe, nieznane perspektywy, które pozwolą obejrzeć rzeczy, sytuacje i pojawiające się problemy z różnych stron. Wzbogaci to nasze życie, ale nie w sensie materialnym, tylko duchowym, który ma przełożenie także na materię.

Pana twórczość ma być rodzajem terapii w odpowiedzi na problemy tego świata?

Zajmuje mnie kilka spraw, które są ważne dla każdego wrażliwego człowieka: miłość, kwestie pracy. Chciałbym, aby świat był piękniejszy, bo estetycznie pozostawia wiele do życzenia, interesuję się także architekturą i lubię o niej pisać. Każda moja książka jest bardzo osobista i napisana z głębi serca, wręcz w opozycji do zimnego podejścia akademickiego, ale właśnie tak widzę literaturę. Każda dotyczy jakiegoś problemu, traumy, z którą staram się jakoś sobie poradzić.

Napisałem książkę o podróżowaniu nie dlatego, że to obecnie jeden z najlepiej rozwijających się biznesów. Ludzie o zwiedzaniu nieznanych miejsc marzyli zawsze, choć tylko niewielu mogło sobie na to pozwolić. Chciałem wiedzieć, skąd w ludziach taka potrzeba? Czego w nowych miejscach szukają?

Byłem też ciekaw pracy innych, gdyż w dzisiejszym świecie jesteśmy bardzo od siebie odseparowani. Domyślamy się mniej więcej, na czym polega praca lekarza lub prawnika, ale co robi ktoś pracujący w logistyce – już nie bardzo. Nastąpiła daleko posunięta specjalizacja i o niektórych profesjach nie mamy zielonego pojęcia. Myślę, że poznanie czyjegoś miejsca pracy pomaga we wzajemnym zrozumieniu się ludzi. I poszanowaniu.

W teorii kapitalizmu istnieje teoria konstruktywnej destrukcji. Niszcząc coś – tworzymy warunki do powstania czegoś nowego. Uważam, że jest to podejście pozbawione humanizmu, które nie bierze pod uwagę czynnika ludzkiego. Panuje kult efektywności, zysku i coraz lepszych wyników, ale gdzie w tym wszystkim miejsce dla człowieka? Tworzymy system, który niszczy nas samych, i to obojętne, na jakim szczeblu drabiny społecznej się znajdujemy. Proces destrukcji dokonuje się, tyle że w odmienny sposób, i nikt szczęścia nie znajduje.

Świat nie wygląda moim zdaniem najlepiej, dlatego zacząłem pisać o architekturze. Wychowywałem się w Szwajcarii, której zwłaszcza część niemieckojęzyczna posiada najlepszą architekturę na świecie. Nie mam na myśli domów dla bogaczy, bo mając dużo pieniędzy można stworzyć także coś wyjątkowo brzydkiego. Idzie o dworce kolejowe, autobusowe czy inne budynki użyteczności publicznej. Zaprojektowane są nie tylko po to, by służyć jak najmniejszym kosztem, ale z poczuciem estetyki, która cieszy oko wszystkich. Kiedy przyjechałem do Wielkiej Brytanii i zobaczyłem londyńskie Elephant and Castle, Shepherd’s Bush oraz jeszcze kilka innych powojennych koszmarów architektonicznych – zamarłem z przerażenia! Oczywiście można tu znaleźć kilka uroczych zakątków, ale większość zaprojektował ktoś zupełnie pozbawiony dobrego smaku. Postanowiłem więc napisać książkę, jak ważne dla człowieka jest przebywanie w ładnym otoczeniu, co oznacza estetycznie zaprojektowany budynek, a piękna nie należy od razu utożsamiać z bogactwem. Osobiście znam wiele przykładów budowli, które kosztowały majątek, ale ranią oczy, kiedy się na nie patrzy.

Lynn Barber, krytyczka z „Guardiana”, zadała pytanie: czy jest Pan największym pozerem wszechczasów i pseudofilozofem, czy też pisarzem, który zadaje intrygujące pytania? Jaka jest Pana odpowiedź?

Że trzeba być wyjątkowo wstrętną osobą, aby stawiać pytania w sposób tak pozbawiony szacunku dla drugiej osoby. Mógłbym odpowiedzieć pytaniem w podobnym stylu: czy ta pani jest zwykłą idiotką, czy najlepszą dziennikarką w brytyjskich mediach? Podobna postawa jest niehumanistyczna i po prostu niepoważna.

Ale z krytykami ma Pan trochę problemów...

Głównie w Wielkiej Brytanii, gdzie jestem bardzo popularny, a moje książki dobrze się sprzedają, więc krytyka to podatek, który pisarz musi zapłacić od sukcesu. Myślę, że żyjąc w danym kraju, jesteśmy narażeni na sporo niechęci, która nas nie spotyka poza jego granicami. We Francji, Izraelu lub Brazylii nie jestem narażony na podobne ataki – nawet jeśli komuś coś się nie podoba, wyrażane jest to zdecydowanie grzeczniej.

Uważam, że nie jestem najlepszym pisarzem na świecie, ale jeśli ludzie kupują moje książki i mógłbym się z tego spokojnie utrzymać, to chyba coś im się w nich podoba. Mam nadzieję, że dzięki moim książkom udaje mi się choć trochę zmieniać świat na lepsze. Zapalić światło tam, gdzie panuje ciemność.

Syzyfowa robota...

Mam nadzieję, że nie zabrzmiało to pretensjonalnie, ale najważniejsze w życiu są dla mnie mądrość i piękno. Moje dwie pasje, które zaprzątały już starożytnych Greków, którym poświęcam swoje życie i książki. Patrząc na Wielką Brytanię i większość krajów w Europie, gdzie króluje dobrobyt, stwierdzam, że pod względem materialnym doprawdy nie mamy co narzekać, nawet jeśli nie wszystkim żyje się na wymarzonym przez nich poziomie.

Materialnie jesteśmy w doskonałej sytuacji, ale nasze dusze są chore. Zatruwa nas nie tylko zanieczyszczone spalinami powietrze, ale także skażone negatywizmem informacje w telewizji, programy robiące z ludzi idiotów, toksyczne newsy w gazetach, relacje między ludźmi ukształtowane na zasadzie wykorzystywania jednych przez drugich. Prawdziwym wyzwaniem dla współczesnych intelektualistów, również dla zwykłych ludzi zastanawiających się nad światem – jest przeciwdziałanie temu, gdyż tu i teraz przygotowujemy duchowe środowisko, w którym będzie żyło następne pokolenie. Świadomość tej misji powoduje, że czuję rodzaj ekscytacji, kiedy zajmuję się tak ulotnymi sprawami jak idee. Zawsze zależało mi, aby robić w życiu rzeczy znaczące, które nadadzą sens mojej egzystencji.


SCHOOL OF LIFE – to instytucja założona we wrześniu 2008 r. przez Alaina de Bottona w Bloomsbury, dzielnicy w centrum Londynu. Odbywają się tu kursy, spotkania, prelekcje, kolacje połączone z dyskusjami oraz skąd zaczynają się wspólne wyjazdy, których nadrzędnym tematem jest mądrzejsze i lepsze życie. Program poszczególnych zajęć obraca się wokół jakiegoś zasadniczego pytania. Ważny jest nie tylko temat zajęć, ale również miejsce, które zaprojektowano z dbałością o szczegóły wystroju, zaś w czasie spotkania podawane są smaczne przekąski oraz wino. Dyskusję zapoczątkowuje przedstawienie jakiegoś problemu, który prowadzący umiejscawia w dziejach filozofii w połączeniu z psychologią, czerpiąc przykłady z literatury i sztuki, i zachęcając uczestników do dyskusji i dzielenia się swoimi przemyśleniami.
Przykładowe tematy spotkań dyskusyjnych:
– jak żyć we współczesnym zwariowanym świecie?
– w jaki sposób znaleźć perfekcyjnego partnera?
– jak zmierzyć się ze śmiercią?
– w jaki sposób mniej się martwić o pieniądze?
– jak ułożyć sobie lepsze relacje z rodziną?
– jak być lepszym przyjacielem?
– w jaki sposób zbalansować w swoim życiu pracę i czas wolny?
DE BOTTON wyjaśnia: – Chciałem założyć miejsce, w którym poruszane będą m.in. zagadnienia pojawiające się w moich książkach. Gdzie będą mogli spotykać się otwarci na nowe idee ludzie, aby wymienić się poglądami i po prostu porozmawiać. Uważam, że system szkolnictwa w Wielkiej Brytanii nie jest najlepiej zorganizowany, gdyż w szkołach nie ma miejsca na prawdziwą debatę. Chciałem utworzyć coś na kształt starożytnej agory, gdzie ludzie mogliby swobodnie wymieniać się poglądami.
W School of Life można także umówić się na spotkanie z biblioterapeutą (kimś pomiędzy bibliotekarzem a terapeutą) – pomoże on wybrać lektury odpowiednie dla obecnego stanu naszego ducha, które poprawią nam humor, ułatwią osiągnięcie danego celu lub pomogą w rozwoju. Biblioterapia stosowana jest w terapii psychologicznej, a czytanie wybranych tekstów jest pomocą terapeutyczną w leczeniu pacjentów.
Na wykłady zapraszani są myśliciele, intelektualiści i artyści, którzy dzielą się ze słuchaczami przemyśleniami, w jaki sposób można wieść lepsze życie. Firmom proponuje się szkolenia poświęcone polepszeniu relacji w miejscu pracy, sposobom zapobiegania stresowi i wypaleniu zawodowemu pracowników, polepszeniu ich kreatywności itp.
www.theschooloflife.com

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp roczny

365 zł 95 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)

  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
269,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2012